Dialogi, zadania, relacje — co bym zmienił w Hogwarts Legacy

archigame.pl 1 rok temu

Hogwarts Legacy to spełnienie dziecięcych marzeń o liście do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Nie mam co do tego wątpliwości! Ale wiele elementów w tej grze, jest wykonana w najlepszym wypadku – średnio. Zabawię się w domorosłego deva i pofantazjuję, co można było zrobić lepiej.

Od samego początku chcę zaznaczyć. Hogwarts Legacy to świetny tytuł. Mam ugrane ponad 40 godzin i przez cały czas zwiedzam i wypełniam zadania. Mało tego! Po grę sięgają osoby, które zwykle nie grają i bawią się równie dobrze, co hardkorowi gracze. Niemniej, są w niej elementy, które wydaje mi się, można było wykonać inaczej bądź po prostu bardziej rzetelnie.

Infantylne dialogi i zadania

Zadań w Hogwarts Legacy nie brakuje. Jest ich naprawdę dużo. Od naprawdę prostych, jak zawody w używaniu Accio na błoniach szkoły, po całkiem przyzwoite zadania główne, które potrafią się składać z kilku mniejszych zadań rozłożonych w czasie. Wszystkie są oprawione dialogami, a te główne mają również cut-scenki.

Niektóre z nich, są naprawdę dobrze pomyślane. Imponują pomysłem, rozmachem konstrukcyjnym i voice-actingiem. Ale zdecydowana większość jest po prostu infantylna. Zdaję sobie sprawę, iż głównym bohaterem jest 15-latek, a część zadań zlecają mu uczniowie. I to jest ok! Ale wiele questów rozpoczyna się poza Hogwartem i jest zlecenia przez dorosłych czarodziejów.

Cutscenki są przeważnie bardzo statyczne, ale za to drętwe

Same pomysły na zadania są zupełnie normalne i często sprowadzają się do podlecenia w jakieś miejsce, rozwiązanie zagadki bądź walce z przeciwnikami i powrocie. Sposób, w jaki jest to przedstawione, nie angażuje. Dialogi temu towarzyszące brzmią, jakby zostały napisane i odegrane na deskach teatru.

Emocji w większości z nich tyle, co kot napłakał. 80 proc. questów jest po prostu infantylna! Na szczęście same mechaniki (łamigłówki i walka przy pomocy czarów oraz wszelkiego typu znajdźki) są na bardzo wysokim poziomie. Więc chce się to przez cały czas robić, ale to aspekt, który trzeba by było przygotować lepiej.

Główny bohater

Gramy tzw. noname’em, czyli tworzymy swoją postać od zera, nie mamy z góry narzuconych ograniczeń. W wielu grach to działa całkiem dobrze i nie wpływa na jakieś fabularne braki, wystarczy wymienić Cyberpunka 2077, gdzie gramy V. Postawienie na taką mechanikę to kij mający dwa końce.

Z jednej strony umożliwia to wspomniane przeze mnie spełnienie marzeń o liście do Hogwartu. Miliony fanów tego uniwersum w końcu otrzymało możliwość stworzenia (w ograniczony oczywiście sposób) ucznia Hogwartu na swoje podobieństwo.

„Ładna ta nasza przełęcz”

I tutaj brakuje ze strony twórców dopracowania. Kierujemy postacią, o której nic nie wiemy. A w trakcie samej rozgrywki nie dowiadujemy się w zasadzie niczego o nim. Niby wszyscy nas od razu lubią i zwierzają się nam ze swoich problemów, ale tak naprawdę nie wiemy czemu. Jest to bardzo dziwne, nie ma żadnego wytłumaczenia. Efektem tego, nie zżywamy się z bohaterem. Autentycznie mamy go gdzieś. Gdy skończę grę być może zapamiętam Poppy czy Sebastiana z ich dziwactwami i charakterem, a główny bohater? Jest zupełnie bez znaczenia.

Takiego Sheparda z Mass Effecta, czy V z Cyberpunka, niby też można było stworzyć według własnego widzimisię i potem dowolnie rozwijać. A mimo to, pamiętamy ich. W Hogwarts Legacy protagonista to bezkształtna maska, której nie będziemy pamiętać chwilę po literach końcowych.

Relacje

Trafiamy do Hogwartu w wieku piętnastu lat. Jesteśmy sprytnym nastolatkiem o tajemniczych mocach. A ponadto 24 godziny na dobę spędzamy w szkole z internatem. A w tym wszystkim czujemy się bardziej samotnie niż Geralt na mokradłach w Velen.

Nie wiem, ilu mieliście przyjaciół i znajomych w wieku piętnastu lat, ale pewnie więcej niż w wieku 30. Do czego zmierzam? W ogóle nie czuć, byśmy w szkole byli uczniem. Nie mamy przyjaciół ani znajomych. To jedynie znaczniki z zadaniami.

Nie kupuję tego. W takiej choćby Personie 5, gdzie również są ukazane losy nastolatków, relacje między poszczególnymi osobami są niemal równie ważne, jak zadania, którym muszą sprostać. W przypadku Hogwarts Legacy to, czym jest szkoła, praktycznie nie działa.

Niektóre postaci mają choćby interesujące charaktery, ale co z tego, skoro nie ma z nimi żadnych interakcji. Znacznik, zadanie, bach i do widzenia.

Nie nawiązujemy relacji między uczniami, nie mamy paczki przyjaciół. Bohater ma wykonywać zadania i być samotnym mścicielem, a nie uczniem. I właśnie to rozsypuje narrację. Bo nim jest. A wielokrotnie w dialogach czuć, jakby był niczym auror na usługach Ministerstwa Magii. To się zupełnie nie spina. Chyba iż na końcu faktycznie będzie jakiś motyw tłumaczący takie konsekwentne prowadzenie historii

Brak romansu? Serio?

Skoro główny bohater nie buduje żadnych relacji z innymi postaciami, to trudno oczekiwać, by budował te najbardziej osobiste. To prawda. W Hogwarts Legacy brakuje, jakichkolwiek opcji romansowania. I to jednak naprawdę zaskakujące. W wieku piętnastu lat hormony buzują, a pierwsze związki budowane między nastolatkami to istotny element ich osobowości

Wyczytałem, iż twórcy nie zdecydowali się na tego typu narrację ze względu na młody wiek protagonisty. Co już w ogóle jest niezłym fikołkiem, zwłaszcza iż w samych książkach, wątki romansów nabrały tempa właśnie w części piątej, czyli na piątym roku w Zakonie Feniksa.

Persona 5 ma czarny pas w ukazywaniu relacji między bohaterami nastolatkami. Wystarczyłoby choć trochę tego zastosować w Hogwart Legacy by nadać grze rumieńca

Być może twórcy bali się naciskać tę strunę w obawie o przegięcie, w którąś stronę? Dodaliby zbyt duże opcje romansowe, to zostaliby oskarżeni o seksualizowanie dziatwy. Zawęziliby opcje romansowe, to odezwałyby się np. środowiska wspierające osoby homoseksualne o brak wyboru. A pamiętajmy, iż mowa o tytule, który miał być bojkotowany ze względu na poglądy autorki samego uniwersum dotyczące osób trans.

Mimo to uważam, iż to po prostu dziwne. Twórcy różnych gier udowadniają, iż można prowadzić linie romansowe w tytułach dla nastolatków ze smakiem, wyważone pod względem treści i po prostu prawdziwe. Myślę, iż gdyby taki wątek w Hogwarts Legacy zakończył się jedynie trzymaniem za rękę i długim spojrzeniem, to wielu graczy przyjęłoby to za plus.

Czuć, iż jestem w grze

Hogwart jest wykonany świetnie. Nie mam co do tego wątpliwości, a stosowna notka o architekturze pojawi się już niedługo. Ale o ile do level designu nie można się przyczepić, to jednak w trakcie gry, cały czas są elementy, które nas wybijają z czaru tego miejsca.

Twórcy nie pokusili się o zmajstrowanie sensownego podziału doby. Oczywiście, zgodnie z dzisiejszymi tytułami sandboxowymi, gra posiada tryb dzienny i nocny. Tylko iż poza wizualnymi zmianami nic z tego nie wynika. Ot niektórych zadań nie można rozpocząć w dzień, a innych nocą i trzeba poczekać.

O nie! Jest po zmroku, a ja poza szkołą z jakąś „gówniarom z pałeczką”. I co? I nic.

Wynika to z pewnością z faktu, iż nasz bohater zwiedza nie tylko Hogwart, ale i cały teren wokół i nie mam na myśli jedynie błoni. Ale jednak myślę, iż gdyby pójść na jakiś kompromis to wyszłoby to lepiej. W książkach włóczenie się po szkole wbrew regulaminowi szkoły było znakiem rozpoznawczym serii. Tutaj to nie ma w ogóle znaczenia.

Tak samo zresztą, jak dormitoria i generalnie wybór domu. W grze ten bardzo istotny moment nie ma w zasadzie znaczenia, poza jednym zadaniem i dosłownie trzema-czterema oskryptowanymi porankami, gdy budzimy się w swojej sypialni. Ani nasza sypialnia, ani pokój wspólny – do niczego nie służą. Dla mnie? To spory zawód.

Gra jest naprawdę śliczna, szkoda, iż do Wielkiej Sali czy pokoju wspólnego zaglądamy jedynie zwabieni NPC-em z misją. Absolutnie, nie ma tutaj nic do roboty

A jako wisienka na torcie dostajecie od twórców sowy, w formie maila. Serio. Wiadomości, wysyłane przez NPC-ów (bo nie nazwę ich znajomymi) otrzymujecie w formie powiadomienia i możecie je odczytać we właściwym folderze. Mało tego! Jak podejdziecie do swojej sowy przy łóżku, to jest ona całkowicie nienaruszalna. Żadnej animacji lecącej sowy, żadnego odbioru listów w Wielkiej Sali. Nic.

Hogwarts Legacy to świetny… benchmark

W annałach internetu pojawiają się już komentarze dotyczące ewentualnie kontynuacji. I wcale bym się nie obraził, ponieważ bawię się w Hogwarts Legacy całkiem nieźle! Ta gra to w wielu aspektach spełnienie marzeń z dzieciństwa. Można odwiedzić dobrze znane z książek i filmów miejsca, bardzo dobrze wypadają też mechaniki czarów. Te sprawdzają się dobrze podczas walk, jak i łamigłówke.

Absolutnie wszystko jest wykonane tak, iż chce się to oglądać. Efekty czarów, animacje otwieranych drzwi czy napraw przy użyciu „Reparo”. Ma to klimat!

Mam nadzieje, iż sequel będzie tylko lepszy!

Ale w tym wszystkim, cały czas, gdzieś z tyłu głowy myślałem o wymienionych przeze mnie brakach i pod koniec pisania tego tekstu mam odpowiedź na frapujące mnie pytanie. Czymże jest Hogwarts Legacy? To wspaniały benchmark tego uniwersum. Przykład jak bardzo niewykorzystana to furtka.

Jeżeli następna część naprawi, choć część z elementów, które wymieniłem i dorzuci do tego, co jest, trochę więcej przestrzeni (Ulica Pokątna, Ministerstwo Magii itp. ) to będzie hit nad hity i nie będzie co żałować na to galeonów.

Idź do oryginalnego materiału