Bardzo rzadko trafiają się gry takie, jak Banishers: Ghost of New Eden. Szczerze mówiąc, nie potrafię sobie przypomnieć innego tytułu, który by mnie jednocześnie tak zachwycił i zirytował. Nie zrozumcie mnie źle, żadną miarą nie można powiedzieć, iż jest to słaba gra. Co więcej, pod wieloma względami ośmieliłbym się choćby nazwać ją wybitną. Jednocześnie jest wiele elementów tego tytułu, które ktoś gdzieś zrobił lepiej. Mimo to wciąż poleciłbym go prawie każdemu graczowi i graczce. Dlaczego? Pozwólcie, iż wyjaśnię.
Fabuła godna Hollywood
Przede wszystkim Banishers oferuje niesamowitą historię, pełną niejednoznacznych wątków, zapadających w pamięć postaci i wydarzeń, które zostały ze mną na dłużej. Być może to kwestia tego, iż osobiście mocno wczułem się w rolę jednej z głównych postaci, ale odnoszę wrażenie, iż kilka gier potrafiło się tak na mnie odcisnąć samą fabułą. Wcielamy się tutaj w rolę dwójki Pogromców, jak przetłumaczono tytułową profesję protagonistów. Nie jest to też złe tłumaczenie, wszak oboje zajmują się przepędzaniem duchów, a jeden z najsłynniejszych filmów o tej tematyce również tak nazwał specjalistów od przepędzania istot niecielesnych.
Antea Duarte oraz Red Mac Raith, mistrzyni i jej uczeń, przybywają do Nowego Świata na wezwanie przyjaciela. Miasteczko New Eden nawiedził potężny duch i tylko wysokiej klasy specjaliści będą mogli sobie z nim poradzić. gwałtownie okazuje się jednak, iż Koszmar jest przeciwniczką, której choćby oni nie podołają z łatwością. Przepędzenie jej wymagało będzie ogromnego wysiłku. kilka więcej mogę napisać bez zdradzania istotnych wątków historii, a obawiam się, iż jeden z nich i tak będzie mi konieczne wyjawić ze względu na specyfikę tej produkcji. Wiedzcie jednak, iż historia w Banishers: Ghosts of New Eden jest najmocniejszym elementem gry i to ona była głównym motywatorem do spędzenia z tytułem dziesiątek godzin. Nie jedynym, rzecz jasna, ale bez dwóch zdań, najistotniejszym.
Pogromcy duchów
Dwoje głównych postaci odwiedzi liczne lokacje, spotka mnóstwo charakterystycznych osób i pozna niejedną tajemnicę. Tak się bowiem składa, iż walka z duchami to nie tylko machanie orężem, ale także żmudna praca detektywistyczna. Zatem poza starciami na śmierć i życie będziemy też badać poszlaki, wysłuchiwać zeznań i rozplątywać zawiłe sieci kłamstw, aby dotrzeć do prawdy. W grze bowiem zastosowano charakterystyczny system związany z gromieniem duchów. Niemal zawsze, gdy kogoś nawiedza istota nie z tego świata, okazuje się, iż ma ku temu dobry powód. To właśnie odkrycie przyczyny jest konieczne, by móc ostatecznie rozwiązać problem kontaktu z bytem astralnym.
Mechanicznie sprowadza się to najczęściej do tego, iż musimy poznać kilka istotnych faktów o osobie bądź dwóch, a także o motywacji duszy, która postanowiła nie odchodzić w nieznane. To oznacza liczne rozmowy, badanie śladów i przeszukiwanie lokacji. Dopiero gdy znamy całą prawdę, będziemy mogli wydać wyrok i zadecydować, jak zakończyć sprawę. Zwykle mamy jedno z trzech rozwiązań: ducha możemy przemocą odesłać w zaświaty, pomóc mu spokojnie przejść na drugą stronę… albo obwinić żywą osobę i pozbawić ją życia. W końcu bez celu do nawiedzania duch także straci powód, by tutaj pozostać. Wydaje się to jednak dość okrutnym rozwiązaniem, prawda? Tkwi w tym jednak pewien szkopuł.
Banishers: Ghosts of New Eden oferuje liczne dylematy moralne
W wyniku pierwszego starcia z Koszmarem Antea ginie w walce. Okazuje się jednak, iż jej duch pozostał na ziemi i istnieje jeszcze nadzieja, by Red mógł przywrócić ją do życia. Widzicie, poza relacjami czysto związanymi z ich profesją, Antea i Red są także parą. Niestety, wskrzeszenie raz zmarłej osoby to czyn trudny i moralnie wątpliwy. Do przeprowadzenia tego rytuału potrzebna jest esencja żywych ludzi i to w dość dużej ilości. Dlatego przeprowadzając egzorcyzmy, Red będzie musiał stanąć wielokrotnie przed moralnym dylematem. Wypędzenie ducha przyczyni się do odejścia Antei z naszego świata, jeżeli więc będzie ją chciał przywrócić do życia, będzie to od niego wymagało skazania wielu ludzi na śmierć. To właśnie ten konflikt moralny jest główną osią całej historii w Banishers: Ghosts of New Eden. Od nas i naszych decyzji zależy, jaki los spotka ukochaną głównego bohatera.
Jednak w związku z tym, iż Antea sama tymczasowo jest bytem bezcielesnym, postanawia pozostać przy Redzie i służyć mu swoim doświadczeniem i wiedzą. gwałtownie okazuje się też, iż bycie duchem wcale nie przeszkadza jej w obdarowywaniu ciosami na lewo i prawo niespokojnych bytów nękających mieszkańców Nowego Świata. Także w trakcie rozgrywki możemy swobodnie przełączać się między cielesnym Redem, korzystając z jego miecza i muszkietu, a Anteą wykorzystującą nadprzyrodzone moce. Im dalej w głąb gry dotrzemy, tym większej liczby sztuczek oboje się nauczą. System walki to jeden z ciekawszych elementów produkcji. Każda z postaci ma swoje mocne i słabe strony. Ich umiejętności tworzą synergię, dzięki której łatwiej nam będzie pokonać przeciwników. Dodatkowo wraz z postępami możemy inwestować punkty w drzewka rozwoju. Jednocześnie w każdej chwili możemy je dostosowywać i zmieniać bez żadnych kosztów.
Problematyczny system walki
Mimo tego system walki jest dla mnie najbardziej problematycznym elementem Banishers: Ghosts of New Eden. Widzę w nim całkiem sporo inspiracji walką rodem z gier Soulsborne od FromSoftware. Lekki i mocny cios, parowanie, które pozwala kontrować przeciwników, uniki i ograniczona możliwość leczenia się w trakcie walk. Do tego dochodzą ogniska, przy których odpoczywamy, choć te akurat nie sprawiają, iż przeciwnicy się odradzają, a także spektakularni bossowie. Pomimo tych podobieństw ciężko mi było czerpać jakąś przyjemność z walki. Postacie poruszały się jakoś drętwo, trafienie przeciwnika bez zablokowania kamery zdawało się niemożliwe, a jednocześnie sama walka była banalnie łatwa, zwłaszcza przez pierwszy tuzin godzin. Do tego stopnia, iż musiałem zwiększyć poziom trudności, żeby poczuć odrobinę wyzwania.
Później natomiast pojawili się bardziej wymagający przeciwnicy, do tego zwykle w dużych liczbach i zrobiło się trudno. Od pewnego momentu historii co jakiś czas pojawiają się etapy, w których w zasadzie tylko jeden rodzaj ataków zadawał jakiekolwiek obrażenia. Wtedy walka zaczęła gwałtownie być irytująca, gdyż wygląda na to, iż pomimo pewnej swobody w dobieraniu umiejętności i ekwipunku gra oczekuje bardzo konkretnej metody radzenia sobie z przeciwnikami. Inaczej wrogowie zdawali się być niemal nietykalni. Wtedy też gwałtownie zmieniłem poziom na najniższy, by oszczędzić sobie irytacji. Produkcja ma duży problem z balansem trudności i potrafi to mocno popsuć ogólnie dobre wrażenie.
Ambiwalentne uczucia
Niestety w Banishers: Ghosts of New Eden wiele jest takich elementów. Z jednej strony mamy absurdalnie wręcz piękną oprawę graficzną, zapierające dech w piersiach widoki i prześliczne modele postaci z chociażby niesamowicie szczegółowymi strojami bohaterów. Z drugiej mimika twarzy jest ogromnie ograniczona, co rzuca się w oczy szczególnie w trakcie dialogów, a także niektóre animacje wyglądają bardzo ubogo i nienaturalnie. Angażująca i bogata fabuła traci swój impet przez problemy z tempem, a dodatkowo wielokrotnie niepotrzebnie się rozwidla na poboczne wątki. To z kolei prowadzi do tego, iż niemal za każdym przełomem czy zwrotem akcji czeka nas przejście do kolejnego rejonu. Tam historia znowu spowalnia i potrzeba trochę czasu, zanim się rozkręci na nowo.
Natomiast technicznie gra sprawuje się bez większych zarzutów. Gram na Xbox Series X i nie napotkałem typowych problemów, z którymi często gry z mniejszym budżetem się borykają. Żadnych niskiej jakości tekstów, widocznego na ekranie doczytywanie się elementów, wpadania pod tekstury. Jedynie podczas dotarcia do nowego obszaru na kilka sekund spada płynność animacji, zgaduję, iż z powodu wczytywania dużej porcji nowych danych. Podobnie lekkie zawieszenie się występowało przy otwieraniu mapy. W polskim tłumaczeniu – dostępnym tylko w formie napisów – sporadycznie znajdowałem pojedyncze literówki. Nic, co by psuło zabawę.
Gra aktorska zasługująca na nagrodę
I choć ścieżka dźwiękowa nie przykuła szczególnie mojej uwagi, spełnia ona doskonale swoją rolę, odpowiednio podkreślając nastrój scen i pomagała budować klimat. Brakło w niej zwyczajnie jakiegoś motywu, który by wyraźnie wybijał się ponad resztę. Z kolei nie potrafię nie zachwycać się grą aktorską w Banishers: Ghosts of New Eden. Na szczególne wyróżnienie zasługują Russ Bain jako Red oraz Amaka Okafor w roli Antei. Choćby mnie żywcem nad ogniem przypalano, nie znajdę ani jednej sceny, w której ich dialogi i kwestie byłyby nagrane byle jak. Słychać, iż włożyli wiele wysiłku w swoją pracę, a wiele ze scen wzbudza odpowiednie emocje głównie za sprawą ich głosów. Niemniej pozostałe role, także te mniej istotne dla historii, są świetnie zagrane. W obsadzie może brakować głośnych nazwisk, ale na pewno nie brakuje talentu.
Jak to jest grać w Banishers, dobrze?
[See image gallery at pograne.eu] Dlatego wydanie jednoznacznej oceny Banishers jest dla mnie bardzo problematyczne. W tej produkcji bardzo wiele można było zrobić lepiej. Oczywiście, walka wysuwa się tutaj jako główna ofiara, ale dotyczy się to także innych sfer gry. Choćby rytuały, które należy wykonywać, by przywołać duchy. Z jednej strony istotne jest wybranie odpowiedniego, gdyż przeprowadzenie nie tego, co trzeba, marnuje czas i składniki. Jednak jeżeli zwyczajnie zbieramy po drodze wszystko, co nam się nawinie, raczej nie powinno nam ich zabraknąć. Sprawia to, iż pomyłki są tutaj bez znaczenia. Podobnie jest z ulepszaniem ekwipunku, tu także ciężko odczuć cenę, którą trzeba zapłacić. System rozwoju postaci też bywa nie do końca jasny. Często otrzymujemy punkty, których nie mamy choćby gdzie wydać przez najbliższy czas, bo za gwałtownie wbiliśmy kilka poziomów.
Niemniej pomimo licznych niedociągnięć wsiąknąłem w Banishers: Ghosts of New Eden po same uszy. To przede wszystkim zaleta postaci i ich historii, a także wątków pobocznych związanych z nawiedzeniami. Wydawało mi się, iż po licznych filmach i serialach o duchach nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, a jednak mocno się myliłem. Niemniej jeżeli historia jest dla Was mniej istotna i liczy się przede wszystkim sama rozgrywka, tutaj ta produkcja może być już nieco mniej satysfakcjonująca. jeżeli więc cenicie sobie fabułę, świat przedstawiony i lokalną mitologię, nie powinniście się zastanawiać, tylko kupować przy najbliższej okazji. W przeciwnym razie warto poczekać na jakąś promocję. Mam też przeczucie, iż to jedna z tych gier, którą za kilka miesięcy możemy zobaczyć w jednym z abonamentów na konsolach.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Plaion.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.