Wysokie ceny gier na Switcha
Według serwisu gry-online.pl gra The Legend of Zelda: Breath of the Wild kosztowała na premierę 269,90 złotych. Na początku marca ta jakże fantastyczna produkcja świętowała swoje szóste urodziny. Gdyby rzecz dotyczyła PlayStation, Xboksów albo komputerów osobistych, moglibyśmy śmiało założyć, iż po tylu latach cena za grę będzie stanowić mniej niż połowę początkowej wartości.
Tymczasem w momencie tworzenia tego tekstu (23 marca 2023), za pudełkową wersję BOTW trzeba zapłacić około 260 złotych. Mało tego, w sieci nie brakuje ofert, w których gra sprzedawana jest za cenę wyższą niż ta z 2017 roku.
Szok, niedowierzanie, dziesiątki pytań bez odpowiedzi.
Ktoś rzuci magiczne słowo: „inflacja”. Inny dorzuci: „wysoki kurs dolara”. W porządku, wszystko to oczywiście ma przełożenie na ceny produktów sprzedawanych w Polsce, w tym także gier.
Spróbujmy jednak poszukać analogii z innymi platformami. Mniej więcej w tym samym czasie, co Breath of the Wild, swoją premierę ma Horizon: Zero Dawn — głośny, popularny i ekskluzywny tytuł na PlayStation 4. W tym momencie nowy egzemplarz gry w wersji pudełkowej kosztuje około 80 złotych, choć bez problemu upolujecie atrakcyjniejszą ofertę. Na premierę Horizon: Zero Dawn ceny za grę zaczynały się od 249 zł. Widać różnicę? Widać.
I chociaż reprezentatywny przykład w postaci Legend of Zelda: Breath of the Wild sam w sobie jest grą wybitną (poczas gdy Horizon: Zero Dawn — co najwyżej dobrą), zjawisko dotyczy niemal wszystkich gier wydawanych przez Nintendo na Switcha (tytuły multiplatformowe oraz gry indie zewnętrznych producentów rządzą się swoimi prawami), także tych ocenianych gorzej.
Produkcje z uniwersum Mario, Pokemonów, Kirby’ego i tak dalej cały czas utrzymują ceny zbliżone do tych, które trzeba było zapłacić na premierę, podczas gdy na innych platformach choćby najdroższe, największe i najlepsze tytuły AAA z czasem zauważalnie tanieją. Dlaczego tak jest?
Dlaczego gry na Nintendo Switch są tak drogie?
Zebrałem kilka punktów, które – moim i nie tylko moim zdaniem – wpływają na wysokie ceny gier na Switcha.
Jeśli popyt nie maleje, to jaki jest sens w obniżaniu cen?
Pierwszym powodem, dla którego gry Nintendo nie tracą na wartości, jest to, że… zwyczajnie nie muszą. Ich ekskluzywność, wysoki poziom wykonania, mocne franczyzy, które za nimi stoją, tradycja rozciągająca się na dziesięciolecia — wszystko to sprawia, iż popyt na produkcje wydawane pod szyldem wielkiego N cały czas jest wysoki i nie poddaje się upływowi czasu, jak ma to miejsce w przypadku innych platform.
W branży gamingowej często mówi się o wojnie konsol. Ostatnia z takich wojen, trwająca po dziś dzień, rozgrywa się między Sonym a Microsoftem. Nintendo natomiast, zamiast stawać w szranki ze wspomnianymi gigantami, wyszło z założenia, iż „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”.
Pod względem mocy obliczeniowej Switch jest daleko za Xboksem One i PlayStation 4, nie mówiąc o konsolach nowej generacji, przy których może sprawiać wrażenie kalkulatora z kolorowym wyświetlaczem. Zresztą już w momencie premiery w 2017 roku specyfikacja handhelda Nintendo nikogo nie powalała. To jednak nie ma znaczenia, bo tak naprawdę Switch nie konkuruje ani z Sony, ani i Microsoftem. Switch konkuruje co najwyżej z samym sobą. Co mam na myśli?
Konsola Nintendo oferuje unikalne gamingowe doświadczenie, którego pozostali nie są w stanie zaoferować. W Mario Odyssey nie zagramy nigdzie poza Switchem. Podobnie rzecz ma się z nowszymi tytułami z serii Pokemon, z Kirbym, Legend of Zelda, Super Smash Bros. i tak dalej, i tak dalej. To wszystko są pierwszorzędne ogiery trzymane w stajni Nintendo.
Możemy narzekać na stagnację serii o Pokemonach, ale czy to wpłynie na sprzedaż gier z kieszonkowymi stworkami? Pokemon Scarlett & Violet, które na premierę ukazało się w fatalnym stanie technicznym, sprzedało się w wielu milionach kopii. Dlaczego? Bo jeżeli ktoś chce obcować z pokemonową franczyzą, do wyboru ma konsole Nintendo albo… Pokemon GO na telefonach.
Zresztą Pokemony to wyjątek od reguły. A reguła jest taka, iż Nintendo wydaje niesamowicie dobre, szczegółowo dopracowane produkcje, które są grywalne choćby po latach. Sam się o tym przekonuję za każdym razem, kiedy uruchamiam swoje leciwe Wii, żeby pograć w Super Mario Galaxy 1 i 2, Kirby’s Epic Yarn, Xenoblade Chronicles i wiele innych fantastycznych produkcji, których nie znajdę nigdzie poza platformami Nintendo.
Gry na Switcha są droższe w produkcji
Nośnikami fizycznych kopii gier na Switcha są kartridże, przypominające karty SD. Na tle płyt wyróżniają się nieporównywalną trwałością. O ile płytę łatwo przypadkowo zarysować, tak uszkodzenie kartridża wymaga albo olbrzymiego pecha, albo złej woli. Tym samym taki nośnik ma potencjalnie dłuższą żywotność.
Niestety gry oparte na kartridżach są również droższe w produkcji, co musi znaleźć odzwierciedlenie w cenie.
Wieloletnie dziedzictwo i ogrom zawartości, do której się wraca
Są gry kultowe, które po latach wyglądają znacznie gorzej niż to, jak je zapamiętaliśmy. Z ekskluzywnymi tytułami Nintendo jest inaczej. Jakiś czas temu miałem okazję ograć na GameBoy Advance Pokemon Emerald, Super Mario Advance czy Kirby and the Amazing Mirror. Mimo upływu czasu, sięgającego nieraz choćby dwóch dekad, ciągle mówimy o grach, przy których można się zapomnieć na długie godziny.
Gry na inne platformy Nintendo, w tym także Switcha, są projektowane podobnie. Oryginalne produkcje z GameCube’a czy Wii ciągle zachwycają swoją świeżością oraz unikatowością. Trudno się dziwić, iż niemal wszystkie próby remasterowania i remake’owiania ich na Switcha kończą się finansowymi sukcesami, bo choćby jeżeli gracze narzekają na to, iż Nintendo sprzedaje „odgrzewane kotlety” po pełnych cenach, to i tak te kotlety kupują i cieszą się nimi jak podczas pierwszej konsumpcji.
Generalnie z Nintendo jest trochę jak z Apple. Obie marki przez lata zdołały stworzyć sobie mocne dziedzictwo, obie gwarantują pewien wysoki poziom, obu społeczność ufa na tyle, iż jest w stanie wybaczyć sporadyczne wpadki (jak na przykład Wii U w przypadku Nintendo).
Zresztą marka marką, ale sami pomyślcie, jakie to fantastyczne, iż jako dzieci zagrywaliśmy się w Mario i Pokemony, a jako dorośli wciąż możemy to robić bez konieczności posiłkowania się emulatorami i przestawiania w tryb „retro”. Te franczyzy nieprzerwanie żyją, rozwijają się i ciągle są w stanie zaoferować nam angażujące doświadczenie.
Dla mnie, jako ojca, kapitalną rzeczą jest możliwość obserwowania, jak mój starszy syn fascynuje się tym samym, czym ja fascynowałem się w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Dzisiaj gramy razem w Mario Kart, łapiemy Pokemony i przemierzamy cudowny świat różową kulką o imieniu Kirby.
Nintendo naprawdę łączy pokolenia i nie jest to pusty slogan.
Duża wartość kolekcjonerska
Gry wydawane przez Nintendo mają sporą wartość kolekcjonerską. Wystarczy spojrzeć na niektóre ceny klasycznych tytułów na przykład na Game Boya lub Game Boy Advance. Ze Switchem może być podobnie. Gry na Switcha nie tracą na wartości, a kiedy już pojawi się sukcesor popularnego handhelda, być może ich wartość w niektórych przypadkach zacznie rosnąć.
Można zatem powiedzieć, iż fizyczne kopie ekskluzywnych tytułów na Switcha można traktować w charakterze inwestycji.
Trudno się to pisze, ale… gry na Switcha są warte swojej ceny
Granie na Switchu nie należy do najtańszych hobby. Mimo wszystko daje dużo euforii i satysfakcji, bo tak jak pisałem wcześniej, żadna inna platforma w tym momencie nie jest w stanie dać użytkownikowi tego, co daje konsola Nintendo. Widzę to sam po sobie, bo odkąd kupiłem Switcha, mainstreamowe platformy zeszły u mnie na dalszy plan. To Switch jest dziś dla mnie podstawową konsolą, na której gram.
I owszem, za każdym razem, kiedy kupuję ekskluzywny tytuł od Nintendo, tyłek boli mnie niesłychanie, natomiast ból gwałtownie mija, tłumiony kojącą rozgrywką, od której trudno się oderwać.