W ostatnich kilku tygodniach moje granie zostało zdominowane przez jeden tytuł – NBA 2K25. Będąc bardziej konkretnym, najwięcej mojego czasu pochłania adekwatnie jeden tryb gry – MyNBA (kiedyś MyLeague), czyli wariant, w którym możemy zarządzać całą ligą. Wszystko zależy od nas – od zmian w samej strukturze rozgrywek, przez edytowanie każdej najmniejszej rzeczy, aż po same wyniki. Niestety, po wielu godzinach spędzonych z tym trybem widzę już wyraźnie, jak wiele ma on problemów.
Czy twórcy w ogóle testowali ten tryb?
Moja NBA to bardzo czasochłonne zajęcie. Oczywiście, jeżeli gracz chce, aby jego doświadczenie było w miarę zbliżone do tego, jak rzeczywiście wyglądają rozgrywki NBA – a z tego, co się orientuję, większość właśnie tego oczekuje. Już samo przygotowanie gry, w której musimy przeklikać się przez wszystkie opcje, zajmuje trochę czasu. Gdy w końcu przychodzi do samego grania, każdy rok potrafi zająć – zależnie od potrzeb grającego – choćby do kilkunastu godzin. Niestety już po kilku takich sezonach najpewniej będziecie chcieli zrobić to wszystko od nowa, bo… w tym trybie nie ma żadnego domyślnego balansu.
Największym problemem MyNBA jest kompletnie niezbalansowany rozwój zawodników. jeżeli pominiemy moment, w którym możemy poprzesuwać suwaki odpowiedzialne za tempo rozwoju talentów czy regresu koszykarzy (o tym później) i wybierzemy granie z ustawieniami domyślnymi, które powinny być najlepiej zoptymalizowane, to niestety będą działy się rzeczy absurdalne. Po kilku latach nasz zapis będzie wręcz zapchany mnóstwem świetnych i bardzo dobrych zawodników.
Ktoś mógłby zapytać – ale w czym jest problem? Oprócz tego, iż nagle każda ekipa może mieć gwiazdorski skład, przez co żadna z nich nie jest wyjątkowa, to najbardziej przeszkadza brak balansu pomiędzy rozwojem graczy a rośnięciem Salary Cap – czyli limitem wydatków na wynagrodzenia dla zawodników. W skrócie, już po kilku sezonach wśród graczy bez kontraktu jest masa ludzi z oceną ogólną z przedziału 80–90. Oceną, która powinna zapewnić im nie tylko kontrakt, ale i miejsce w pierwszej piątce większości zespołów. Tutaj ci biedni, świetni zawodnicy nie mogą podpisać umowy z nikim, bo każda organizacja ma już zapchany budżet płacowy podobnymi do nich koszykarzami.
To, iż tacy zawodnicy oczekują wysokiej pensji, też nie pomaga. Jest to pochodna tego, iż domyślnie są oni na poziomie gwiazdy. Nie jest to scenariusz bliski temu, który widzimy w rzeczywistości. Potraficie sobie wyobrazić, iż tacy gracze jak Austin Reaves, Jamal Murray czy Chet Holmgren nie mogą znaleźć zatrudnienia w NBA, po czym decydują się na zakończenie kariery? Absurd.
To nie moje wymysły. Mnóstwo osób narzeka na to samo.
Gdy mój pierwszy i drugi zapis poszedł do śmieci przez irytację, zacząłem szukać rozwiązań. Wpisałem odpowiednią frazę w internet i błyskawicznie okazało się, iż mnóstwo osób narzeka na to samo – brak balansu, dziwny rozwój i regres zawodników, brak pieniędzy (nawet przy zwiększonym limicie) na kontrakty dla wartościowych graczy. Filmów na YouTube jest o tym znacznie więcej, niż myślałem.
Nie szukałem jednak narzekania. Szukałem rozwiązania. Obejrzałem kilka filmików i przeczytałem wiele komentarzy. Da się ten problem rozwikłać. Wszystko sprowadza się do suwaków, o których wspomniałem we wcześniejszym akapicie. Służą one do indywidualnego dopasowania całej rozgrywki pod nasze potrzeby. Można pozmieniać częstotliwość wpadania “trójek” czy agresywność w podpisywaniu zawodników przez drużyny kontrolowane przez komputer. Jest tego naprawdę dużo. Za dużo. O wiele, wiele za dużo. Suwaków jest kilkaset, a wśród nich, jak najbardziej, te odpowiedzialne za rozwój i regres zawodników.
Czyli jeżeli poświęcimy wystarczająco dużo czasu, najpierw na eksperymentowanie z suwakami, a następnie na odpowiednie ich poukładanie, to da się dostać rozgrywkę przypominającą prawdziwą ligę NBA? Tak. Jednak moje, jak i wielu innych, pytanie brzmi: czy tak to powinno wyglądać? Czy przed każdą rozgrywką musimy poświęcić ogrom czasu, by sobie ją przygotować? Czy nie powinno to wyglądać w ten sposób domyślnie?
W NBA 2K25 wszystko wygląda tak samo jak 3 lata temu. I 6 lat temu też
To już problem trochę mniejszy, bo nie wpływa bezpośrednio aż tak na samą rozgrywkę, ale 2K nie rozwija tego trybu. Nie gram w każdą odsłonę NBA. Kupuję jedną grę raz na 3–4 lata. Czemu? Bo mój ulubiony rodzaj rozgrywki jest co roku taki sam. Niby, jak coś działa (chociaż tym razem nie do końca), to po co to zmieniać? Pomijając problemy z balansem, cała formuła jest przecież okej.
Jednak czy taka stagnacja jest w stanie przyciągnąć do tego trybu nowych graczy? Czy ktoś, kto gra głównie online lub w singlową karierę, spojrzy na MyNBA, wiedząc, iż w 2024 roku dostaliśmy to samo, co w 2018? Pewnie nie. A skoro nie gra w niego coraz więcej osób, to twórcy mają wytłumaczenie na brak wprowadzania nowości i, niestety, ogólne zaniedbanie tego wariantu rozgrywki.
Moja NBA? Ale tu przecież nie ma mikrotransakcji
Na sam koniec dochodzimy pewnie do prawdziwego powodu problemów, z jakimi borykają się fani MyNBA. Tej części NBA 2K nie da się spieniężyć, a przynajmniej jeszcze nie podjęto takich prób. Może to krzyczenie na chmury, ale niestety gry sportowe, takie jak NBA2K25 czy EAFC25, już dawno przestały oferować interesujące rozwiązania dla graczy, którzy nie szukają doświadczeń w rywalizacji przez internet.
Trybów w stylu menedżerskim nie za bardzo da się zmonetyzować. Nie ma więc nic dziwnego w tym, iż całą parę twórcy wkładają w rozgrywkę online. Rzeczy takie jak Ultimate Team w grach od EA czy ich odpowiednik w NBA 2K są rozwijane i dopieszczane, bo to tam można zarobić ogrom kasy na mniejszych i dodatkowych transakcjach. choćby jeżeli przypomina to kasyno.
Nie wiem, od kiedy dokładnie, ale w NBA tryb kariery również oferuje już mikrotransakcje, które mogą przyspieszyć nasz rozwój. Jak mam być szczery, to nie zdziwię się, jeżeli w przyszłości tryby takie jak MyNBA całkowicie znikną z tej serii, a pojedynczym graczom pozostanie zaprosić kumpla na piwko i szybki meczyk na kanapie, ewentualnie przekonanie się do grania online lub zwyczajne porzucenie serii.
Dalej będę w to grał i będę wierzył w nie nadchodzące zmiany
Koniec końców spędziłem jednak z tą produkcją już jakieś 80 godzin. Większość z tego w MyNBA. I bawię się dobrze. Jest to zabawa przeplatana sporą ilością irytacji, ale wciąż zabawa. Utopię tutaj pewnie jeszcze wiele godzin, ale nie ukrywam, iż nie zamierzam zmienić swojego podejścia. Gry z tej serii dalej będę kupował raz na kilka lat i tylko na promocjach. Chyba iż 2K nagle odmieni tryb zwany kiedyś Moją Ligą. Trzymam za to kciuki, ale moja wiara jest niewielka.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!