Days Gone – recenzja (PC). Motocykle, zombie i walka o przetrwanie.

10 miesięcy temu

Nie przepadam za grami w otwartym świecie, za to uwielbiam zombie w roli głównych adwersarzy. Dlatego więc, choć bardzo się tego bałem, równie mocno chciałem sprawdzić Days Gone, tytuł od studia Bend wydany w 2019 roku na PlayStation 4. O samej produkcji słyszałem wiele, od skrajnych pochwał do mocno surowej krytyki. Natomiast dopiero cztery lata po premierze mogłem przekonać się, jak to naprawdę z tym tytułem jest. I choć daleko mu do ideału, jest to jedna z najprzyjemniejszych pozycji, w jakie dane było mi grać w życiu. Pozwólcie, iż uzasadnię to śmiałe oświadczenie.

Znowu zombie, znowu apokalipsa

Tak w grze wyglądają większe skupiska ludzkie

Na pierwszy rzut oka to dość typowa gra z otwartym światem. Rozbijamy się motocyklem po postapokaliptycznym Oregonie, wykonując zlecenia dla różnych grup. Po drodze co chwilę uprzykrzają nam życie zombie, z jakiegoś powodu określani tutaj mianem Freakerów, czy też Świrusów w polskiej wersji językowej. Nasz główny bohater, niesamowicie imponująco nazwany Deacon St. John, próbuje odnaleźć się w rzeczywistości po końcu świata, nie mogąc poradzić sobie ze śmiercią żony. Zdaje się, iż przy życiu utrzymuje go jedynie upór i obecność najlepszego przyjaciela. Dlatego jeżdżą razem, z miejsca na miejsce, usiłując przetrwać kolejny dzień i przy okazji zabić tyle potworów, ile tylko się da.

O fabule nie będę się więcej rozpisywał, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, jest jej nieco za dużo, aby sensownie móc ją streścić. Po drugie, jest to historia z gatunku tych, które warto poznać samodzielnie i zgłębiać z jak najmniejszą ilością informacji. Bo choć opowieść nie utrzymuje równego poziomu przez cały czas, to i tak bez dwóch zdań warto jej doświadczyć. Już sam początek gry, pierwszy przerywnik filmowy sprawił, iż miałem łzy w oczach. Później tempo nieco zwalnia, co można by uznać za wadę. Moim zdaniem idealnie pomaga to się przyzwyczaić graczowi do sytuacji, w jakiej znajduje się główna postać. Życie po końcu świata bywa wszak monotonne, skupia się na przeżyciu z dnia na dzień i raczej ważniejsze jest tu i teraz.

Horizon: Redemption of Us

Widoki potrafią zachwycać

Jeśli zaś idzie o samą rozgrywkę, to tutaj jest po prostu fantastycznie. Rozumiem, iż w okolicy premiery gra mogła nieco ucierpieć przez pewne podobieństwa do Red Dead Redemption II czy Horizon: Zero Dawn, natomiast grając w to kilka lat później, było to czymś, czego mocno mi brakowało. W przeciwieństwie do wielu gier z zombie w roli głównej tutaj znajdujemy się daleko od miast i metropolii. Teren produkcji to raczej okolice wiejskie oraz leśne, gdzie największe skupiska aglomeracyjne liczą kilkanaście domów. Mamy tutaj mnóstwo otwartych przestrzeni, a także drogi idealnie wręcz nadające się do tego, by przemierzać je na motocyklu. Większość rozgrywki toczy się na zewnątrz, do budynków zaś wejdziemy niezwykle rzadko. Dlatego od niemal samego początku można poczuć swobodę i urok świata.

Czasu na relaks nie będzie zbyt wiele, bo czymże byłaby apokalipsa zombie bez zagrożenia? Wszędzie czyhają na nas Świrusy, czasami w mniejszych grupach, a czasami w liczących choćby blisko setki hordach. Pokonanie takiej gromady będzie wymagało nie lada umiejętności, przygotowania i sprzętu. Na naszej drodze znajdziemy także wrogo nastawionych łupieżców, atakujących podróżnych, aby grabić i kraść, a także członków masochistycznego kultu z wypranymi mózgami, którzy czczą nieumarłych. Biedny Deacon notorycznie będzie miał przerąbane, stając samotnie przeciwko o wiele liczniejszym przeciwnikom. Na szczęście doświadczenie z przeszłości jako członka przestępczego gangu motocyklowego, a wcześniej żołnierza walczącego w Afganistanie sprawia, iż główny bohater posiada umiejętności, które mu w tych nierównych starciach pomogą.

Kijem, siekierą czy bejsbolem – do wyboru do koloru!


Dopóki nie zaopatrzymy się w wysokiej klasy sprzęt, Deacon zdany będzie na spryt i skradanie się, a nie otwarte konflikty. Na szczęście w dziczy znajduje się sporo krzaków i wysokiej trawy, w której można się chować, a zarówno ludzie jak i Świrusy dają się nabrać na stary numer z rzuceniem kamienia w celu odwrócenia uwagi. Gra po cichu jest tutaj bardzo satysfakcjonująca i dobrze, bo czasami jest też wręcz konieczna. Zombie są cholernie wrażliwi na punkcie hałasu, także zarówno głośne wystrzały jak i wybuchy potrafią przyciągnąć niechcianą uwagę pobliskiej hordy. choćby jeżeli damy się zauważyć, może być rozsądniej rzucić się na wrogów z kijem bejsbolowym, albo chociaż zwykłą kantówką. Fakt, Deacon potrafi od biedy uszykować ze zużytego filtra samochodowego improwizowany tłumik do broni, ale takowy ma ograniczoną wytrzymałość, więc trzeba to także mieć na uwadze.

Rozgrywka w Days Gone jest bardzo urozmaicona. Nie pojawiają się może żadne bardziej wyszukane mechaniki, natomiast Deacon może z czasem uczyć się nowych sztuczek, a także zaopatrzyć się w lepszy sprzęt. To nie tylko skuteczniejsza broń, ale także pułapki, wabiki, manualnej roboty granaty dymne czy bomby zbliżeniowe. Deek może wyposażyć się w broń główną, boczną, oraz specjalną – taką jak kusza, karabin snajperski czy lekki karabin maszynowy – co w połączeniu z bronią białą i innymi gadżetami daje mu naprawdę duże pole do popisu. Dzięki temu łatwo też będzie nam dobrać z pokaźnej listy, aby grało się przyjemnie.W połączeniu z rozwojem postaci otrzymujemy mocno rozbudowany system walki, który jest prosty w zrozumieniu, i bardzo satysfakcjonujący podczas zabawy. Warto też zauważyć, iż każde ulepszenie czy nowa umiejętność, nieważne, czy postaci, czy jej motocykla, jest wyraźnie odczuwalne. Dzięki temu faktycznie czuć, jakby Deacon stawał się coraz skuteczniejszą maszyną do zabijania.

Aż chciałoby się kupić motocykl

Deszcz czy śnieg, Deaconowi zimno nie będzie

Wspominałem wcześniej, iż Deacon porusza się przez większość gry na motocyklu i to stanowi również bardzo istotną część rozgrywki w Days Gone. Jednoślad to coś więcej, niż pojazd. Choć motoryzacją się nie interesuję i nie kręci mnie ona w żaden sposób, w grze maszyna Deeka był dla mnie niczym prawdziwa istota, przyjaciel, na którego można liczyć… o ile się o niego odpowiednio zadba. Nieostrożna jazda czy zbyt ochocze taranowanie Świrusów sprawi, iż motocykl zacznie dymić i nie będzie taki wydajny. Wtedy Deek może go zreperować bądź udać się do któregoś z mechaników i mu te naprawy zlecić. Przy okazji, trzeba także dbać o zawartość baku, bo nie tylko przejażdżki, ale także i szybka podróż zużywają zaskakująco sporo paliwa. Na szczęście w Oregonie znajdziemy całkiem sporo pełnych kanistrów, a choćby i stacje paliwowe.

U wspomnianych wcześniej mechaników można także ulepszyć motocykl Deacona. Dzięki temu będzie jeździł szybciej, wolniej się niszczył, miał większy bak, wydawał mniej dźwięków… i wyglądał o wiele lepiej. Bardzo przydatne jest także posiadanie toreb z amunicją przy jednośladzie, co w gorętszych momentach może nie raz, nie dwa uratować skórę. Oczywiście, wielbiciele customizacji spędzą też pewnie trochę czasu w wizualnym tuningu sprzętu, gdyż nie wszystkie ulepszenia mają przełożenie na wydajność maszyny.

Waluta? W tej ekonomii?

Zasobów trzeba szukać naprawdę wszędzie

Wspominałem już, iż można kupować broń, a także ulepszać motocykl. Można by zadać pytanie, w jaki sposób działa ekonomia w postapokaliptycznym Oregonie? Czyżby okoliczne społeczności przyjęły jakąś walutę? A może poszli w kierunku Falloutowych kapsli? Sposób, w jaki Days Gone rozwiązało tę sprawę, niesamowicie mi się podoba, gdyż tutaj każdy z obozów ma swoje własne “kredyty”. Im więcej zasług dla obozu ma Deacon, im więcej misji dla nich wykonał, tym więcej może w obozie kupić. Ma więc sens, iż nie przenosi się to do kolejnych miejsc. W każdym z nich Deek musi zapracować na renomę i “walutę” osobno.

Bardzo mi to przypadło do gustu, zwłaszcza z punktu widzenia budowania spójnej wizji świata. Jednocześnie daje to dodatkową motywację, aby wykonać choć trochę zleceń dla obozów. Po to, by móc choćby uzupełnić amunicję i paliwo. Na szczęście questy są dobrze płatne, a misje je otaczające przyjemne. Zwykle jest to albo zemsta na kimś, kto ukradł lekarstwa, albo rozprawienie się z grupą łupieżców, którzy grasują w okolicy. Nie ma tego przesadnie dużo, ale zlecenia nie powtarzają się tak często, by to nudziło. Jednocześnie brakuje tutaj też typowych zapychaczy w stylu “idź i przynieś mi dziesięć śledzion wilków”, co jest wielkim plusem. Od biedy można też podreperować budżet i reputację, przywożąc zdobytą w terenie dziczyznę bądź trofea z pokonanych potworów.

Ludzie z krwi i kości


Ogromną siłą Days Gone jest także ogólna obsada. Nie dość, iż główne postacie mające w fabule większe znaczenie, są faktycznie pełnowymiarowe, pełne głębi, skrytych cech czy mające za sobą jakąś przeszłość, która nadaje im dodatkowego charakteru. Są one również fantastycznie zagrane. Zwłaszcza główny bohater, Deacon St. John. Jego umiejętności są wyjaśnione za sprawą przeszłości, zachowanie zdaje się być naturalną konsekwencją charakteru i szczególnych okoliczności, w jakich dzieje się gra… Kurcze, choćby samo to, iż protagonista niespecjalnie potrafi pływać, jest wyjaśnione w grze! Można choćby dopatrzeć się u niego pewnego rodzaju problemów, które podpadają pod skutki stresu pourazowego.

Inne postacie, choćby jeżeli nie są aż tak głębokie, co główny bohater, również są świetnie napisane. Każdy, niezależnie od tego, czy bardziej, czy mniej bezduszny, ma swoje powody, by takim być. Nikt nie wydaje się podejmować takich czy innych decyzji tylko dlatego, iż wymaga tego sama fabuła. To rzadkość i jak najbardziej jest to godne pochwały!

Najlepszy polski dubbing wśród gier?

Czy w ogóle, czy w szczególe, ta gra jest prześliczna

Na osobne brawa zasługuje również polska wersja językowa. Days Gone dostępne jest z pełnym dubbingiem, który, bez wahania piszę, jest najlepszy, z jakim się spotkałem. Z wyłączeniem paru postaci pojawiających się w tle, każdy aktor i każda aktorka dała z siebie wszystko i to słychać. Dialogi są genialnie przetłumaczone, jeszcze lepiej zagrane, a Mateusz Łasowski podkładający głos Deaconowi zasługuje na Oscara! Ośmielę się choćby stwierdzić, iż poradził sobie z rolą lepiej, niż Sam Witwer, który i tak przecież zagrał Deeka wyśmienicie. To w dużej mierze właśnie dzięki grze aktorskiej tak mocno dałem się wciągnąć w historię Deacona St. Johna.

Audio et video perfectum

Byłem niesamowicie mile zaskoczony tym, iż na moim laptopie z 2021 roku gra wygląda i działa doskonale. Nie mam potężnego sprzętu, zwłaszcza GTX1650Ti nie imponuje, a Days Gone działało nieustannie płynnie, bez wyczuwalnych skoków i wyglądało absolutnie fenomenalnie. To jedna z tych gier, w których spędziłem mnóstwo czasu w trybie fotograficznym, zachwycając się sceneriami czy modelami postaci. Jest pięknie, co tu dużo mówić!

Dźwiękowo to także majstersztyk. Chwaliłem już dubbing, ale muzyka jest tutaj na równie wysokim poziomie. Melancholijne kawałki sprawiają, iż chciałoby się usiąść przy ognisku, oprzeć o motocykl i odpocząć. W trakcie akcji jest intensywnie, a emocje buzują, zwłaszcza gdy za nami pędzi horda Świrusów. Kilka utworów zaś sprawiło, iż po prostu się zakochałem w ścieżce dźwiękowej, która do teraz ciągle mi towarzyszy. Soldier’s Eyes, grające podczas jednej ze scen, stało się moim nowym budzikiem. jeżeli nie zamierzacie zagrać w Days Gone, to przynajmniej posłuchajcie ścieżki dźwiękowej. Naprawdę warto.

Ideałów nie ma, choć jest blisko

Twórcy Days Gone świetnie sobie radzą z environmental storytellingiem

Jeśli jednak dokładnie się rozejrzeć, w grze można zauważyć kilka niedoskonałości. Od razu jednak uprzedzam, iż zdecydowana większość z nich jest niemal nieistotna w szerszym kontekście. Ot, raz zapętlił mi się jeden dialog, który trzeba było manualnie przerwać. Czasami trzeba było nieco inaczej podejść do przedmiotu, aby móc wejść z nim w interakcję. Mógłbym się przyczepić, iż podczas włączenia latarki promień światła świeci tam, gdzie skierujemy celownik, a nie gdzie wskazuje fizyczne urządzenie przyczepione do kamizelki Deeka. I dwukrotnie na jednej postaci nie wczytały się tekstury twarzy, przez co Żelazny Mike wyglądał bardzo sztucznie.

Czasami także SI przeciwników, która zwykle błyszczy i robi ogromne wrażenie, miewa swoje czkawki. Ludzie potrafią bardzo często podpalić się koktajlami Mołotowa, którymi w nas ciskali. Nie rzucałoby się to może w oczy tak bardzo gdyby nie to, iż zwykle działają bardzo inteligentnie i potrafią zaskoczyć. No i irytowało mnie, iż postacie często komunikowały Deaconowi przez radio, iż mają dla niego zadanie, przez co musieliśmy udać się do nich osobiście, choć spokojnie można było całą rozmowę odbyć na odległość.

Najpoważniejsze zastrzeżenia mam jednak do tempa prowadzenia historii, bo coś tutaj lekko nie zagrało. W pewnym momencie wydawałoby się, iż już zdążamy do końca historii, akcja mocno przyspiesza, po czym okazuje się, iż przed nami otwiera się nowy obszar mapy i cały, 10-godzinny akt gry. Później narracja ponownie zwalnia nieco, by potem nabierać tempa, a kiedy wydaje się, iż zbliżamy się do samego finału… Czekają nas dwie koniecznie misje do wykonania, zanim będziemy mogli przejść do zakończenia. Historia niczego by nie straciła, gdyby postacie zrobiły, co musiały „w tle”, bez tego całego przedłużania. Niemniej, to tyle, jeżeli idzie o moje zarzuty względem Days Gone.

Gra tak świetna, iż chciałoby się zagrać ponownie


Jest to gra, którą gorąco polecam każdemu graczowi. Prawie wszystko jest tutaj idealnie zrównoważone. Świetna historia, ale także i bezapelacyjnie przyjemny gameplay. Otwarty świat z pewną swobodą i zadaniami pobocznymi, ale mapa nie przytłacza i nie jest usiana tysiącem znaczników do odhaczenia. Jednocześnie niesamowite jest, iż udało się tu stworzyć środowisko, które faktycznie wydaje się żyć swoim życiem obok nas, a nie jest to łatwe do osiągnięcia. Co więcej, na przejście gry poświęciłem jakieś 45 godzin. Dla mnie to bardzo dużo. Mimo tego kusi mnie, żeby spróbować dokończyć pozostałe zadania poboczne, a może choćby rozpocząć Nową Grę +, czego chyba jeszcze nigdy w żadnej grze nie zrobiłem.

Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Idź do oryginalnego materiału