Black Myth: Wukong, czyli przygody Małpiego Ciula!

3 miesięcy temu

Małpi Król zawitał na moją konsolę. Wahałem się, czy zagrać, ale popłynąłem z nurtem i milionami Chińczyków, którzy kupili tę grę. Zresztą nie tylko oni są zachwyceni. Oto moje myśli nieuczesane.

10 milionów. Tak jest! Dziesięć milionów sprzedanych kopii w trzy dni od premiery. Doniesienia o tym, iż w Państwie Środka konsola Sony PlayStation 5 wyprzedaje się na pniu. Newsy o rekordach w usłudze STEAM. To tylko kilka gorących informacji o Black Myth: Wukong krążące po Internecie od 20 sierpnia, czyli dnia premiery. To jest wielka gra, bijąca rekordy i w ogóle. Nie można temu zaprzeczyć.

Nie lubię stać z boku, kiedy mamy światową premierę gry, która tak jak BM:W ;) opanowuje umysły graczy. Musiałem zatem zagrać i JA. Choć miałem wątpliwości. Przede wszystkim nie jestem wielkim fanem gier „soulsowatych” (tak, tak Wukong to nie do końca Soulsy, ale o tym później). Po drugie wzdragał mnie fakt, iż nie ma edycji pudełkowej. Można jedynie nabyć wersję cyfrową w sklepie PlayStation, albo np. we wspomnianej wcześniej usłudze STEAM. Trochę szkoda, ale takie mamy czasy.

Przemogłem się jednak, rozbiłem świnkę-skarbonkę i kupiłem wersję na PlayStation 5. Jakie są moje pierwsze wrażenia?

Do boju!

Ku mojemu zaskoczeniu jestem zauroczony. Więcej! Ja po prostu płaczę! Płaczę i skowyczę z zachwytu. Tyle, iż z powodów powiedzmy, iż ekhem… dość egzotycznych. Doskonale rozumiem rasowych graczy zadowolonych np. z rozgrywki itd. To zupełnie zrozumiałe. Sęk w tym, iż mnie do gier na ogół przyciąga coś innego. Tym czymś jest klimat, otoczka oraz przede wszystkim opowiadana historia.

Nie jestem aż tak zagorzałym fanem chińskiego folkloru i kultury jak w przypadku uwielbianej przeze mnie mitologii greckiej i nordyckiej, ale i tak chłonąłem je od lat młodzieńczych i WCALE nie mam tu na myśli Dragon Balla jakby ktoś pytał! Skromnie zatem powiem, iż trochę, może choćby ponadprzeciętnie ten temat znam. Dlatego tak bardzo, bardzo, baaardzo podoba mi się Black Myth: Wukong.

Sprawdzam namiętnie „lore” ukryty w grze, opisy postaci/potworów Yāoguài (fun fact: w chińskim folklorze Yāoguài nie są demonami, raczej zoomorfistycznymi manifestacjami o magicznych cechach przebywającymi na ludzkim padole). Te opisy zawarte w grze nie są suchymi, krótkimi notkami w stylu „to jest człowiek-wół wojownik”… Są to raczej długie, językowo stylizowane, ociekające „chińszczyzną, bajki/przypowieści o filozoficznym, „buddyjskim” zacięciu. Ot choćby opowiastka z morałem o pijanym wilkoczłeku, który z chciwości zatrzymał znaleziony miecz zamiast oddać skarb swojemu panu itd. I to jest po prostu piękne.

Tu ciekawostka na którą nikt – ku mojemu zażenowaniu i bezbrzeżnemu zdumieniu – (chyba) w Internetach nie zwrócił uwagi. To nie zarzut – ludzie od opisywania giereczek nie muszą być Alfą i Omegą w każdym temacie, ale gdyby „dziennikarze growi” skupili się bardziej na tym jak bardzo głęboko Black Myth: Wukong inspiruje się i sięga do źródeł bogatej, chińskiej kultury* zamiast wypisywać za przeproszeniem „oburzonkowe kocopoły” o „ braku reprezentacji” w grze i innych bzdurach to MOŻE zwróciliby uwagę na pewne subtelne smaczki. Dość jednak tej dygresji. Nie będziemy się tu zajmować opłakanym stanem zachodniego, growego (Boże nienawidzę tego słowa!) dziennikarstwa, a może już raczej prymitywnego aktywizmu. A zatem do rzeczy. Wspomniane wyżej barwne opisy np. potworów są jawnie inspirowane pierwszym chińskim „podręcznikiem do geografii” – składającą się z 18 rozdziałów (pisanych na raty od IV w p.n.e, czyli od końca dynastii Zhou, po wiek II p.n.e – dynastię Han) Shanhai jing „Księgą gór i mórz”. Cudzysłów zamierzony ponieważ dzieło to oprócz rzeczywistych opisów krain geograficznych i ludów zamieszkujących – mówiąc oględnie – tereny Chiny zawiera też ot choćby opisy świąt oraz najbardziej interesujący nas w tym przypadku fantastyczny bestiariusz: opis duchów, yāoguài i poszczególnych bóstw.

Przypowieści z morałem…

Nie można oczywiście nie wspomnieć o innej, ale już bardzo oczywistej inspiracji i nawiązaniu w Black Myth: Wukong. Mowa rzecz jasna o prologu – wyrwanym żywcem z kart klasycznej i uwielbianej przez chińczyków powieści Wu Cheng’ena zatytułowanej Wędrówka na Zachód lub jak kto woli” Podróż na…”. Prolog jest niesamowity. Dla ciekawskich – jest to odwzorowanie** książkowej walki Małpiego Króla z Erlang Shenem pogromcą demonów, bóstwem, będącym bratankiem Nefrytowego Cesarza, któremu zawsze towarzyszy wierny Xiaotian Quan, czyli Niebiański Pies, znajda przygarnięta przez to bóstwo. Piesełowi nadano mistyczne moce. Czworonożny kompan swoim wyciem przeraża wszystkie diaboły w okolicy. Bardzo przydatna umiejętność. Jak już wspomniałem prolog robi naprawdę spore wrażenie. Poza aspektem wizualnym (Unreal Engine 5 robi robotę) to fani Wuxia będą po prostu w siódmym niebie! Ach ta wyrafinowana i pełna artyzmu stylistyka walk. To trzeba zobaczyć na żywo podczas rozgrywki.

Kolejny smaczek dla ciekawskich odnośnie gry Black Myth: Wukong i głębokiego „loru” tej produkcji pojawia się we wczesnym animowanym przerywniku gdzie nasz małpiszon zamienia się w soczystą brzoskwinkę, którą chce sobie schrupać wilkowaty Yāoguài. To kolejne nawiązanie do folkloru i opowieści o Małpim Królu. Opowieści, którą przytoczę, choć niezbyt dokładnie poniżej. Oto ona:

Pewnego razu Sun Wukong został wezwany do Niebiańskiego Królestwa i zobowiązany przez Nefrytowego Cesarza do opieki nad Niebiańskim Ogrodem pełnym cudownych brzoskwiniowych drzew. Widząc tyle pysznych owoców nasz krnąbrny małpiszon skusił się i nażarł owocami jak świ… znaczy jak małpa po czym z pełniutkim brzuszkiem usnął na trawie przy okazji zamieniając się w soczystą, dorodną brzoskwinię (według innego tekstu tylko się zmniejszył***!). Wtem do ogrodu ze śmiechem wpadły Niebiańskie Panny zbierające owoce. Małpa kawalarz obudzony poruszeniem w ogrodzie przestraszył jedną z piękności wracając do swojej postaci, kiedy nadobna niewiasta podniosła brzoskwinię z ziemi. Panny zbierały owoce na nadchodzący bankiet. Zirytowany Sun Wukong zapytał, czy także został zaproszony na imprezę. Dziewczęta szczerze przyznały, iż nie mają pojęcia. Rozsierdzony Małpi Król zagroził dziewczętom swoim magicznym kijaszkiem i użył na biedaczkach czaru zamrażającego (tego samego co używamy w grze). Zostawiając unieruchomione dziewice wprosił się na bankiet. Jak zwykle bogowie nie byli zadowoleni z psoty małpiszona!

W porządku dosyć tych analiz i nawiązań do mitów i legend. Dość powiedzieć, iż gra od skośnookich chłopaków z Game Science jest poprzetykana „chińskim lorem” niczym dobrze nadziany, świąteczny indyk.

To już druga strona A4 w Wordzie, a ja przez cały czas jeszcze praktycznie nic nie napisałem o samej grze. Wybaczcie, iż skupiłem się na „smaczkach”, klimacie i ekhem… jakby to ładnie ująć na inspiracjach kulturowych. Po prostu jest to dla mnie ogromny magnes, który zawsze przyciągał mnie do wytworów kultury popularnej takich jak X muza (film), czy właśnie gry wideo. Kwestie oprawy graficznej, a choćby rozgrywki to dla mnie rzecz drugorzędna.

Zleję cię drągiem Erlang Shen!

Drugorzędna nie znaczy jednak, iż zupełnie bez znaczenia. Co to, to nie! Czym w ogóle jest Black Myth: Wukong? Czy to gra w stylu Soulsów? Poniekąd tak, ale z nie do końca. BM:W posiada wiele cech, które możemy dostrzec w takich produkcjach jak seria Dark Souls, Elden Ring, czy Bloodborne. Przygody naszego małpiszona są jednak daleką reminiscencją tych produkcji wykastrowaną z pewnych (irytujących) mechanik. Ot choćby nie ponosimy konsekwencji śmierci naszego protagonisty. Nie tracimy punktów doświadczenia/złota/many i tym podobne. Przeciwnicy – przede wszystkim Bossowie i mini-bossowie mogą nas pokonać wiele razy i nic negatywnego z tego faktu dla nas nie wynika. No dobrze… pozostają negatywne emocje, kiedy jakaś paskudna poczwara nas koncertowo pohańbi. A musicie uwierzyć, iż podchodzenie do tej samej walki, trzy, cztery lub choćby dziesięć razy z rzędu nie jest wyjątkiem. Jest normą w Black Myth: Wukong. To jest ten „soulsowy” element. Gra jest trudna. Może nie tak jak inne gry z tego (pod)gatunku, ale stanowi spore wyzwanie. Szczególnie dla gracza, który nie jest wymiataczem. Od razu przyznaję się bez bicia, iż nigdy nie byłem wielkim fanem Dark Soulsów. W Elden Ring udało mi się pograć tylko dzięki temu, iż bawiłem się w tytuł od FromSoftware w towarzystwie kolegi, który był ZNACZNIE lepszy ode mnie i byłem w tym tandemie niejako graczem-pasożytem. To kumpel odwalał niemal całą czarną robotę. Wukong to dla mnie – choć niekoniecznie musisz się ze mną zgodzisz czytelniku – wcale nie tak daleka reminiscencja Stellar Blade. Ostatnio sporo czasu spędziłem w towarzystwie uroczej EVE i niektóre elementy w Black Myth jako żywo przypominały mi nieco to czego doświadczyłem w SB. Ach, byłbym zapomniał. Są także kapliczki przy których nasz małpiszon może odpocząć. Wiąże się to oczywiście ze wskrzeszeniem przeciwników (poza pokonanymi Bossami i mini-bossami). To kolejna mechanika wyrwaną żywcem z Soulsów, której fanem nie jestem i nigdy nie będę.

Oczywiście rozwijamy też naszego bohatera. Nie będę wdawał się w szczegóły, ale możemy usprawnić np. naszą żywotność, zwiększyć bardzo potrzebną podczas rozgrywki koncentrację itd. Drzewko jest naprawdę bardzo rozbudowane i każdy znajdzie „build”, który przypadnie mu do gustu. Oczywiście kwintesencją gry jest walka. Tu też mamy spore pole do popisu. Do wyboru/odblokowania są aż trzy techniki walki kosturem, które możemy rozwijać wedle własnej woli i upodobania – oczywiście po osiągnięciu odpowiedniego poziomu doświadczenia.

Black Myth: Wukong najłatwiej zaklasyfikować jako grę z gatunku Action RPG z pewnymi elementami żywcem wyrwanymi z „soulslikeów” – uwidacznia się to przede wszystkim podczas walk z Bossami, których swoją drogą jest w grze zatrzęsienie. W sześciu, bardzo zróżnicowanych artystycznie rozdziałach do pokonania mamy w sumie 81 Szefów-potworów. Zatrważająca liczba.

Byk, a może dzik? Drągiem go lej!

Na samym początku tego tekstu użyłem już określenia Wuxia. Nie będę rozwijał tego terminu bo fanom ot choćby dalekowschodnich filmów akcji (czytaj filmów Kung Fu) jest z pewnością znany, ale w przypadku Black Myth: Wukong muszę użyć także nieco mniej znanego określenia jakim jest Xianxia. Przygody Małpiego Króla w BM:W to Xianxia, czyli bardzo popularny w Państwie Środka gatunek fantasy – przede wszystkim literacki – wywodzący swoje korzenie jeszcze z czasów dynastii Qiung, czyli XVI wieku. Choć znany także znacznie wcześniej (za starożytnej dynastii Zhou). Współcześnie Xianxia to nie tylko literatura ,ale też kinematografia z takimi produkcjami jak Biały wąż, Wojownicy krainy Zu, czy Ne Zha. Swoją drogą polecam te filmy. Szczególnie kultowych Wojowników krainy Zu.

Black Myth: Wukong to fantasy/Xianxia pełną gębą i zawiera dosłownie wszystkie jej elementy. Elementy takie jak: bogowie, demony, duchy, wspomniane już wielokrotnie w tym tekście Yāoguài, magiczne przedmioty, lecznicze pigułki (Tak są w grze i pochodzą z chińskiego folkloru!) i wiele, wiele innych.

Chyba jeszcze nie wspomniałem w sumie o fabule BM:W. Czas zatem na odrobinę konkretów. Na początek ustalmy jedną istotną kwestię, która może niektórym umknąć. Historia opowiedziana w Black Myth: Wukong dzieje się PO wydarzeniach z Wędrówki na Zachód (poza prologiem o czym już wspominałem). Naszym protagonistą nie jest Małpi Król, ale zupełnie inna małpa. Celem wyprawy „Przeznaczonego” bo takim mianem określono dzielnego bohatera jest odnalezienie sześciu magicznych relikwii, będącymi zmysłami… Sun Wukonga. Więcej nie zdradzę żeby nie psuć nikomu zabawy.

Wodnik Szuwarek… Ty już wiesz co drągiem!

Gra zrobiła na mnie także spore wrażenie od strony wizualnej. Oczywiście przygody bojowego małpiszona prezentują się najlepiej na bardzo mocnym PC. Najlepiej takim wyposażonym w RTX 4090, który na najwyższych detalach ledwo daje sobie radę (w 4K). Ja grałem na PlayStation 5 i gra wygląda naprawdę dobrze, choć – mówiąc oględnie – miejscami biedny pleyak ledwo zipie. Dramatu jednak nie ma.

Podsumowując: Black Myth: Wukong to niezwykle spójna fabularnie, głęboko zakorzeniona w bogatej mitologii i kulturze wschodu (Buddyzm Chan). Być może nie każdemu przypadnie do gustu poziom trudności, czy wybiórczo zastosowane elementy z gier soulsowatych, ale obcowanie z przygodami małpiszona to prawdziwa przyjemność.

PS. według chińskiej mitologii magiczny kijaszek Sun Wukonga waży ponad 6,5 tony.

*Nie będę się wdawał w akademickie dysputy o tym, czy „prawdziwa kultura Chin” zachowała się wyłącznie na Tajwanie biorąc pod uwagę co działo się podczas tak zwanej chińskiej Rewolucji Kulturalnej bo nie czas i nie miejsce na to.

**Odwzorowanie nie w 100% akuratne, bo np. Małpi Król uciekając przed Erlang Shenem w pierwowzorze zamienił się między innymi w rybę, a sama walka była bardzo, bardzo długa!

***Niekonsekwencja wynika z faktu, iż przypowieść ta po części oparta jest na wcześniejszej (, pochodzącej z dawniejszych czasów III wiek!) opowieści o oszuście Dongfang Shuo.

Idź do oryginalnego materiału