Jeszcze osiem lat temu bacznie przyglądałem się nieoficjalnemu projektowi, który dotyczył gry Resident Evil. Włoska grupa twórców była znana w tamtym czasie jako Invader Games. Muszę przyznać, iż nie przyszłoby mi do głowy, jak to wszystko się rozwinie. W efekcie dziś otrzymujemy drugą część gry Daymare od tych samych ludzi, ale rozpoznawanych jako Invader Studios. Produkcja Daymare: 1994 Sandcastle jest kontynuacją marki, ale w formie prequelu dla pierwszej odsłony. Dlatego też nie mogłem się doczekać premiery tego survival horroru po ukończeniu wersji demonstracyjnej. A czy było warto zagrać? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w mojej recenzji.
Niebezpieczne anomalie
Nowa przygoda rozpoczyna się w kwaterze mieszkalnej głównej bohaterki Daymare: 1994 Sandcastle. Agentkę specjalną Dalilę Reyes spotykamy, gdy pracuje nad D.I.D. (Data Interchange Device), oczekując na nowe rozkazy i słuchając niepokojących wiadomości. Ostatnio w miasteczku Rachel w stanie Nevada i okolicach miały miejsce niepokojące wydarzenia. W wyniku tych zdarzeń wiele budynków zostało uszkodzonych, a niestety niektórzy mieszkańcy zginęli. Na domiar złego, wszystko zadziało się w okolicy Groom Lake, znanej powszechnie jako Strefa 51. Chwilę po tym agentka otrzymuje wiadomość od przełożonego z formacji H.A.D.E.S. (Hexacore Advanced Division for Extraction and Search) o nowym, zadaniu. W taki oto sposób zostajemy wysłani do Groom Lake, aby przejąć cenną dokumentację, która znajduje się w wojskowym ośrodku badawczym.
W początkowym etapie przygody Reyes gracz nie zostaje z miejsca wrzucony w wir walki o przetrwanie. Invader Studios postanowiło zbudować specyficzny klimat grozy i niepewności, z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Już sam fakt, iż główne zasilanie w bazie uległo awarii i nie widać oznak życia jest niepokojący. Na szczęście nasza agentka posiada na wyposażeniu latarkę, która będzie niezbędna w labiryncie podziemnego kompleksu naukowego. No i nie będziemy zmuszeni do regularnych wymian baterii, bo zabrakłoby nam miejsca w ekwipunku. Tutaj jednak warto zaznaczyć, iż światło niekiedy lekko przygasa. To sprawia, iż gracz musi zachować czujność, bo może spotkać go niespodzianka w eksplorowanym pomieszczeniu.
Wyposażenie to podstawa
Wspomniałem wcześniej o urządzeniu D.I.D., które będzie służyło m.in. do lokalizowania ukrytych dokumentów lub nagrań głosowych. o ile będziemy w odpowiedniej odległości, to usłyszymy charakterystyczny dźwięk, więc trzeba będzie przeskanować otoczenie. Nasz elektroniczny gadżet będzie poniekąd monitorował także stan zdrowia naszej postaci. W szczególności będzie bezcennym narzędziem do stworzenia archiwalnej listy dokumentów, które do tej pory przeczytaliśmy. Musicie mi uwierzyć na słowo, iż warto zapoznać się z każdymi notatkami i nagraniami. Dlaczego? Dopełnia to powagę sytuacji, w jakiej znalazła się w tej chwili Reyes. Interesujący jest fakt, iż D.I.D. nie posiada modułu wyświetlania mapy ani wskaźnika prowadzącego do celu. Dla jednych będzie to wada, a dla innych zaleta.
W skład wyposażenia bojowego agentki Reyes wchodzi karabinek szturmowy oraz strzelba. Pierwsza broń jest idealna do walki z potworami, które atakują z dystansu. Drugi wariant to mój faworyt do potyczek na bliską odległość. W grze znajdziemy modyfikacje, np. takie, które zwiększą pojemność magazynka. Jednak trzeba będzie się przyłożyć, aby je znaleźć. W pierwszej kolejności musimy odszukać zabezpieczone skrytki z zamkiem elektronicznym. Następnie dzięki specjalnego przewodu hakerskiego podejmiemy trzy prób złamania szyfru. Uprzedzam z góry, iż są różne stopnie trudności, określony czas oraz system zabezpieczeń, który potrafi przerwać nieautoryzowane czynności uzyskania dostępu.
Zaawansowana technologia – Frost Grip
Czy w grze mamy, tylko dwie bronie? Tak, ale do tego dochodzi specjalny plecak z ciekłym azotem zwany jako Frost Grip. Twórcy wpadli na oryginalny pomysł, który dosłownie robi robotę. Ten nietypowy oręż potrafi spowolnić oraz zamrozić nadciągające potwory. Nasz atak będzie polegał na wystrzeleniu ładunku ciekłego azotu lub rozpyleniu wiązki z podajnika, który Reyes będzie miała na prawej ręce. W trakcie wędrówki po laboratoriach będziemy znajdowali specjalne stacje, które pozwolą odblokować nowe funkcje plecaka, takie jak choćby tarczę mrozu, zasięg działania, czy siłę zamrażania. Urządzenie Frost Grip będzie niezbędne, aby np. ugasić pożar w danym pomieszczeniu lub korytarzu. Musimy także pamiętać, iż zasoby paliwa mają swój limit, więc trzeba będzie szukać pojemników uzupełniających. Tutaj muszę jeszcze obowiązkowo wspomnieć, iż ekwipunek ma stałą ilość slotów. W tej sytuacji gracz nie ma możliwości ulepszenia plecaka. Czy będą dostępne skrytki na nadmiar ekwipunku? Nie będzie, więc trzeba się zastanowić, co warto podnieść, a co ewentualnie usunąć z inwentarza.
Kiedy misja zmienia się w koszmar
W grze znajdujemy się w sytuacji, kiedy człowiek ląduje w podziemnej placówce, odcięty od świata zewnętrznego. Gdzie łączność radiowa jest znikoma, a trup się ściele gęsto. W niektórych sekcjach działa wyłącznie oświetlenie awaryjne, a każdy dziwny szelest może przyprawić o zawał serca. Nasuwa się nam pytanie co tu mogło zajść? Twórcy przygotowali tak fabułę, aby na początku gracz był w pełni zdezorientowany. Stopniowo odkrywamy tajemnice bazy, która z pewnością może zaskoczyć, ale i przerazić. W etapie końcowym otrzymujemy niezbędne odpowiedzi, co pozwala złożyć całą historię. Moje wrażenia są takie, iż Invader Studios włożyło wiele wysiłku, aby gracz po napisach końcowych był świadomy, co się stało w Strefie 51 i jakie były tego konsekwencje. Dodatkowo znajomość fabuły z Daymare: 1998 nie jest wymagana, ale prequel ewidentnie zachęca do tego, aby zagrać w pierwszą część.
Nie zabraknie zagadek do rozwiązania w każdym etapie gry. Co do walki, także trochę jej będzie, raz trzeba będzie zabić dwa lub trzy potwory, a czasem trafimy na mocniejszego przeciwnika w postaci Bossa. Problem w tym, iż ten drugi wariant potwora też potrafi się teleportować i zaskoczyć Reyes, co jest równoznaczne z jej śmiercią. Nasz cenny Frost Grip posłuży do dobijania przeciwników, bo w innym przypadku mogą za chwilę powrócić w mocniejszej formie i będą stanowić większy problem. Jak to w klasycznych survival horrorach bywało, pojawia się mechanika jumpscare’ów, ale również backtracking. W tej sytuacji niektórym graczom nie będzie to absolutnie przeszkadzało, zaś inni uznają to za wadę produkcji.
Jak się mają sprawy techniczne?
W kwestii oprawy wizualnej byłem mile zaskoczony tym, co można było zobaczyć z perspektywy trzeciej osoby. Większość odwiedzanych lokacji, jak np. biura, laboratoria, tunele techniczne lub tajne przejścia, były wypełnione różnymi rzeczami, które wzmacniały immersję. Kiedy zaglądnąłem do skrzydła technicznego bazy, wszędzie można było zobaczyć wyposażenie elektroniczne z lat 90. Wycieczka do sekcji medycznej? Klimat grozy wylewał się z monitora, kiedy ilość detali na podłodze lub ścianach wskazywał na fakt, iż personel nie miał najmniejszych szans na przetrwanie rzezi. Jak już wiadomo, gra Daymare: 1994 Sandcastle nie jest produkcją z segmentu AAA, ale graficzne wypada bardzo dobrze. Utwierdza mnie to w przekonaniu, iż mniejsze firmy mogą stworzyć coś interesującego. Błędy graficzne w samej grze lub przy uruchomieniu miały, niestety, miejsce. Jednak nie były one na tyle inwazyjne, aby poczuć irytację lub wrażenie, iż gra jest zrobiona na szybko. W moim przypadku na plus można zaliczyć płynność animacji przy najwyższych ustawieniach graficznych. Za to movement głównej postaci przez cały czas wymaga dopracowania, bo jest dość specyficzny. Musiałem się do niego po prostu przyzwyczaić. Od siebie dodam, iż warto pogrzebać jeszcze w opcjach i dostosować zakres pola widzenia, a odczuwalny efekt będzie gwarantowany.
Co do tematu związanego z oprawą audio, to w niektórych momentach voice acting zauważalnie nieładnie odstaje jakością od reszty i słychać, iż jest na średnim poziomie. Nie jest to nagminne, więc można wziąć na to poprawkę. jeżeli chodzi o samą postać Reyes, to nie ma się co obawiać. Aktorka podkładająca głos zasługuje na uznanie. Nasza agentka z H.A.D.E.S.-u wykazuje różne emocje, ale potrafi też odpowiednio skwitować adekwatną sytuację. Nie odnosi się wrażenia, iż coś zostało zaimplementowane na siłę i brzmi bardzo nie na miejscu. Za to muzyka i różnego rodzaje odgłosy oddają w pełni klimat gatunku grozy i horroru.
Podsumowanie Daymare: 1994 Sandcastle?
Jest to pozycja obowiązkowa dla miłośników klasycznych horrorów, ale również dla graczy, którzy poszukują czegoś nowego. Istotnego faktu nie można zaprzeczyć, iż marka Daymare powstała w wyniku inspiracji na bazie innej znanej serii. Sami twórcy też tego nie ukrywają, bo co jakiś czas natrafiałem na charakterystyczne elementy nawiązujące do Resident Evil. Dodatkowo warto podkreślić, iż druga część Daymare otrzymała polską wersję językową w formie napisów. Usprawniony system walki w stosunku do pierwszej odsłony też wypada pozytywnie. Podejrzewam, iż kłopotem może być ilość ciemnych lokacji, gdzie wykorzystanie latarki jest priorytetem. Dorzucić muszę do tego jeszcze to, iż nie ma za bardzo opcji na ucieczkę przed oponentami. W efekcie każde spotkanie będzie równoznaczne z podjęciem walki. Osobiście uważam, iż gra jest godna polecenia, w ciągu prawie dziesięciu godzin bawiłem się naprawdę dobrze. jeżeli przez cały czas rozważacie, czy zagrać w nowe dzieło od Invader Studios, to warto sięgnąć po wersję demo. Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć udanej przygody w Strefie 51!
Gameplay
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższego materiału.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!