Citizen Sleeper – recenzja (XSX). Uroki kapitalizmu

6 dni temu

Obecność tytułów z kategorii indie w ogólnie rozumianym mainstreamie nie jest dzisiaj niczym nadzwyczajnym. Gry niezależne wykroiły sobie swój własny kawałek tortu. Jednak choćby wśród tych deweloperów, studia jednoosobowe stanowią szczególny przypadek. Przedstawicielem tych ostatnich jest londyńskie Jump Over the Age, a biorąc pod uwagę skład – Gareth Damian Martin. To właśnie dzieło tego studia z 2022 roku – Citizen Sleeper – orbitowało przez jakiś czas w moim polu zainteresowań, żeby w końcu z impetem wylądować na dysku mojego Xboxa. I PC-ta. I na Switch-u też.

Citizen Sleeper – radosna wizja kapitalizmu…

Budzisz się w kompletnej ciemności. Pierwsze co do ciebie dociera, to zaduch i przenikliwe zimno, po których przychodzi atak klaustrofobii. Próbujesz się uspokoić, skupiając się na niejasnych wspomnieniach przewijających się przez twoją głowę. Rozmyte obrazy, niewyraźne twarze innych, ucieczka. Czy wszystkim się udało? Nie, chyba nie… Paniczną gonitwę myśli przerywa hałas i ostre światło wdzierające się do twoich zmysłów. Gdzie jesteś, kim jesteś i co cię teraz czeka – na te pytania trzeba będzie znaleźć odpowiedź, ale po kolei. Jedna stopa przed drugą, krok za krokiem.

Witaj na zdezelowanej stacji o nazwie The Eye, w rejonach kosmosu, w których już tylko asteroidy szczekają kraterami. Ta ledwie trzymająca się kupy „krypa” to twój nowy dom. Może i kosmiczne sąsiedztwo nie tętni życiem od czasu bankructwa poprzedniego właściciela – korporacji Solheim – ale zamknięte społeczności próżni nie lubią. Mamy tu więc skostniałą administrację, próbującą utrzymać wszystko w jako-tako używalnym stanie. Wtóruje jej mafia, która oczywiście wszystko robi z dobroci serca i za symboliczną dotacją lokalnej waluty – cryo. Tam za tą wielką wyrwą w pierścieniu, tam gnieżdżą się komuniści. Czerwoni? Gdzie tam, zieloni, normalnie komunę tam zrobili i żyją sobie na tych swoich grzybach. Korporacje już tu nie zaglądają od czasu upadku, ale ostatnio jakaś organizacja zleciła naszej stoczni zbudowanie wielkiego statku pokoleniowego, więc nudy nie ma. A między tymi wszystkimi wielkimi bytami, jesteśmy my – maluczcy, próbujący przeżyć z jednego cyklu na drugi, włożyć coś do gara od czasu do czasu. Po prostu przeżyć. gwałtownie się tu odnajdziesz przyjacielu, a biorąc pod uwagę, czym jesteś, to harówka od rana do nocy obca ci nie jest. To co, kocyk w gratisie, a od jutra możesz zacząć odrabiać, nie? Oczywiście w pełni dobrowolnie.

…ze szczegółami drobnym druczkiem

Graczowi przyjdzie pokierować losami tytułowego Sleepera – czyli emulowanej istoty ludzkiej. Jak to w pięknej, korporacyjnej przyszłości bywa – ludzie posuwają się do skrajności, żeby tylko przeżyć. Niektórzy, przygnieceni niebotycznymi długami, sprzedają się więc korporacjom – pozwalając na wykonanie pełnej, cyfrowej kopii swojej osobowości, umieszczanej następnie w mechanicznych ciałach. Oryginał trafia do lodówki, a kopia do najcięższych prac w najdalszych zakątkach galaktyki. Oczywiście kiedyś taki robot zapracuje na spłacenie długu, po czym kopia trafi do niszczarki, a szczęśliwy obywatel, wolny już od zmartwień, wyłoni się z kriogenicznego snu, odetchnie pełną piersią. Zacznie żyć! Tak przynajmniej mówili w reklamie.

Tytuł stawia przed nami jeden nadrzędny cel, dobrze zobrazowany w postaci pierwszego wpisu w „logu” – przetrwaj. Oczywiście im dalej w las, tym więcej drzew i gwałtownie przekonamy się, iż nie będzie to zadanie łatwe. Nie dość, iż sama stacja rządzi się własnymi prawami, a zachowanie balansu pomiędzy zakusami różnych organizacji i jednostek, to spory wyczyn, to jeszcze nasz właściciel sprawy nie ułatwia. Może i udało się nam zbiec z kontrolowanego przez Essen-Arp systemu, ale ten przewidująco zastosował w projekcie Sleeperów mechanizm „planowanego postarzania produktu”. Walcząc więc o życie, przyjdzie nam zagłębić się w historię The Eye i jej mieszkańców, jednocześnie desperacko szukając sposobu na dalszą ucieczkę spod jarzma korporacji.

Zaczynamy od jednego zadania – przetrwaj. Z czasem nasze akcje będą jednak miały wpływ na życie wielu mieszkańców The Eye.

Razem możemy więcej

Spotykając na swojej drodze różnorodne postaci, mamy okazję spojrzeć na otaczający bohatera świat z diametralnie innych perspektyw. Wątki różnych postaci – a tych jest w grze kilkadziesiąt – przenikają się w naturalny sposób, co bardzo pomaga w odbiorze całości. Struktura gry pozwala również wyróżnić wątki „główne” i „poboczne”. Cudzysłów jest w tym przypadku wskazany, jako iż sama produkcja nie posługuje się takimi terminami, a podział ten służy jedynie wykazaniu, iż nie każda linia fabularna jest niezbędna do ukończenia gry. Na czym jednak owe zakończenie ma polegać? Nasz pierwszy cel – przetrwanie – gwałtownie zmienia się w poszukiwanie sposobu na dalszą ucieczkę, niekoniecznie fizyczną, przed naszymi prześladowcami. Podczas cykli spędzonych na stacji, możemy trafić na kilka potencjalnych sposobów osiągnięcia tego zamiaru i to do gracza należy wybór, w którym kierunku podążać. Gra oferuje aż osiem zakończeń (choć technicznie jest ich choćby dziewięć), więc dla osób chcących poznać całą historię – będzie sporo okazji do spędzenia czasu w butach Sleepera.

Należy wykonać rzut na intuicję kością D6

Z technicznego punktu widzenia, rozgrywka czerpie inspiracje z „analogowych” gier RPG. Rozpoczynając przygodę, wybieramy jedną z trzech dostępnych klas postaci, co wyznacza początkowe rozłożenie atrybutów. Dla niezdecydowanych mam dobre wieści – jakkolwiek w początkowych etapach ten wybór faktycznie może mieć znaczenie, czyniąc rozgrywkę ciut łatwiejszą, lub trudniejszą, tak w dłuższej perspektywie nie ma to większego znaczenia. Na przestrzeni kilkunastu godzin zgromadzimy wystarczająco dużo punktów, aby rozwinąć większość statystyk do prawie maksymalnego poziomu.

Sama „codzienna” rozgrywka – bo kierujemy naszym bohaterem w obrębie cykli – polega na zarządzaniu posiadanymi zasobami. Podstawą są dwa wskaźniki u góry ekranu. Pierwszy z nich – poczucie głodu – przekłada się negatywnie na stan fizyczny. Drugi natomiast, to wskaźnik naszej kondycji. Oczywiście, z jednej strony zawiaduje on naszym dosłownym przeżyciem. Co jednak ważniejsze, określa maksymalną ilość ruchów, jakie możemy w danej „turze” wykonać. Poza statystykami, mamy tu bardziej dosłowne zapożyczenie z papierowych gier RPG – większość akcji wymaga rzutu kością i na początku cyklu gra przydziela nam odpowiednią ich ilość (w zależności od poziomu naszej kondycji), wraz z losowymi wartościami oczek. Podejmując się np. pracy w lokalnym pubie, musimy wybrać którą kość chcemy wykorzystać, co przełoży się na wynik działania. Ten ostatni przybiera jedną z trzech wartości – negatywny, neutralny i pozytywny – każdy opisany procentową szansą i nagradzający nas (lub karzący) w odpowiedni sposób. W tym samym miejscu wkraczają statystyki naszej postaci, które mogą zmienić wartość wykorzystywanej przez nas kości w zakresie od -1 do +2. o ile weźmiemy jeszcze pod uwagę umiejętności naszego bohatera – a tych jest w grze dziesięć, po dwa poziomy na każdą z pięciu statystyk – wyjdzie nam z tego niezbyt skomplikowany, ale bardzo przyjemny system progresji, z pewną dozą losowości.

Podczas przygody przyjdzie nam rozwijać statystyki bohatera.

Urok prostoty, magia tekstu

Główną motywacją do dalszej gry, poza oczywiście kwestią przeżycia głównego bohatera, jest poznawanie historii napotkanych postaci. Pod tym względem Citizen Sleeper naprawdę pokazuje klasę – postacie są ciekawie napisane i mimo, iż nie dostajemy rozbudowanego wprowadzenia w ich historie, te bardzo gwałtownie potrafią nas pochłonąć. Co więcej, praktycznie każda linia fabularna ma swój zwrot akcji, o czym przekonałem się celowo, unikając jednej z nich z pobudek moralnych. W momencie, w którym jednak postanowiłem zgłębić tę odnogę historii, ta okazała się zaprowadzić mnie w naprawdę niespodziewane rejony.

Sama prezentacja rozgrywki jest dość skromna. Główny widok, który przewija się po naszym ekranie, to rzut na wycinek stacji z prostymi modelami 3D budynków i pojazdów. Możemy swobodnie obracać kamerę i przesuwać się wzdłuż pierścienia, a „wejście” w daną lokację potrafi uraczyć nas odpowiednim zbliżeniem. W tej formie, a więc głównie podczas interakcji z bohaterami, część ekranu zajmuje log rozmowy, oraz piękny wizerunek rozmówcy. Nie uświadczymy tu żadnego dubbingu, ale dialogi są jasno rozpisane. o ile kogoś potrzeba czytania zniechęca – cóż, Citizen Sleeper w tej kwestii graczy nie rozpieszcza. Jednak pozostałych mogę zapewnić – po spędzeniu z tytułem łącznie kilkudziesięciu godzin, wciąż z chęcią czytałem opisy i rozmowy wyświetlane na ekranie.

Koty i kosmos to już klasyka.

Fantastyczna oprawia audio

Jednym z powodów, dla którego wciąż czerpałem z tego przyjemność – poza faktem wysokiej jakości tekstów i samych historii – była oprawa audio. Amos Roddy i jego ścieżka dźwiękowa, to kolejna mocna strona tej produkcji. Elektroniczny ambient, towarzyszący ciężkiej codzienności życia na stacji, to główny motyw, który tam znajdziemy. Jednocześnie trafimy tam na ścieżki wywołujące niepokój, wręcz przywołujące obrazy ledwie trzymającej się kupy stacji, w bezkresnej czerni próżni. Innym razem do naszych uszu dojdą delikatne, minimalistyczne kompozycje, każące nam zatrzymać się i przenieść wzrok z „tu i teraz” na horyzont i wszystko to, co jeszcze może nas czekać. Zaledwie 70 minut materiału, przeplatanego w grze momentami ciszy, podczas których możemy wsłuchać się w zgiełk The Eye. Z całą stanowczością muszę zaznaczyć, iż nie oddałbym tej godzinnej składanki w zamian za opasłe, ale emocjonalnie nijakie ścieżki wielu obecnych „hitów”.

Gierka na dwa wieczory

Citizen Sleeper nie jest tytułem przesadnie długim. Ma na to wpływ sama formuła – gdzie najwięcej czasu graczowi zejdzie na czytaniu dialogów i opisów, oraz na decydowaniu o kolejności podejmowanych akcji. Pierwsze ukończenie podstawowej gry zajęło mi niespełna 13 godzin i w tym czasie wykonałem 90% dostępnych weń wątków. Można więc powiedzieć, iż jest to produkcja „na dwa wieczory”.

Z drugiej strony, mowa tu o podstawowej grze, oraz pierwszym zakończeniu. Tytuł w tej chwili dostępny w sklepach, zawiera już w sobie trzy dodatkowe epizody. Sama gra sugeruje (i słusznie) rozpoczęcie tego wątku w końcowej fazie rozgrywki. Samych zakończeń w pierwotnym wydaniu znajdziemy dziewięć, a rozszerzenie dodaje do tej puli kolejne dwa. choćby biorąc pod uwagę, iż nie wszystkie zakończenia się ze sobą wzajemnie wykluczają, więc możemy ich doświadczyć „za jednym zamachem”, przez cały czas otrzymujemy produkcję na ok. 20 godzin. Zapoznanie się z każdym dostępnym w grze wątkiem, wraz z wykluczającymi się zakończeniami, to zabawa na ok. 24 godziny, o ile przy kolejnych przejściach zdecydujemy się na barbarzyński akt pomijania dialogów. Mechanika gry, nieskomplikowana na pierwszy rzut oka, nie przeszkadza w żadnym momencie w odbiorze historii. Można więc powiedzieć, iż to właśnie fabuła gra tu pierwsze skrzypce i jakkolwiek gra wywiera na odbiorcy presje w odpowiednich momentach, np. przez ograniczony czas na wykonanie pewnych czynności, tak nigdy nie jest to uciążliwe.

Może i dwa, ale jak mile spędzone

Dla mnie były to wyśmienicie spędzone godziny i kolejne w tym roku odkrycie perełki, leżącej na wyciągnięcie ręki. Z Citizen Sleeper miałem okazję zapoznać się na Xbox Series X i z przyjemnością donoszę, iż sterowanie jest przemyślane i wygodne. Jak jednak wspomniałem we wstępie, gra zafascynowała mnie do tego stopnia, iż grałem w nią również na PC. Biorąc pod uwagę, iż jest to tytuł dostępny w bibliotece Game Pass na obie platformy, był to bardzo wygodny sposób na kontynuowanie rozgrywki z dala od kanapy, dzięki synchronizacji zapisów. Ostatecznie, produkcja zawitała u mnie też na Switch. Kieszonsolka Nintendo to jedyna platforma, która doczekała się fizycznego wydania Citizen Sleeper i to zupełnie niedawno. Biorąc pod uwagę dostępność fizycznych wydań – absolutnie nie można przegapić takiej okazji do wsparcia niezależnych deweloperów. Posiadacze subskrypcji Xbox Game Pass prawdopodobnie ucieszą się z informacji, iż tytuł jest weź dostępny bez dodatkowych opłat. Tymczasem już 31.01.2025 do sprzedaży trafi kontynuacja – Citizen Sleeper 2: The Starward Vectror. Warto więc wykorzystać obecny, pełen dni wolnych okres, do nadrobienia jednej z perełek gier indie 2022 roku.

Przeczytaj także

Citizen Sleeper 2: Starward Vector z premierą już w styczniu 2025


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Kup Xbox Game Pass


LUB


Idź do oryginalnego materiału