Crash, Spyro, MediEvil – co łączy te platformówki? Każda z nich to ikona pierwszego PlayStation. Te tytuły natychmiast przywołują wspomnienia poczciwego „szaraka”. To gry, obok których w latach 90. chciałby stanąć nasz dzisiejszy bohater – Croc.
Choć przygody sympatycznego krokodyla wspomina się ciepło, zrównanie ich ze wspomnianymi produkcjami wymagałoby sporego naciągania rzeczywistości. To nie ta sama liga. Czy jednak Croc: Legend of the Gobbos mógłby w XXI wieku dumnie kroczyć obok nich? Czy, podobnie jak tamte gry, doczekał się odświeżenia, które stawia go w lepszym świetle? Niestety, w mojej opinii, przepaść między nimi tylko się powiększyła.
Spis Treści
- 30-letni krokodyl nie powinien skakać
- Gdzie są zmiany drodzy twórcy?
- Czy brak frustracji to zbyt duże oczekiwania?
- Żerowanie na nostalgii
- Mogło i powinno być lepiej
Kup Croc Legend of the Gobbos (GOG)
30-letni krokodyl nie powinien skakać
Remaster Croc: Legend of the Gobbos to klasyczna platformówka 3D. Jak przystało na grę z lat 90., głównym bohaterem jest antropomorficzny zwierzak. Sterując Crociem, przemierzamy kolejne poziomy i światy, co kilka etapów walcząc z bossem. Każdy z dostępnych światów wyróżnia się unikalnym stylem, odpowiadającym różnym biomom – roślinnym, lodowym czy pustynnym.
Tytuł ten nie należy do najtrudniejszych. Nie wymaga małpiej zręczności ani nadludzkiego refleksu. Rozgrywka toczy się w spokojnym, chwilami mozolnym tempie, pozwalając zatrzymać się niemal w dowolnym momencie, by przygotować się do kolejnego skoku. Rzadko musimy wykonywać sekwencje akcji, takie jak skok i atak, w szybkim tempie. Nie oznacza to jednak, iż nie mamy tu wyzwań. Niestety, nie wynikają one z założeń twórców, ale z toporności rozgrywki. Gracze znający oryginał prawdopodobnie już wiedzą, o co mi chodzi.
Croc nigdy nie był wybitną pozycją, w swoich czasach uchodził za przeciętniaka. Jako osoba, która w oryginał z 1997 roku grała jedynie przelotnie, a pamięć o nim zbudowała na memach i żartach o „tank controls”, mogę stwierdzić, iż powinien nim pozostać. Remaster jednak zmienia perspektywę. Zamiast być kolejną sentymentalną produkcją z dzieciństwa, w mojej ocenie Croc staje się nieudanym tworem, który jakością zupełnie nie przystaje do 2025 roku.
Gdzie są zmiany drodzy twórcy?
Po przejściu remastera Croc: Legend of the Gobbos zacząłem zastanawiać się, czym powinno być odświeżenie niemal 30-letniej gry. Pierwsza myśl to oczywiście szata graficzna – i tu nie mam zastrzeżeń. Gra wygląda znacznie lepiej: tekstury są wyraźne, krawędzie zaokrąglone. Możliwość przełączania między trybem „retro” a „remaster” pozwala łatwo dostrzec zmiany. Nie są one rewolucyjne, ale wystarczają, by oczy nie męczyły się podczas gry. Wręcz przeciwnie – skromne, ale przyjemne widoki mogą choćby cieszyć.
Kłopoty zaczynają się, gdy przyjrzymy się rozgrywce, a raczej jej brakującym zmianom. Jednozębny krokodyl porusza się jak w poprzednim wieku, bez śladu płynności. Skakanie i atakowanie wydają się nienaturalne. Często spadałem w przepaść, próbując skoczyć w ruchu – Croc nie reagował, wpadając na przeszkody.
Gdzie jeszcze przydałyby się poprawki? Zdecydowanie w animacjach. Bohater wygląda znośnie, choć porusza się bez gracji. Na tle reszty wypada jednak jak model z mediolańskiego wybiegu. Największe zastrzeżenia mam do przeciwników, zwłaszcza bossów. Gdyby nie pasek zdrowia w lewym dolnym rogu, nie wiedziałbym, czy moje ataki odnoszą skutek. Brakuje im animacji wskazujących na reakcję na nasze działania. Wystarczy spojrzeć na załączony zrzut ekranu, pokazujący bossa chwilę po ostatnim ciosie – stoi dokładnie tak samo jak przed oberwaniem.
Czy brak frustracji to zbyt duże oczekiwania?
Zastanawiałem się, czy nie oczekiwałem zbyt wiele. Jako fan platformówek cieszyłem się na odświeżenie kolorowej gry z jednego z moich ulubionych okresów w historii gamingu. Może powinienem zwrócić uwagę na nazewnictwo? W odróżnieniu od Crasha czy Spyro, Croc otrzymał remaster, nie remake. Znam różnicę między tymi terminami – czy moja negatywna ocena wynika ze zbyt wygórowanych oczekiwań?
Wróciłem jednak do gry, a konkretnie do końcowych poziomów trzeciego świata z wodnymi sekwencjami. Te fragmenty upewniły mnie, iż oczekiwanie braku frustracji nie jest niczym przesadnym. Gry powinny dostarczać frajdy, nie irytacji. Sterowanie w tych momentach pozostaje fatalne. choćby bez nadziei na wielkie zmiany można oczekiwać, iż poruszanie się między pułapkami będzie intuicyjne. Tymczasem hitboxy są absurdalne – nie wiesz, jak blisko możesz podejść, bo choćby stojąc z boku, otrzymujesz obrażenia. To nie jedyny taki problem w grze. Czy poprawa takich niedociągnięć to naprawdę zbyt wiele, zwłaszcza w produkcie o niemałej cenie? Przynajmniej nie mogę narzekać na samo działanie gry. Croc chodził płynnie i stabilnie a mój laptop nie należy do najmocniejszych. Warto jednak zwrócić uwagę na to, iż wymagania nie są wysokie. Tutaj więc należy się mały plusik.
Żerowanie na nostalgii
Dochodzimy do największego problemu z tym tytułem. Remaster Croc: Legend of the Gobbos kosztuje w tej chwili 130 złotych. Patrząc na mało jakościowych zmian i to, iż według mnie Croc kompletnie nie pasuje do dzisiejszych czasów, ciężko zaakceptować mi taką wycenę. Nie potrafię polecić kupna tej gry. Przynajmniej nie teraz i nie za taką kwotę.
Jestem jednak pewien, iż znajdą się osoby, które mają ciepły kącik dla krokodyla w swoim serduchu, i będą zadowolone z tego produktu. Dostaną bowiem dokładnie to, co lubią, ale w nowych, ładniejszych szatach. Cóż, nostalgia to potężny narkotyk, który potrafi odebrać nam zdolność racjonalnego myślenia. Wiem co mówię i jeżeli ktoś napisze mi, iż jemu ten tytuł się podoba, to całkowicie go zrozumiem.
Croc zasłużył na więcej
Chciałem czegoś więcej niż tylko leniwy remaster. Wiem, iż ta recenzja ma bardzo negatywny wydźwięk. Takie są też moje emocje – frustracja, która przerodziła się w spore rozczarowanie. Były oczywiście momenty, w których choćby nieźle się bawiłem. Jednak abym mógł wam polecić tę produkcję, powinno ich być znacznie więcej. jeżeli macie wolną stówkę z małym okładem i kilka wspomnień do ubicia to może jednak przemyślcie ten zakup dwa razy i dajcie Crocowi pozostać tam, gdzie jego miejsce – na półce ze średnimi, ale miło zapamiętanymi grami z lat 90’. A jeżeli ktoś nigdy nie poznał tego krokodyla, a bardzo chcę spróbować – polecam poczekać na przeceny.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!