
Po przejściu kampanii, zabawie z kreatywnymi narzędziami Portal oraz wbiciu kilkudziesięciu godzin w trybie wieloosobowym, nie mam wątpliwości: Battlefield 6 ma świetne fundamenty, rozgrywka trafia w punkt. Szkoda tylko, iż grę ciągną w dół kiepskie mapy. Jestem nimi szczerze zażenowany.
Jeśli najlepszą mapą w Battlefield 6 jest zremasterowane Operation Firestorm z trzeciej odsłony, coś poszło nie tak. Jestem zszokowany tym, jak kiepskie są areny BF6. Mapy jak Egipt przypominają płaską piaskownicę, w którą wbito kilka kartonów udających budynki. Absolutny regres, połączony z fatalnym balansem rozgrywki dla trybów Breakthrough i Rush.
Mapy to jeden z największych, o ile nie największy grzech gry Battlefield 6.
Już w trakcie publicznej bety narzekaliśmy na zbyt wiele aren projektowanych pod walkę piechoty. Z oszczędnym wsparciem pojazdów kołowych i czołgów. Twórcy odpowiadali, żeby się nie przejmować, bo w pełnej wersji wielkie mapy umożliwiające prowadzenie wojny totalnej na pewno się pojawią. Tia…
Praktyka jest taka, iż jedyna realna rozpierducha dzieje się na arenie Operation Firestorm, czyli mapie pamiętającej czasy Battlefielda 3. Dwie nowe wielkie mapy – Mirak Valley oraz Liberation Peak – są do siebie podejrzanie podobne, a struktura punktów i baz sprawia, iż efekt wojny totalnej rozmywa się. Mirak ma duży potencjał, ale pozostaje niewykorzystany.


Największą zbrodnią jest jednak ograniczenie pięknych map w Nowym Jorku do aren średniego i małego rozmiaru, w których latają co najwyżej helikoptery, w wybranych trybach. Przecież aż się prosiło, żeby gracze latali jetami pod Manhattan Bridge oraz unikali rakiet między brooklińskimi budynkami. Nie ma tego. Nie ma efektu wojny totalnej na silnie zurbanizowanym terenie, oferowanego chociażby w Battlefield 4.
Ewidentnie czuć, iż twórcy Battlefield 6 próbują kusić fanów Call of Duty ciasną walką piechoty. Ale ma to złe skutki.
W porównaniu do poprzednich odsłon, punkty i bazy do przejęcia są teraz znacznie bliżej siebie. Zamiast kilkunastu sekund biegu wystarczy tych sekund kilka i już jesteśmy w centrum wydarzeń. Na papierze brzmi to nieźle. W praktyce oznacza, iż Battlefield 6 ma czasem kilka wspólnego z poprzednimi odsłonami.
Grając na mapach z prymem piechoty, rozgrywka często zamienia się w maszynkę do mielenia mięsa. Odradzam się. Mija sekunda. Dostaję serię w plecy. Odradzam się. Nie zdążam ruszyć z miejsca. Dostaję headshota. System pozycjonowania graczy robi co może, ale gdy cztery punkty są blisko siebie, a po mapie biega 63 innych graczy, nie ma cudów.


W rezultacie choćby dobre mapy z prymem piechoty, jak Siege of Cairo, bardzo gwałtownie robią się męczące. Producenci mogliby rozciągnąć graczy na większą liczbę pomieszczeń i budynków. Zbyt wiele drzwi pozostaje zamkniętych, zwłaszcza na silnie zurbanizowanych mapach. Co dopiero wspominać o windach, mocno brakuje mi takich smaczków.
Problemy z mapami frustrują, bo pod względem samej rozgrywki Battlefield 6 to jedna z najlepszych odsłon na premierę.
Okej, brakuje kilku detali, jak animacja wskazywania wrogów czy rzutu granatem. Jednak sama esencja gameplaya, jaką jest strzelanie i przemieszczanie, została świetnie dopracowana. Nowy system odciągania rannych, przewroty po skokach z wysokości, praca ciała w 360 stopniach podczas leżenia, wychylanie zza osłon – wszystko to już teraz działa jak igła.
To samo tyczy się systemów drużynowych. Punkty za zasłonę ogniową, asysty, headshoty, naprawę, wskazywanie celów, realizację celów, wspólne niszczenie pojazdów czy zapewnianie zróżnicowanego wsparcia – wszystko działa jak powinno. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko funkcji przejmowania dowodzenia, kiedy lider grupy nie chce wskazywać drużynie nowych celów.


No i najważniejsze: wymiana ognia jest po prostu bardzo przyjemna. Nie czuć, żeby wrogowie mieli zbyt dużo albo zbyt mało życia. Flankowanie – chociaż utrudnione na nowych mapach – daje realną przewagę. Gra pozycyjna ma swoje zalety, a gra drużynowa daje najwięcej frajdy oraz satysfakcji. Przez to Battlefield 6 to ta produkcja, którą chce się odpalić, kiedy ma się pół godzinki wolnego. Bardzo uzależnia.
Na ten moment wydaje się też, iż podział na klasy, z kontrowersyjną wolnością wyboru broni, zdaje egzamin.
System można co prawda nieco naginać. Na przykład zamieniając żołnierza wsparcia na skutecznego iflitartatora tyłów wroga, zdolnego do podnoszenia całej grupy cichych sabotażystów,
wyposażonego w precyzyjny karabinek z tłumikiem. Albo udawanie snajpera z dostępem do nieskończonej amunicji. Jednak w praktyce klasowe umiejętności pasywne sprawiają, iż po prostu nie opłaca się grać takim udawanym snajperem, ich obecność to rzadkość.
Zdaje się, iż na ten moment nie ma jednej ulubionej klasy, jednego irracjonalnie silnego pojazdu czy skutecznej broni. Balans na premierę, chociaż daleki od idealnego, jest całkiem niezły. Długie, szeroko zakrojone testy przedpremierowe zdecydowanie się opłaciły. Dzięki nim choćby tak kontrowersyjne zmiany jak oddanie gadżetu odrodzeń w ręce szturmowców okazuje się działać.


Na ten moment najpopularniejsi wydają się technicy i żołnierze wsparcia, potem snajperzy i szturmowcy. Przekłada się to na nieźle zbalansowane starcia, w których najczęściej dostaje się pojazdom. Na ten moment latanie helikopterem nad punktem wroga graniczy z cudem, są błyskawicznie strącane. Mnie się to podoba, bo przewartościowuje maszynę z pozycji latającego czołgu w coś bliższego prawdziwym polom bitwy.
Dyskusyjną kwestią jest grind i odblokowywanie zawartości. Mnie się podoba, moim kumplom mniej.
W BF6 najczęściej gramy pełnym składem, czteroosobową drużyną znajomych na PS5. Część kolegów frustruje się, iż odblokowywanie nowych broni, strojów, skórek oraz gadżetów staje się po 20 poziome dosyć mozolne. Innym – w tym mnie – to wolniejsze tempo odpowiada. Dzięki niemu nie pojawia się to, co w poprzednich odsłonach: gracze narzekający, iż odblokowali wszystko w tydzień po premierze.
Podoba mi się też, iż podczas rozgrywki odblokowywanie zawartości odbywa się równolegle, na kilku płaszczyznach. Wpadają nam nagrody za ogólny poziom, za poziom mistrzostw broni i pojazdów, a także za wykonane zlecenia. Dzięki temu co jakiś czas wpada nowa zabawka, choćby jeżeli nie wbiliśmy nowego poziomu.

Dramatyczną wpadką jest natomiast brak wyraźnego oznaczenia nowych, odblokowanych elementów. To część większego problemu szóstego Battlefielda, jakim jest absolutnie fatalny interfejs. Ludzie od UI powinni za karę grać po 16 godzin dziennie w New Sobek City – absolutnie najgorszą mapę, jaka pojawia się w BF6. Nigdy nie powinna ujrzeć światła dziennego, tak samo jak aktualny interfejs Battlefielda.
Battlefield 6 ma gigantyczny potencjał i już teraz nadaje się do kupienia. Gra jest zaskakująco nieźle dogotowana.
Dwie poprzednie odsłony – BFV oraz BF2042 – debiutowały na rynku w niemal surowym stanie. Na tym tle BF6 to przykład produktu przemyślanego, przetestowanego i znośnie zaprojektowanego. Gdy Battlefield 2042 miał swoją premierę, pisałem o „wielkiej porażce na 128 graczy”. Teraz mamy do czynienia z czymś znacznie innym. Znacznie lepszym.
W Battlefield 6 jest cała masa rzeczy do naprawienia. Od map, przez błędy blokujące respawn pojazdów, po interfejs i brakujące animacje. Mimo tych mankamentów, już teraz jest to produkcja od A do Z. Pełna, sycąca, ze znośną kampanią oraz Portalem mającym gigantyczny potencjał. BF6 znajduje się w miejscu, w którym BFV czy BF2042 był po roku poprawek. Do tego oferuje frajdę z rozgrywki na kompletnie innym poziomie.
Największe zalety:
- Chce się wracać i wracać. Szykuje się gra na tygodnie i miesiące
- Gameplay dopracowany już na premierę. Jest solidnie
- Bardzo dobra optymalizacja. Na PS5 śmiga igła
- Masa elementów do odblokowywania, od broni po skórki
- Balans klas wyszedł dobrze, mimo „luźnych” broni
- Pełen pakiet: multiplayer, kampania, Portal. Wszystko od premiery
- Premiowanie rozgrywki drużynowej
Największe wady:
- Mapy są albo kiepskie, albo średnie. Tylko arena z BF3 daje radę
- Przesunięcie rozgrywki w stylu CoD-a. Duży nacisk na piechotę
- Zbyt bliskie rozmieszczenie punktów. Mielonka do miesą
- Fatalny interfejs, dzieło szatana. Brak oznaczeń dla nowych zdobyczy
Ocena recenzenta: 8/10
Szkoda, iż mapy na premierę ciągną strzelaninę w dół, ale Battlefield 6 już teraz jest udanym odkupieniem serii. To moja ulubiona sieciowa strzelanina, a będzie tylko lepiej. jeżeli tęskno wam do czasów BF3 i BF4, oznajmiam z wielką przyjemnością: Battlefield wrócił.