Dragon Age: Straż Zasłony – recenzja (XSX). Zasłona ustrzeżona, kurtyna opadła

1 dzień temu

Ach, Thedas! Jak dobrze móc znów powrócić na twoje ziemie po tylu latach. Żałuję jednak, iż nie mogło stać się to bez tych wszystkich kontrowersji, które towarzyszyły Dragon Age: Straż Zasłony już na długo przed premierą. Blizny po mastektomii, oprawa na modłę Disneya, pchanie ideologicznej propagandy woke, wiadomo, klasyka. O tym w tej recenzji rozmawiać nie będziemy, bo wolę skupić się na samej grze, a nie kulturowych przepychankach. Zresztą, choćby jeślibym tego chciał, to byłoby to kompletnie niepotrzebne, bo Straż Zasłony ma za uszami więcej zdecydowanie ważniejszych rzeczy.

Spis Treści

  • Świat gry
  • Fabuła
  • Bohaterowie
  • Dialogi
  • Walka
  • Oprawa
  • Technikalia
  • Podsumowanie


Kup Dragon Age: Straż Zasłony (XSX)

Już na samym początku pragnę nadmienić, iż znajdziecie w tym tekście sporo narzekania, co wbrew pozorom wcale nie oznacza, iż bawiłem się w przeciągu tych kilkudziesięciu godzin źle. Straż Zasłony wcale nie jest – jak chciałaby część internetu – totalnym kasztanem, ba, daje on sporo frajdy, ale nie da się ukryć, iż jest to produkcja daleka od ideału i skażona wieloma problemami. o ile poszukujecie głębokiej rozgrywki i porywającej historii na modłę Origins czy choćby Inkwizycji, to Straż Zasłony absolutnie Wam tego nie da, serwując raczej ni mniej, ni więcej odmóżdżającą, przyjemną w odbiorze przygodę.

Północne Thedas pełne jest fantastycznych widoków.

Kierunek północ

Fanów świata Dragon Age zainteresuje z pewnością możliwość odwiedzenia po raz pierwszy w historii północnych państw Thedas, na czele z tak bardzo kontrowersyjnym Imperium Tevinter oraz przywołującym przyjemne wspomnienia z włoskich eskapad Ezio Auditore królestwem Rivain. Tym twórcy porzucili jednak otwartą strukturę Inkwizycji, więc przybrały one formę półotwartych, obfitych w korytarze lokacji, płynnie przechodzących między pełnymi sklepikarzy i przechodniów dzielnicami a pełnymi przeciwników zaułkami.

Solas, Solas, ty mendo łysa z uszami!

Po co je odwiedzamy? Cóż, by zabić elfickich bogów, oczywiście, których to Solas przypadkowo wypuścił z ich więzienia za Zasłoną, tym samym sprowadzając na Thedas widmo jego końca. No właśnie, Solas… Weterani Inkwizycji i dodatku Trespasser do niej z pewnością pamiętają, iż (tutaj będzie spoiler, o ile jeszcze się nie domyśliliście) nasz dotychczasowy sojusznik okazał się koniec końców kawałem zdradzieckiego skurczybyka. Liczyłem zatem, iż Straż Zasłony, jako bezpośrednia kontynuacja, położy większy nacisk na pogoń za Solasem. Tymczasem całość rozpoczyna się od dopadnięcia (dość nieudolnego, biorąc pod uwagę efekt) draba i porzucenia jego wątku na rzecz dwójki mało interesujących bogów.

Przerywniki filmowe w znacznej większości przybierają formę animowanych plansz.

Pod względem fabularnym poczułem się na pewien sposób zdradzony przez twórców. Zwłaszcza iż sam świat i wątki poboczne również okazały się wyjątkowo nierówne. Czar świata, który rozkochał mnie w mechanicznie i projektowo koślawej „dwójce”, a potem przepchnął mnie przez nijakie zadania Inkwizycji, w Straży Zasłony zdaje się nieobecny. Całość sprawia wrażenie wyjątkowo banalnej i ugrzecznionej wersji mrocznego Thedas.

Przyjaźń!

Zaliczyć do tego trzeba niestety również bohaterów. Interesujących, a co za tym idzie pamiętnych postaci jest tutaj niewiele. Od ujrzenia zakończenia dzieli mnie zaledwie kilka dni, ale zabijcie mnie, ale nie przypomnę sobie imion większości bohaterów. Nieco lepiej pod tym względem wypada towarzysząca nam hałastra, na czele z nekromantą Emmerichem i związanym z demonem zemsty Lucanisem. Ekipę zdecydowanie można polubić, ale raczej zapomnijcie, iż zwiążecie się z nimi tak mocno, jak z Morrigan czy Lelianą z Początku. To dobrzy ludzie, ale niezbyt dobre postaci.

Misje lojalnościowe wypadają nieźle, aczkolwiek nie spodziewajcie się zbyt porywających wątków.

Problem w tym, iż pomimo poświęcenia każdej z nich osobnego, całkiem długiego wątku lojalnościowego, trudno odczuć w nich jakąkolwiek progresję, zarówno w kontekście osobistym, jak i całej grupy. Brak tu jakichkolwiek konfliktów i wewnętrznych tarć, które w ekipie złożonej z tak różnych charakterów powinny naturalnie występować. To raczej wesoła gromadka, radośnie poklepująca się po plecach, a nie plejada osobliwości, docierająca się ze sobą w trakcie wspólnych zadań. Do drużyny dołącza animujący zwłoki nekromanta, który przyprowadza ze sobą swojego kościotrupa-lokaja? Świetnie, zapraszamy, może kawki? W zasadzie chlubnym wyjątkiem jest tutaj Szary Strażnik Davrin, kwestionujący obecność wpływu demona na Lucanisa, ale choćby to zostaje rozwiązane zbyt gwałtownie i w dużej mierze poza ekranem.

Tego mówić nie wypada

Zawiodą się także ci, którzy liczą, iż będą mieli wpływ na rys charakterologiczny Rooka, czyli nowego protagonisty. Dostaną to, o ile będą chcieli odgrywać rolę przyjaznego lidera lub wesołka-suchmistrza. Reporterki bynajmniej nie pobijecie. To już nie ten BioWare, który pozwalał graczom na wcielenie się w „złego”. W efekcie dialogom i naszym wyborom brakuje niuansu i po prostu sensu. W całej grze wystąpiły może dwa momenty, w których musiałem się przez chwilę zastanowić, co chcę powiedzieć. W reszcie przypadków wybierałem tak naprawdę pierwszą, lepszą opcję, bo nie miało to najmniejszego znaczenia. Wydźwięk w przypadku każdej z nich był bowiem mniej więcej taki sam. Byłbym zapomniał o tym, iż poza samą klasą bohatera, wybrać można przecież także jego pochodzenie, tak bardzo niewielki ma to wpływ na historię.

Walka jest widowiskowa i – zwykle – po prostu przyjemna.

A masz, a masz!

Na całe szczęście dla gry, Straż Zasłony zaczyna delikatnie lśnić, kiedy zaakceptujemy, iż pod względem fabularnym ma nam ona nie za wiele do zaoferowania i skupimy się na samej rozgrywce. Ta sprawia bowiem mnóstwo frajdy. Jest prosta, owszem, by nie powiedzieć, iż ogłupiona względem poprzedników (a w zestawieniu z Początkiem to prawdopodobnie należałoby ją ubezwłasnowolnić), ale jejku, jak tu się przyjemnie biega i tłucze. Straż Zasłony zrywa bowiem ze swoimi cRPG-owymi korzeniami, stając się pełnoprawnym aRPG-iem, z naciskiem na tę pierwszą literkę, oznaczającą akcję.

Rola taktyki, wliczając w to naszych towarzyszy, ma tutaj marginalne, wręcz zerowe znaczenie. Nie zastanawiajcie się zatem zbyt długo nad umiejętnościami naszych kompanów, wybierzcie tego, który ma najbardziej rozbudowaną klatę lub najdłuższe nogi, nie ma to znaczenia. Tutaj liczą się szybkie palce i wprawne oko. Do tego stopnia, iż choćby zdolności specjalne Rooka nie są jakość specjalne ważne. Jasne, możemy nakładać na przeciwników różne statusy, które później będą korespondować z innymi atakami, ale na dobrą sprawę wystarczy klepać lekkie i mocne ataki, przeplatając je od czasu do czasu unikiem bądź parowaniem, a będzie sztywniutko, zarówno pod względem poległych wrogów, jak i ekscytacji grającego.

Osłabionych wrogów można wykończyć średnio widowiskowym finisherem.

No, przez większość czasu, bo potyczek z tabunami wrogów jest tu na tyle dużo, iż potrafią one zmęczyć i zachęcić tym samym gracza do przebiegania między przeciwnikami. W szczególności, iż ich typów nie ma jakoś nadzwyczaj wiele, toteż notorycznie klepiemy te same wrogie mordy, jeno w różnych konfiguracjach, co w połączeniu z prostotą samej mechaniki i często długimi, składającymi się z kilku stopni pasków życia przeciwników, zwyczajnie męczy. Sytuację ratują nieco starcia z bossami, na czele z tytułowymi smokami, aczkolwiek i one nie stronią od recyklingu.

Disney na sterydach?

Olbrzymie kontrowersje przed premierą wzbudziła oprawa graficzna. Nie da się ukryć, Straż Zasłony mocno odeszła pod tym względem od poprzedników, stawiając na nieco bardziej karykaturalne sylwetki bohaterów i mocniej nasycone kolory. O ile daleki jestem od porównań do animacji Disneya, o tyle nieco gryzie się to z gatunkiem „dark fantasy”. o ile jednak pominąć tę kwestię, to wygląda to całkiem ślicznie, zwłaszcza kiedy spojrzymy na panoramy odwiedzanych krain. Te niejednokrotnie sprawią, iż przystaniecie na moment, by podziwiać unoszące się budowle Tevinteru czy magiczne otoczenie Arlathanu. Pod względem dźwięku jest już natomiast zaledwie poprawnie. Dialogi brzmią naturalnie, muzyka wtapia się w tło, w skrócie: nic, o czym bardowie pisaliby pieśni.


Jak to? Wszystko działa? W tych czasach?

Docenić bez dwóch zdań należy natomiast dobrą warstwę techniczną, bo przecież tak rzadko zdarza się, by gra na premierę trafiała na rynek bez większych problemów. Straż Zasłony jest chlubnym wyjątkiem. Nie doświadczyłem żadnych większych błędów. Sporadycznie tylko bohater zaciął się w jakimś miejscu lub na moment wykrzaczyła się jakaś animacja. Całość na Xboksie śmiga przy tym w niezachwianych 60 klatkach w trybie wydajności lub 30 zdecydowaniu się na lepszą jakość. Wizualna różnica jest natomiast marginalna, więc osobiście skłaniałbym się na waszym miejscu ku tej pierwszej opcji.

Zasłona ustrzeżona, kurtyna opadła

Swego rodzaju przedwczesnym podsumowaniem był drugi akapit tego tekstu, więc po prostu powtórzę. Dragon Age: Straż Zasłony bynajmniej Was nie zachwyci i raczej nie rozkocha w świecie Thedas, ale spokojnie dostarczy Wam kilkadziesiąt godzin przyjemnej, dość odmóżdżającej zabawy. To produkcja, w którą zagracie raz, rozerwiecie się trochę, może zainteresujecie się jakimś wątkiem, a potem odłożycie na półkę i pewnie nigdy do niej nie wrócicie. Brak tu tej światotwórczej finezji dawnego BioWare. Przyszło nowe i nic nie zapowiada, by cokolwiek w tej materii miało się zmienić. Pora chyba ostudzić oczekiwanie względem nadchodzącego Mass Effecta, a nuż człowiek się miło rozczaruje.

Przeczytaj także

Dragon Age: The Veilguard – recenzja (PC). W pogoni za elfickimi bogami


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy Electronic Arts
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup Dragon Age: Straż Zasłony (XSX)


LUB


Idź do oryginalnego materiału