Call of Duty: Black Ops 6 – recenzja (PS5). Prawie jak Wolfenstein

3 godzin temu

Pora się chyba przyznać przed samym sobą: moja miłość do podserii Black Ops wypaliła się najwyraźniej do cna. To, co piętnaście lat temu jawiło się jako powiew świeżości i nęcąco nurzało się w tematyce teorii spiskowych, przez lata przerodziło się w dziwaczny amalgamat w zasadzie wszystkiego. Mieliśmy już bliską przyszłość, futurystykę, hero shootera, a teraz – po krótkiej przerwie na powrót do korzeni w Black Ops Cold War – robi się jeszcze dziwniej. Black Ops 6, tworzone przez łącznie OSIEM studiów, wymęczyło mnie tak, jak żadna wcześniejsza odsłona serii.

Spis Treści

  • Wątki paranormalne
  • Fabuła
  • Poziomy
  • Strzelanie
  • Multiplayer
  • Zombie
  • Kwestie techniczne
  • Podsumowanie


Kup Call of Duty: Black Ops 6 (PS5)

Jeden most za daleko

Mowa na szczęście wyłącznie o kampanii dla pojedynczego gracza, która skręca w tak dziwaczne rejony, iż choćby po kilkudziesięciu cudownych godzinach w trybie sieciowym, na myśl o tej odsłonie przez cały czas odczuwam nieprzyjemny posmak. Oczywiście podseria Black Ops od zawsze wdawała się w płomienne romanse z bardziej odjechanymi klimatami. Rzeczy takie jak pranie mózgów czy nadpisywanie wspomnień to tutaj chleb powszedni. Niemniej w Black Ops 6 postanowiono pójść jeszcze kilka kroków dalej, przepychając do historii wątki paranormalne rodem z Wolfensteina. Nie ma dramatu, bo to zaledwie jedna (dość męcząca, dodam) misja, ale motyw ten pasuje do serii jak pięść do nosa.

Wątek fabularny ma swoje momenty, ale finalnie boleśnie rozczarowuje.

Szybko, szybko, byle skończyć

Zdecydowanie większym zawodem okazała się sama fabuła. Niby wszystko jest na miejscu, wciąż podróżujemy po świecie z dobrze znanymi fanom bohaterami, wspieranymi przez garstkę nowych, przez cały czas bierzemy udział w karkołomnych misjach, wymazanych z kart historii przy pomocy czarnego markera, a na dobro obecnego porządku świata dybie tajemnicza, paramilitarna organizacja, tym razem w postaci Panteonu. Ponownie zresztą będziemy też podawać w wątpliwość lojalność naszych towarzyszy oraz kierowanego przez nas bohatera – Case’a.

Wszystkie charakterystyczne dla podserii Black Ops podpunkty zostały odhaczone, a jednak trudno było mi się wyzbyć wrażenia, iż scenariusz został napisany na kolanie. Trwające przez całą opowieść śledztwo, co do tożsamości członków Panteonu i przyświecającego im celu zostaje wytłumaczone tak generycznie, jak tylko się da, a sugerowane w trakcie przygody intrygi (tak to nazwijmy, by nie zdradzać za wiele) pozbawione są wytłumaczenia czy choćby sensu, kiedy finał historii po prostu je urywa. Szkoda wspominać choćby o wielkim zwrocie akcji, który należy sobie wygooglować, bo nie ma on absolutnie nic wspólnego z wydarzeniami nie tylko z Black Ops 6, ale żadnej wcześniejszej odsłony.

Irak we właściwym oświetleniu prezentuje się cudownie. Szkoda, iż w większości przypadków jest szarobury.

Trochę tego, trochę tamtego

Boli to, tym bardziej iż kampania pod względem misji i pomysłów prezentuje się naprawdę dobrze. Bronić można choćby dziwacznego motywu fabularnego, który faktycznie nieco odświeża formułę, choćby jeżeli czułem, iż zbyt mocno wybija on z klimatu politycznego thrillera. Black Ops 6 to bowiem nie tylko strzelanie, ale również szereg misji nastawionych na skradanie i eksplorację, aczkolwiek pozostawiających w rękach gracza odbezpieczony pistolet do użycia w pewnym momencie. Moje serce skradła przede wszystkim misja w kasynie, przypominająca swoją strukturą „Ocean’s Eleven”, w której co rusz przeskakujemy między poszczególnymi bohaterami, wprowadzając w życie plan dobrania się do skarbca.

Znalazło się coś choćby dla fanów otwartych światów, bo odwiedziny w Iraku pozwalają na swobodne podróżowanie – pieszo bądź za kółkiem różnych pojazdów – po mapie, wypełniając zadania, których zaliczenie nieco ułatwi nam nadchodzącą misję. Wprawdzie uważam, iż Call of Duty najlepiej sprawuje się w liniowych poziomach, a sam Irak pod względem mechaniki wypada raczej blado, ale wciąż należy docenić inwencję twórczą. Pewien potencjał miała choćby nasza baza wypadowa, do której wracamy między misjami. Możemy tam odblokować za zebraną w trakcie zadań gotówkę ulepszenia postaci, pogadać z bohaterami czy poodkrywać je sekrety. Poza upgrade’ami nic, co tam robimy, nie przekłada się jednak ani na rozgrywkę, ani na historię. Ot, zmarnowany czas, który można było poświęcić na prucie do wrogów.

Strzelaniny to czysta, arcade’owa frajda.

Czar strzelanin

Zresztą niezależnie od tego, czy strzelamy w otwartym świecie, czy zamkniętym korytarzu, robimy to z uśmiechem na ustach. Mechanika strzelania to bowiem czysty miód. Każda z kilkudziesięciu dostępnych broni oferuje odczuwalnie różne doświadczenie, co potęgowane jest tylko przez szereg dodatków, w które mogą zostać wyposażone. W połączeniu ze sporą mobilnością bohatera (hucznie zapowiadany przez twórców ruch wszechkierunkowy) skutkuje to wyjątkowo dynamiczną, a przy tym naprawdę intuicyjną rozgrywką, pełną widowiskowych akcji. Gorzej prezentuje się to, kiedy na scenę wkracza boss, będący gąbką na pociski, ale na szczęście jest to rzadkość. Niesmak pozostawiony przez „szefów” z łatwością zmyjecie juchą poległego mięsa armatniego.

Sieciowy powrót w chwale

Kompletnie osobną bestię stanowi tryb sieciowy. Tutaj nie mam grze w zasadzie nic do zarzucenia. Gra się świetnie, co nie powinno jednak dziwić, bo multiplayer choćby w co słabszych odsłonach prezentował się znakomicie. Nie inaczej jest i tym razem, aczkolwiek dzięki usprawnionemu sterowaniu potyczki zdają się znaczniej dynamiczniejsze. Trybów zabawy jest mnóstwo, świetnie zaprojektowanych map również nie brakuje, a wraz z odblokowywanymi poziomami postaci (55 rozbitych na 10 prestiży) i poszczególnych pukawek zdobywamy taką liczbę broni, gadżetów czy innych perków, iż absolutnie każdy powinien być w stanie skroić rozgrywkę do własnych potrzeb.

Call of Duty: Black Ops 6 oferuje – w mojej opinii – najlepszy tryb sieciowy od czasów Modern Warfare 2.

Oczywiście zabraknąć nie mogło mocnej monetyzacji, występującej tutaj zarówno w postaci przepustki sezonowej, jak i wewnętrznego sklepu, oferującego graczom nowe skórki czy schematy broni. Na całe szczęście nie jest to zbyt nachalne, a choćby bez płacenia, spokojnie można zdobyć kilka fajnych elementów kosmetycznych. Od momentu premiery miejsce miały już dwa wydarzenia tematyczne – świąteczne i powiązane z drugim sezonem Squid Game. Wprawdzie wolałbym, by wszystko można było odblokować, po prostu grając niż sięgając po portfel, ale mimo wszystko takie rozwiązanie jest dość sprawiedliwe.

Zombie przyjazne choćby nowicjuszom

Warto wspomnieć, iż postępy w trybie sieciowym współdzielone są ze sztandarowym już dla serii modułem Zombie. Ten powraca i śmiem twierdzić, iż to jedna z najlepszych jego iteracji, o czym niech poświadczy fakt, iż to pierwszy raz, kiedy w prucie do nieumarłych wpakowałem tyle godzin, co przy Black Ops 6. Rozgrywka toczy się na trzech zróżnicowanych mapach – miasteczko Liberty Falls, wyspa Terminus z ukrytym laboratorium i dodany po premierze zamek Citadelle Des Morts. Fani poprzednich edycji odnajdą się tutaj w trymiga, bo powracają wszystkie znane elementy – ulepszenia broni, zwiększające nasze statystyki atuty czy też gumy Gobblegum o różnorakich efektach.

Walczymy nie tylko z nieumarłymi, ale również ze wszelakiego rodzaju monstrami.

Zabraknąć nie mogło również kolejnych rozdziałów prowadzonej od dobrych paru części narracji, ukrytej w wymagających konkretnych działań sekretach. Miłe jest natomiast to, iż Black Ops 6 oferuje również rozgrywkę z podpowiedziami, co skutecznie ułatwia poznanie historii mniej zaangażowanym graczom, acz po tym, co zobaczyłem, nie jestem raczej kupiony. Ot, taka telenowela z zombiakami. Fajnie, iż jest, ale nic by się też nie stało, gdyby jej zabrakło. Mordowanie zdechlaków i innych stworów jest bowiem na tyle miodne, iż nic więcej do szczęścia nie potrzeba.

Techniczny majstersztyk

Pod względem technicznym Black Ops 6 to natomiast absolutny majstersztyk. Zero problemów z kodem sieciowym, stały i płynny klatkaż, a błędy praktycznie nie występują. W zasadzie natknąłem się na jeden w kampanii, który uniemożliwił mi progresję i wymagał wczytania wcześniejszego punktu kontrolnego, ale strata czasowa była marginalna, a później żadnych bugów nie doświadczyłem. Nie zachwyca natomiast oprawa. Oczywiście, Black Ops 6 to piękna gra, ale w moim odczuciu wciąż stoi w cieniu nowożytnych Modern Warfare, zwłaszcza w kontekście modeli postaci. Docenić należy jednak oświetlenie, szczegółowość lokacji i tekstury, które prezentują się świetnie. Zważywszy jednak na budżet i pozostałem odsłony serii, mogłoby być lepiej.


Prawie jak Wolfenstein

Pastwić można by się było jeszcze nad niepotrzebną i nieco upierdliwą integracją ze wszystkimi pozostałymi częściami serii z ostatnich kilku lat, ale absolutnie nie zmienia to faktu, iż Call of Duty: Black Ops 6 to w ogólnym rozrachunku bardzo dobra odsłona serii. Ba, w trybach sieciowych nie bawiłem się tak dobrze od czasów Modern Warfare 2 z 2009 roku. Żal jedynie, iż kampania okazuje się pewnym rozczarowaniem. Fakt, misje są kreatywne, akcja – zarówno ta oskryptowana, jak i dowolna strzelania – robią spektakularne wrażenia, a i o ścieżce dźwiękowej złego słowa rzec nie można (nawet jeżeli nie zapadła mi mocniej w pamięć), ale napisany na kolanie wątek fabularny (tyle dobrego, iż jest całkiem długi) ze wciśniętymi na siłę elementami paranormalnymi pozostawia spory niesmak. o ile to dla niego zamierzacie sięgnąć po Black Ops 6, moim zdaniem nie warto, ale jak najbardziej zajrzycie do trybów sieciowych.

Przeczytaj także

Call of Duty: Black Ops 6 – recenzja (PC). Po zimnej wojnie czas ruszyć w pogoń za Panteonem


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie CENEGA.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup Call of Duty: Black Ops 6 (PS5)


LUB


Idź do oryginalnego materiału