Mamy S.T.A.L.K.E.R-a 2 w domu?
Chernobylite 2: Exclusion Zone to kontynuacja Chernobylite – dobrze przyjętej polskiej produkcji, nierzadko porównywanej do S.T.A.L.K.E.R.-a. W drugiej części gry, jako Planewalker, czyli podrasowany genetycznie poszukiwacz tytułowego Czarnobylitu, utykamy w Strefie. Atakowani przez wszechobecne potwory i odcięci od cywilizowanego świata musimy skrzyknąć garstkę innych ocalałych i rozwijać naszą bazę, by zwiększyć swoje szanse na przetrwanie.
W teorii wszystko to brzmi dobrze. Co prawda w jedynkę nie grałam (kupiłam ostatnio, czeka w bibliotece), aczkolwiek słyszałam o niej dużo dobrego, więc zaryzykowałam i wzięłam sobie dwójkę do oceny. Lubię czarnobylskie klimaty, więc pomyślałam sobie – czemu by nie? Tematyka ciekawa, reputacja serii dobra, daję kredyt zaufania. Lecimy. Niestety jednak trochę się na tym swoim entuzjazmie przejechałam. I chociaż wciąż wierzę, że Chernobylite 2 może być naprawdę dobrą grą, póki co trudno mi znaleźć argumenty, by to uzasadnić.
Zanim zacznę wymieniać, co poszło nie tak, pozwolę sobie zaznaczyć, iż gra to dopiero Wczesny Dostęp. Z definicji więc nie stanowi ona pełnowartościowego produktu. Niemniej jednak zdarzało mi się już kupować Early Accessy i, no cóż… bywały one przeważnie zdecydowanie bardziej grywalne.
Czy Chernobylite 2 da się przejść w jego obecnym stanie? Cóż, prawdopodobnie tak. Aczkolwiek sama nie pokusiłam się o zrobienie tego – nie dlatego, iż jest aż tak źle, ale dlatego, iż nie chcę tego robić na siłę. Zdecydowanie wolę zaczekać ten miesiąc, dwa, pięć czy dziesięć i świetnie się przy tej grze bawić zamiast bezustannie tropić jej wady. A, niestety, jest co tropić. Przedmioty w grze czasem tak po prostu lewitują sobie w losowych miejscach w powietrzu. Innym razem NPC w mojej bazie próbuje oznajmić mi swoją dominację potężnym T-pose’em, natomiast kolejnemu w trakcie dialogu znienacka znika aktor głosowy i zamiast z chrapliwym stalkerem nagle rozmawiam z panem Krzysztofem z GPS, który co prawda wciąż opowiada mi o czarnobylitowych grzejnikach, ale zdecydowanie bardziej wolałby poinstruować mnie, iż za sto metrów powinnam skręcić w prawo.

Sama mapa gry jest duża, ale niestety pusta. Próbowałam polizać sobie trochę ściany podczas wędrówek, aczkolwiek nie dało się tego za bardzo zrobić. choćby jeżeli już trafiałam na jakiś domek, to był on zabity dechami i nie dało się nigdzie wejść. Z kolei tam, gdzie dla odmiany się dało, twórcy chyba za bardzo się mnie nie spodziewali. Kiedy bowiem natknęłam się na jakąś samotną scenkę w opuszczonej chacie, odpaliła mi się ona… w języku angielskim, mimo iż całą resztę gry miałam po polsku.
Polska wersja językowa ogólnie bywała zresztą nieco kulawa – co jest o tyle ciekawe, iż przecież twórcy sami są Polakami. Nie wszystkie nazwy przedmiotów mają tłumaczenie; większość tak, ale nie komplet. Niektóre dialogi z kolei brzmią, jakby przeszły przez Tłumacz Google, a nie realną osobę. No, a przynajmniej nie przez kogoś, kto widział, co wyświetla się wraz z danymi napisami na ekranie – bo zakładam, iż wtedy nie mylono by końcówek osobowych i nie zmieniano płci bohatera w trakcie jego wypowiedzi.

Mniejsze bądź większe problemy pewnie można by wymieniać jeszcze długo. Taka sobie optymalizacja, mało animacji, bohater niewypowiadający kwestii dialogowych, które wybieramy, mimo iż w całej reszcie cutscenki mówi normalnie… Ale nie chciałabym się też Bóg wie jak nad tym tytułem pastwić, ponieważ, jak już mówiłam, mam wobec niego jakąś irracjonalną sympatię. Więc teraz, dla odmiany, spróbujmy więc może poszukać jakichś plusów.
Mechanika walki, choć monotonna, dla mnie była całkiem satysfakcjonująca (choć byłaby bardziej, gdyby serum leczące dropiło trochę częściej). Szczególnie fajny w niej jest zaś friendly fire wśród wrogów, który czasem można zgrabnie wykorzystać. Niezmierną satysfakcję dawało mi ustawianie się tak, by szarżujący na mnie przeciwnicy wpadali wprost na linię strzału tych długodystansowych i zdychali od strzałów własnych kolegów. Czy to dziwny powód do radości? Być może. Ale nikt nie zabroni mi być dziwną.

Zapewne wypadałoby nadmienić jeszcze ze dwa słowa na temat grafiki. Moim zdaniem jednak nie ma się tu nad czym zanadto rozwodzić – zwłaszcza grając na średnich/niskich ustawieniach, żeby odzyskać trochę klatek. Gra wygląda przeciętnie, choć niektóre widoczki bywają ładne. NPC w przerywnikach filmowych czasem wypadają dość drętwo, ale ogólnie jak na swoją półkę budżetową Chernobylite 2 wygląda raczej… no, po prostu normalnie.
Podsumowując, mimo iż wierzę, iż Chernobylite 2: Exclusion Zone będzie jeszcze dobrą grą, to na ten moment nią nie jest. Masa bugów, wątpliwa optymalizacja, pusta mapa, kulawa wersja polska… Rzeczy do poprawy można tu znaleźć całe mnóstwo. Nie da się tej grze jednak odmówić klimatycznego settingu oraz dobrych pomysłów, które w przyszłości mogą zaowocować naprawdę przyjemnym tytułem. Mam więc nadzieję, iż pewnego pięknego dnia, gdy wyjdzie już pełna wersja, będę mogła wrócić do tej produkcji, zrecenzować ją raz jeszcze i stwierdzić, iż wszystkie moje przytyki z tego wpisu to już pieśń przeszłości. Na ten moment pozostaje mi natomiast jedynie grzecznie czekać, w międzyczasie ogrywając sobie część pierwszą.
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z PR Outreach. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne (The Farm 51)