Destiny: Rising – recenzja (iOS). Ta mobilka przybyła z Chin

1 dzień temu

W nienawiści do „mobilek”, tak zostałem wychowany. Zresztą prawdopodobnie nie tylko ja, bo niechęć do grania na telefonach jest – przynajmniej czysto anegdotycznie – w „poważnych” graczach silna. Oczywiście nie wynika to z niczego, wszak produkcje mobilne mają swoje za uszami, w szczególności w kontekście natarczywej monetyzacji, ale od czasu do czasu pojawia się taka gra, która uderza w odpowiednie struny mojego umysłu, tym samym skutecznie nie pozwalając mi się od niej oderwać. Tym razem takim tytułem okazało się darmowe Destiny: Rising, co zdziwiło mnie o tyle mocno, iż fanem tej serii bynajmniej nie jestem.

Spis Treści

  • Fabuła
  • Rozgrywka
  • Mechaniki F2P
  • Oprawa
  • Udźwiękowienie
  • Podsumowanie

Alternatywe przeznaczenie

Może to zasługa tego, iż nie jest to twór Bungie – ci byli jedynie licencjodawcami – a chińskiego NetEase Games. Nie, żeby był to jakiś powód do celebracji, w końcu chińskie produkcje mobilne mają raczej renomę mocno obłożonych mikrotransakcjami, ale w tym konkretnym przypadku Chińczykom udało się dowieźć grę, która mocno przypomina swoje „wielkokonsolowe” rodzeństwo, jednocześnie nie będąc do niego zbyt podobne. Destiny: Rising to – a jakże! – przede wszystkim strzelanka, tym razem z opcją przełączania się pomiędzy domyślnym trzecioosobowym widokiem a klasycznym dla serii trybem FPP.

Tym razem za hub służy egzotycznie prezentujące się Haven.

Weterani serii odnajdą się tutaj stosunkowo szybko, bowiem pomimo telefonicznych naleciałości, baza to Destiny w czystej postaci. Klasycznie dostajemy tutaj całkiem długą kampanię dla pojedynczego gracza z typową historią o walce ludzkości z nękającymi ją rasami obcych: Upadłymi, Kombinatem i Weksami. Co ciekawe, główny wątek, choć chronologicznie osadzono go przed wydarzeniami z konsolowych odsłon serii (w momencie odbudowy cywilizacji po Drugim Upadku, stąd podtytuł Rising), stanowi on alternatywną wizję historii świata Destiny, więc fabularni ortodoksi powinni traktować go raczej jako ciekawostkę, aniżeli kanon. W moim odczuciu to jednak bez znaczenia i zamiast pluć na niekanoniczność produkcji, warto docenić, iż poza mało zajmującą główną linią fabularną, wciąż upchnięto tu sporo naprawdę ciekawych motywów, jak choćby ten związany z Ahamkarami (tutejszą wersją dżinów) czy genezą Weksów.

Destiny na małym ekranie

Poza kampanią również nietrudno o miłe skojarzenia z pierwowzorem. Całość przez cały czas rozgrywa się na półotwartych mapach, usianych aktywnościami do odhaczenia. Zabraknąć nie mogło wszelakiego rodzaju znajdziek, ale też rozmaitych publicznych wydarzeń, w tym kilku etapowych batalii w postaci Front Lines. Nie zapomniano też o fabularyzowanych Strike’ach (czyli swego rodzaju dungeonach, by posłużyć się nomenklaturą MMO) dla czterech graczy oraz Blitzach (to jest raidach) dla sześciu. Destiny: Rising nie jest jednocześnie kalką gier Bungie, dorzucając swoje trzy grosze. Tytuł NetEase Games oferuje także chociażby wieloosobowe potyczki PvPvE, zaskakująco wciągający, „rogalikowy” tryb Singularity (składa się on z 10 rund o prostych wytycznych, pomiędzy którymi wybieramy jeden z wylosowanych modyfikatorów), a w przerwie od nich można wziąć udział w łowieniu rybek, wyścigach ścigaczy czy pełnoprawnej grze karcianej z możliwością budowania własnej talii.

Łowienie rybek to nie tylko moczenie kija, ale też dobór odpowiedniej przynęty.

Zajęć jest tutaj zatem naprawdę sporo, a wszystkie z nich zrealizowano przy tym naprawdę solidnie. Pomyślano choćby o tym, by, w razie problemów ze znalezieniem kompanów do wspólnego grania, dorzucić nam do zespołu boty (czyli coś, czego nie było w stanie zrobić choćby Black Ops 7!), które w trakcie rozgrywki mogą płynnie zastąpić inni gracze. Toteż, choć u podstaw jest to strzelanka sieciowa z naleciałościami MMO, spokojnie można traktować Destiny: Rising jako singlową przygodę.

Jest to o tyle miłe, iż tytuł ten może pochwalić się naprawdę solidnymi mechanikami. Przede wszystkim samo strzelanie wypada całkiem nieźle. Gra dysponuje szerokim wachlarzem różnorodnego i niekiedy drastycznie innego względem zachowania uzbrojenia, a i typów przeciwników jest dość sporo, choćby jeżeli po kilkunastu godzinach trudno nie odczuć pewnej wtórności (ale to już charakterystyka każdej gry sieciowej, umówmy się). Na późniejszych etapach dochodzą ponadto wrogowie wyposażeni w tarcze, które najlepiej zdejmować odpowiednim typem oręża bądź ładujących się z czasem umiejętności specjalnych (sztuk dwa plus jeden ult). Sprawę ułatwia sensownie zaprojektowanie sterowanie dotykowe, aczkolwiek o ile grać zamierzacie na tablecie, polecał podłączyć kontroler. Destiny: Rising oferuje pełne wsparcie dla padów, a rozgrywka na dużym ekranie przy pomocy paluchów jest już zdecydowanie mniej wygodna.

Każda postać ma przypisany swój własny, opcjonalny wątek, który odblokowujemy, grając nią.

Zbierz ich wszystkich!

Wszystko fajnie, ale gdzie jest haczyk? Otóż nie do końca takowy istnieje. To tytuł F2P, więc należy spodziewać się z wewnętrznego sklepiku z pierdyliardem walut premium, przepustkami sezonowymi, pakietami skórek i innymi rozmaitościami do kupienia, ale okazuje się on zaskakująco nieinwazyjny. o ile zamierzacie skupić się wyłącznie na kampanii, w Waszej głowie ani na moment nie powinna wykiełkować idea sięgnięcia po portfel. Destiny: Rising obdarza gracza potrzebnymi do progresji (czytaj: rozwijania umiejętności postaci i jej uzbrojenia) przedmiotami. W zasadzie jedyne, co może skusić Was do zapłacenia twórcom, są nowe postacie.

Największe odstępstwo od konsolowego pierwowzoru stanowi bowiem uczynienie z Destiny: Rising produkcji typu gacha. Oznacza to, iż zamiast klas postaci i różnorodnych buildów, mamy tutaj szereg różniących się od siebie uzbrojeniem i umiejętności bohaterów (w tym tych kultowych, jak na przykład Ikora), których pozyskać można właśnie poprzez losowanie (tzw. Draw) we wspomnianym wcześniej sklepie. Psikus polega na tym, iż wylosować możemy nie tylko postacie (w tym służące do zwiększania ich siły duplikaty), ale również przedmioty do craftingu. Każdy los należy opłacić przy pomocy specjalnej waluty – tę natomiast można nabyć albo za prawdziwe pieniądze, albo za zbierane przez zaliczanie wyzwań i zadań darmowe punkty. o ile zatem zależy Wam na zebraniu i zobaczeniu wszystkiego (zwłaszcza iż bohaterom towarzyszą ich fabularne wątki i misje), możecie wtopić w Rising albo mnóstwo kasy, albo czasu. To powiedziawszy, w trakcie swojej przygody uzbierałem całkiem pokaźne grono bohaterów wyłącznie przy pomocy darmowych losów.

Wersja na telefony wypada naprawdę dobrze, aczkolwiek mniejszy ekran oznacza również gorszą widoczność.

Pójdzie na kartfolu, wyglądając jak kartofel

Bardziej problematyczne okazują się natomiast kwestie techniczno-artystyczne. Poziom oprawy Destiny: Rising jest bardzo nierówny i zależy w sporej mierze od sprzętu, na którym gracie. Ja bawiłem się zarówno na iPadzie Air (4. generacji) oraz iPhonie 14 Pro i o ile na mniejszym ekranie telefonu gra prezentuje się ślicznie, o tyle już tablet, choć wygodniejszy, uwidacznia marnej jakości tekstury, proste modele i bolesny aliasing choćby na najwyższych ustawieniach. Krajobrazy, architektura i dalsze plany wciąż wypadają pięknie, ale liczne scenki przerywnikowe po prostu kłują w oczy. Tyle dobrego, iż gra w zasadzie pozbawiona jest błędów, a i działa całkiem nieźle, pozwalając na dostosowanie opcji wyświetlania. Antyczny już iPad Air (4. gen.) odpala Rising w stabilnych 30 FPS, natomiast zaledwie stareńki iPhone 14 Pro oferuje ich już nieco więcej, ale mowa raczej o okolicach 40, aniżeli 60.

Iwonko, nagrasz kwestię?

Jeszcze bardziej problematyczna jest warstwa audio. Nie mówię przy tym o muzyce i odgłosach – te stoją na przyzwoitym poziomie, ale też nie jest to nic, co będziecie wspominać z rozrzewnieniem. Mowa o dialogach, które – znów – zwykle wypadają nieźle, przynajmniej kiedy nie zostały stworzone przy pomocy AI. Destiny: Rising to bowiem kolejna produkcja ochoczo czerpiąca z „dobrodziejstw” sztucznej inteligencji. Po pierwsze, budzi to kwestię moralną w kontekście zastępowania aktorów głosowych mową generowaną komputerowo oraz obawy o przyszłości sztuki tudzież rozrywki jako takiej. Po drugie i co ważniejsze w kontekście recenzji konkretnego produktu, efekt jest absolutnie wręcz odrażający. Pomijając moralność, AI jest w stanie wygenerować świetnie brzmiące dialogi, ale mam wrażenie, iż w trakcie pracy jakiejś jego przedpotopowej wersji, by nie powiedzieć syntezatora mowy Ivona – efekt jest tak zły.


Ta mobilka przybyła z Chin

Na szczęście to jednak stosunkowo mały problem w kontekście całości. Faktycznie, Destiny: Rising mogłoby być grą ładniejszą i lepiej brzmiącą, a opowiadana przez nią historia lepiej napisaną, ale w ogólnym rozrachunku to tytuł zaskakująco dobry, oferujący kilkanaście godzin przyjemnego strzelania za darmo. Wewnętrzny sklep i mikrotransakcje, owszem, są obecne, bo na czymś twórcy muszą zarobić, ale jednocześnie mieli oni na tyle przyzwoitości, by nie szczuć nimi gracza na każdym kroku. Naprawdę warto sprawdzić – istnieje duża szansa, iż Destiny: Rising przypadnie Wam do gustu, a ze względu na jego darmowość, nie ryzykujecie niczym innym poza odrobinką swojego czasu. Pytanie tylko, czy nie przeszkadza Wam dokładanie cegiełki do postępującej popularyzacji wykorzystywania AI w celach „artystycznych” przy produkcji gier.

Przeczytaj także

Destiny 2: Na Krawędzi – recenzja (PS5). Podróż po Keplerze i konkluzja historii (Fabuła)


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse.


Idź do oryginalnego materiału