Beyond Galaxyland – recenzja (PC). Miks wszystkiego

4 godzin temu

Osiągnąłem już chyba ten wiek, w którym produkcje niezależne fascynują mnie zdecydowanie mocniej, niż przedstawiciele segmentu AAA. Może kiedyś by mnie to martwiło, bo jak to tak, cieszyć się bardziej jakąś pikselową maliznotą, niż dopieszczonym kolosem, gdyby nie to, iż od wielu lat tratujące giereczkowo stado indyków pełne jest wyjątkowo dorodnych sztuk. Po raz kolejny udowodnił mi to w ostatnim czasie Beyond Galaxyland, który już przy pierwszym kontakcie zachwyca swoją oprawą, a potem, kiedy zajrzymy pod tę złotą maskę, okazuje się, iż pod nią ukryto jeszcze więcej skarbów.

Fantastyczna przygoda

Ot, weźmy na pierwszy ogień niecodzienną historię, mieszającą ze sobą różnorakie gatunki sci-fi. Mamy tu więc awanturnicze wojaże z “Gwiezdnych wojen” (dobra, teoretycznie do bardziej fantastyka, ale wiecie, o co mi chodzi), zagrażające wszechświatowi zło z tak naprawdę dowolnego przedstawiciela s-f, a i odrobiny cyberpunka nie zabrakło, przebijającego się przy pomocy krajobrazów futurystycznych miast. Co jednak wyróżnia Beyond Galaxyland spośród tłumu, to osadzenie w roli głównego bohatera zwykłego nastolatka (dobra, to też dość wyświechtany motyw), który pewnego wieczoru zostaje porwany, zahibernowany, a po pobudce poinformowany, iż Ziemię zniszczył tajemniczy The End, zaraz zostanie wysłany do stworzonej specjalnie dla podobnych mu gatunkowo ras planety Erros, a jego chomik Boom Boom ma teraz półtora metra wzrostu i zaczyna posługiwać się mową.

Niepokojące miłego początki.

Toteż to nie same motywy fabularne, a sposób ich zaprezentowania skrada serce gracza. Beyond Galaxyland w zasadzie perfekcyjnie balansuje między poważną historią o ratowaniu losu wszechświata przed niszczącym kolejne cywilizacje The End a lekką opowiastką, w której chomiki uczą się wyznawać uczucia. W efekcie historia nie przytłacza, choćby o ile zmusza do zadania sobie czasem pytania o to, czy sprawa, o którą walczymy, jest tego warta, a także choćby nie czy stanęliśmy po dobrej stronie barykady, ale czy ta w ogóle istnieje. Większość ze stawianych sobie podczas rozgrywki pytań znajdzie w końcu swoją odpowiedź, ale też nie wszystkie, bo twórcy pozwolili sobie na niedopowiedzenie pewnych kwestii, pozwalając graczowi na własną interpretację. Szkoda jedynie, iż podobnie potraktowano nieco urwane zakończenie, pozostawiające furtkę dla ewentualnej kontynuacji, aczkolwiek mimo wszystko wieńczące wątek główny.

Wszystkiego po trochu

Beyond Galaxyland to u podstaw dwuwymiarowe jRPG, a raczej jego miniaturka z elementami platformówki. Twórcy przygotowali szereg różnorodnych planet do odwiedzenia, na których znajdziemy zarówno miasta, jak i otwarte przestrzenie, po których szwendają się przeciwnicy. Walki w większości są tutaj opcjonalne, bo nad potworami można po prostu przeskoczyć i pobiec dalej lub – o ile mamy wystarczająco dopakowanego bohatera – położyć gagatka jednym ciosem, zanim potyczka jeszcze się w ogóle zacznie. W obu przypadkach poświęcimy jednak doświadczenie, co może utrudnić późniejsze starcia.

Walki z bossami potrafią być widowiskowe, choć wciąż dość łatwe.

Przystępna rozgrywka

Skłamałbym jednak, mówiąc, iż Beyond Galaxyland jest produkcją jakkolwiek trudną. To dość niezobowiązujący tytuł, który wprawdzie wymaga w trakcie turowych starć nieco pomyślunku, ale w żadnym razie nie będziecie musieli zastanawiać się nad budową swojego buildu czy taktyki. Nie oznacza to jednak, iż walka jest tutaj nieciekawa. Twórcy pokusili się o kilka urozmaiceń klasycznej, jRPG-owej formuły, toteż ciosy przeciwników możemy parować, obniżając zadane nam obrażenia poprzez wciśnięcie konkretnego przycisku we właściwym momencie, a poza standardowymi atakami oraz “czarami”, nasi bohaterowie dysponują także umiejętnościami specjalnymi, których użycie kosztuje jednak punkty z dzielonej między protagonistami puli. Te odnowić możemy pomijając turę lub zadając celne ataki, ale o ile trafienie przeciwnika da nam jeden punkt, nietrafienie go zabierze nam dwa.

Same “czary” to również bardzo interesująca kwestia, bo z magią mają kilka wspólnego. By móc je rzucać, musimy najpierw złapać potwora i wrzucić go na wyposażenie któregoś z naszych podopiecznych. Beyond Galaxyland przypomina zatem pod tym względem Pokemony. Zresztą złapane stwory same zdobywają doświadczenie i wraz z kolejnymi poziomami mogą zyskać dostęp do nowych umiejętności. Mało tego, gra oferuje choćby swoisty Pokedex, który zapełniamy, cykając wszystkim zamieszkującym Galaxyland (bo tak właśnie nazywa się galaktyka, do której trafiliśmy) żyjątkom fotki.

Beyond Galaxyland posiada również szereg całkiem przyjemnych aktywności pobocznych.

Przydałoby się więcej

Szkoda natomiast, iż twórcy niejako zmarnowali potencjał tak interesującego świata. Zadań pobocznych jest tutaj niestety tyle, co kot napłakał. Mowa jednak wyłącznie o misjach fabularnych, bo poza tym dodatkowych aktywności trochę tu się jednak znalazło. Możemy zatem wziąć chociażby udział w wyścigach na ścigaczach lub statkach, zająć się kompletowaniem albumu zdjęć i sprzedawaniem poszczególnych zestawów fotografii w bibliotece na Erros, lub poszukiwać ukrytych, złotych medali, które z kolei odblokują nam dostęp do nowych przeciwników na arenie. Jednak choćby biorąc to wszystko pod uwagę, Beyond Galaxyland to produkcja dość krótka, zamykająca się w jakichś dziesięciu godzinach, o ile nie przemy tylko przez główny wątek i od czasu do czasu zejdziemy z wyznaczonej trasy, by zająć się czymś innym. Troszkę chciałoby się więcej, ale osobiście wolę skończyć przygodę z delikatnym niedosytem, niż męczyć się przez przesyt. Zresztą, zawsze można odpalić tryb New Game+ z utrudniającymi zabawę modyfikatorami.

Oprawa nie z tej galaktyki

Absolutnym majstersztykiem bez dwóch zdań jest oprawa audiowizualna. Kapitalne wrażenie robi już sam pixel art, połączony tutaj ze ślicznymi efektami światła i dymu. Jest retro, jest nowocześnie, ale przede wszystkim bardzo spójnie i po prostu pięknie. Świetnie wypada także muzyka, stanowiąca niecodzienny miszmasz hip-hopu i bluesa. Ścieżka dźwiękowa tworzy niesamowity klimat, a nóżka sama chodzi zarówno podczas eksploracji, jak i potyczek. Skoro już przy aspektach technicznych jesteśmy, to po grę sięgnąć mogą choćby posiadacze komputerów-kartofli. Wiem, bo sam takowy z jakże arcypotężnym GeForcem 1050Ti na pokładzie posiadam i Beyond Galaxyland śmiga bez zająknięcia, ba, nie uświadczyłem choćby żadnych błędów. Kto to widział? W tych czasach? Skandal…


Miks wszystkiego

Gdybym miał okazję uderzyć się czymś w głowę na tyle mocno, by stracić pamięć i móc jeszcze raz zagrać w Beyond Galaxyland po raz pierwszy, to pewnie bym tego nie zrobił, ale przynajmniej mocno bym to rozważał. To naprawdę kapitalna przygoda z ciekawych, choć nie wykorzystującym pełni swojego potencjału światem, angażującym systemem walki i kapitalną oprawą audiowizualną. Bez dwóch zdań mamy tu do czynienia z jednym z najciekawszych indyków tego roku, więc poznać go zdecydowanie warto. Muszę Wam się jednak na sam koniec przyznać do kłamstwa. Otóż kiedy w tekście mówiłem o twórcach, miałem na myśli Sama Enrighta. Za grę odpowiada jedna osoba. Wow.

Przeczytaj także

Beyond Galaxyland – recenzja (PC). Kosmiczna odyseja w pigułce


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie better. gaming agency.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Idź do oryginalnego materiału