Chcą zamienić kwiaty na chipy. Japonia ma mieć „własny Tajwan”

news.5v.pl 3 godzin temu

Na Hokkaido — wyspie kojarzonej z lawendowymi polami — wyrasta projekt, który może uratować nas, o ile okaże się, iż „Tajwan jest stracony”. Japonia próbuje odzyskać pozycję, którą straciła trzy dekady temu — a jej nową bronią ma być Hokkaido, przebudowane na centrum produkcji najbardziej zaawansowanych półprzewodników.

Hokkaido przez lata była rolniczym sercem Japonii — miejscem, z którego pochodzi ponad połowa krajowej produkcji nabiału. Zimą tonie w śniegu, latem pachnie kwiatami, a bardziej technologiczne projekty zwykle omijały ją szerokim łukiem. Dziś wyrastają tam raz po raz żurawie, hale i konstrukcje przypominające rodzącą się Dolinę Krzemową. Ale taką na sterydach.

Tokio uruchomiło największy projekt przemysłowy od pokolenia — próbę odbudowy krajowego przemysłu półprzewodników. Nie da się ukrywać, iż to także odpowiedź na zawirowania wokół Tajwanu, który znajduje się w orbicie zainteresowań Pekinu. jeżeli plan się powiedzie, „Hokkaido Valley” będzie technologicznym resetem Japonii.

Rapidus

Sercem przedsięwzięcia jest Rapidus — firma, którą znamy z głośnej w mediach informacji, iż dostarczy Japonii pierwszą w historii linię produkcyjną chipów o litografii 2 nm. Projekt wspierają Toyota, SoftBank, Sony i rząd, który tylko na ten cel przeznaczył 12 mld dolarów. Kwota niemała, ale pamiętajmy, iż w „litografii ekstremalnej” to ledwie zaliczka. A tego typu przedsięwzięcia finanse chłoną jak gąbka.

Rapidus ulokował swój zakład w Chitose. Wybrał to miasto nie tylko ze względu na wodę i energię, ale też niższe ryzyko sejsmiczne. Fabrykę projektowano tak, by wtapiała się w krajobraz — będzie pokryta trawą, jakby miała być częścią łąk okalających zakład. Japończycy nie chcą, by ich ambicje zniszczyły przepiękną przyrodę na Hokkaido. Wysłanie do Chitose maszynowni ASML — systemu EUV o wartości ponad 150 mln dolarów — otworzyło drogę do koronnego osiągnięcia Rapidusa: stworzenia prototypowych tranzystorów 2 nm. Taką technologią dysponują dziś jedynie TSMC i Samsung. Intel próbuje wskoczyć prosto na 1,8 nm, omijając etap pośredni. Są jednak wątpliwości, iż to mu się uda.

Czytaj dalej poniżej

Ambicja kontra matematyka

Rapidus zapowiada masową produkcję chipów o litografii 2 nm w 2027 r. Papier to zniesie, rynek już niekoniecznie. Wytwarzanie chipów w takich procesach technologicznych to sztuka utrzymywania wysokiego „plonu” — czyli udziału działających układów w całej partii. Korea i Tajwan dochodziły do zadowalających odsetków działających chipów latami. Japonia chce mieć to w zaledwie trzy lata. Ten kraj wielokrotnie udowadniał, iż potrafi głęboko się zmobilizować, ale rynek patrzy na ambicje Rapidusa z dużą dozą dystansu.

Nie bez znaczenia są koszty. Niezależne analizy mówią, iż realna cena wejścia w masową produkcję chipów 2 nm to około 5 bln jenów, czyli zawrotne 32 mld dol. (około) Tymczasem Rapidus zebrał dotychczas zaledwie ułamek tej kwoty. Firma nigdy nie produkowała zaawansowanych chipów, więc jej doświadczenie tu i teraz wynosi „zero”. Czy uda się pogodzić te niesprzyjające parametry?

Do tego dochodzi najsurowszy sędzia świata biznesu: popyt. TSMC i Samsung mają klientów od dekad, a współczesny biznes elektroniczny jest jak energetyka — stabilność i relacje liczą się bardziej niż egzotyczne prototypy.

Dlaczego Japonia wraca do gry dopiero teraz?

Trudno zrozumieć ten projekt bez powrotu do lat 80. Wówczas Japonia produkowała ponad połowę światowych półprzewodników. Potem przyszły wojny handlowe z USA, które rozbiły ambicje Tokio. Tajwan i Korea rozpoczęły wieloletnią ofensywę inwestycyjną, podczas gdy Japonia sobie dziwnie odpuściła — zmniejszyła subsydia, dopuściła do erozji kompetencji i zaczęła tracić specjalistów na rzecz firm konkurencji. Ci wyemigrowali głównie do USA lub przenieśli się na Tajwan i… Japonia przestała aż tak bardzo liczyć się na high-techowym rynku.

Dziś kraj ma zupełnie inne problemy: choćby starzejące się społeczeństwo, rosnące koszty opieki nad seniorami i niski wzrost gospodarczy. Jedna trzecia budżetu idzie na wspomnianą opiekę, co od lat ogranicza inwestycje w naukę i technologię. Do tego występuje tam dramatyczny brak specjalistów — potrzeba „na już” 40 tys. inżynierów zajmujących się półprzewodnikami, których Japonia zwyczajnie nie ma.

Rapidus i uczelnie na Hokkaido próbują ich szkolić. Każdy jednak mówi wprost: bez imigrantów to wszystko się nie uda. A jak wiadomo, w Japonii temat imigrantów jest „trudny” społecznie. Gaijin to japońskie określenie na „człowieka z zewnątrz” i w zależności od kontekstu, może mieć wydźwięk pejoratywny. Japonia od lat stosuje restrykcyjne przepisy dla ludzi, którzy chcieliby przyjechać do Japonii, osiedlić się w niej i pracować. o ile nie zamierzacie wykonywać tam „potrzebnego i szanowanego zawodu”, będzie Wam trudno. Ale — cokolwiek byście nie robili, zawsze będziecie tam „obcy”. Nie pomaga w tym również to, iż „niezgodność etniczną” w Japonii widać gołym okiem.

Ekosystem rośnie szybciej, niż zakładano

Mimo trudności Hokkaido przyciąga globalnych graczy: co jest zaskoczeniem choćby dla tamtejszego rządu. ASML i Tokyo Electron otworzyły biura obok nowej fabryki. TSMC rozwija dwie fabryki w Kyushu, Kioxia i Toshiba powiększają swoje zakłady z pomocą państwa, a Micron dostaje 3,6 mld dol. na rozbudowę infrastruktury w Hiroszimie. Samsung buduje ośrodek R&D w Jokohamie. Japonia próbuje odtworzyć coś, co działa w Tajwanie.

TSMC nie uda się dogonić od razu, ale Tokio chce mieć jedną, istotną przewagę: błyskawiczne dostarczanie niestandardowych chipów. Rapidus może projektować i dostarczać takie układy trzy, a choćby cztery razy szybciej niż konkurenci. W świecie elektroniki specjalistycznej szybkość jest walutą. Nie chce kopiować 1:1 Tajwanu, ale skupić się na wyśrubowanych potrzebach klientów.

Geopolityka

Za tym wszystkim stoi jeszcze jeden czynnik: bezpieczeństwo. Japonia, patrząc na napięcia wokół Tajwanu i Chin, wie, iż brak własnych chipów to strategiczny dramat. To sprawia, iż Rapidus jest projektem o silnym nacechowaniu geopolitycznym. Ma zapewnić krajowi dostęp do zaawansowanych układów, choćby jeżeli globalny łańcuch dostaw ulegnie załamaniu. Dla rządu to gra o bardzo wysokiej stawce — ale jednocześnie jedyna realna szansa, by w ogóle wrócić do gry. Rynek chipów jest dziś wart 600 mld dol., a znaczenie półprzewodników rośnie coraz szybciej. I prawdopodobnie jeszcze długo nie będzie spadać.

Idź do oryginalnego materiału