Dawno nie miałem sytuacji, by gra wzbudzała we mnie tak skrajne uczucia. Owszem, podczas ogrywania tegorocznego Banishers: Ghotsts of New Eden również moje emocje wahały się od jednego końca skali do drugiego. Niemniej Dragon’s Dogma 2 sprawiło, iż miejscami grę kochałem, a chwilę później nienawidziłem jej szczerze i z całego serca. Być może to dlatego, iż w pewnym sensie to nie ja jestem jej targetem, zwłaszcza iż nie znałem pierwszej części i wchodziłem w tę przygodę na ślepo, nie wiedząc, co mnie czeka. Postaram się zatem wyjaśnić najlepiej, jak umiem, czym ten tytuł mnie urzekł, a co doprowadzało mnie do szewskiej pasji.
Magia i smoki, ale i coś jeszcze
Fabuła, choć nie należy do najmocniejszych elementów tej produkcji, zaczyna się intrygująco. Na świecie pojawia się smok. zwykle oznacza to pożogę, zniszczone miasta, liczne ofiary i w zasadzie tutaj nie jest inaczej. Jednak smok zawsze wyszukuje osoby o odpowiednim zestawie cech i wyjątkowo silnej woli, a gdy już taką znajdzie, pożera jej serce. Wbrew logice nie kończy się to jej zgonem, tylko naznaczeniem i przypisaniem mu specjalnej roli i tytułu – Arisen. Od tego momentu ten wybraniec, bądź ta wybranka, ma przed sobą jedno przeznaczenie — zgładzić smoka. Jednak okazuje się, iż ktoś podszywa się pod naszą osobę i ogromną część gry spędzimy, usiłując wyjaśnić tę intrygę. Bo widzicie, brak serca wynagrodzony jest na dwa sposoby. Po pierwsze, każdy Arisen zyskuje sobie nieodzowną wierność Pionków (Pawns), o których więcej napiszę później. Po drugie, cóż, zwykle wybraniec smoka zostaje królem bądź królową. Dlatego to niesamowicie istotne, by wyjaśnić przypadek fałszywego wybrańca.
Niestety, choć historia ta ma potencjał, a miejscami naprawdę potrafi wciągnąć, mam wrażenie, iż twórcy nie do końca potrafili odpowiednio ją przedstawić. Niektóre zdarzenia wydają się mieć miejsce tylko dlatego, iż tego wymaga scenariusz. Inne kuleją przez formę prezentacji. Nie mogę także ukrywać, iż kilka z postaci pobocznych przykuło moją uwagę. Imiona większości z nich ulatniały się z mojej pamięci natychmiast po ich poznaniu. Mocno też drażniło mnie to, iż główna postać jest typową dla erpegów Capcomu niemową, która podczas dialogów nie ma swojego głosu. Po prawdzie czasami możemy wybrać jakąś kwestię dialogową. Jednak najczęściej ogranicza się ona do czegoś w stylu “powiedz mi więcej o tym”, albo dostajemy opcję odrzucić czyjeś zadanie. Z tego powodu ciężko było mi się zżyć z główną postacią, choćby mimo tego, iż mogłem ją stworzyć od podstaw w bardzo rozbudowanym i imponującym edytorze postaci.
Irytujące zadania poboczne
Ogromnie też przeszkadzał mi sposób rozwiązywania większości zadań. Zwykle sprowadzały się one do jednej z trzech skrajności: idź i z kimś porozmawiaj, idź i wszystko zabij, albo idź i domyśl się, jak twórcy wymyślili sobie rozwiązanie zadania. To ostatnie mogłoby być zaletą, gdyby mnie tak cholernie nie irytowało. Z zadań pobocznych ponad połowę musiałem podglądać w internecie, gdyż ich rozwiązania wcale nie były oczywiste. Wprawdzie to trochę też moja własna wina. Przywykłem do gier wideo, które działają według zasad charakterystycznych dla gier. Tutaj wiele zadań należy rozwikłać nieco tak, jakby się do niego podeszło w rzeczywistości. Dla przykładu, pewne mało istotne zadanie polega na rozgryzieniu sekretu pewnego żebraka. W większości gier należałoby chwilę go obserwować, by zaczął robić coś, co nas nakieruje na odpowiednie tory. Tutaj trzeba poczekać do logicznej pory dnia, kiedy skończy “pracę”, a następnie długo i żmudnie go śledzić. Czy ma to sens? Jak najbardziej! Czy się tego spodziewałem w grze? Za nic w świecie!
Rozgrywka ponad fabułą
Grałem w całe mnóstwo gier RPG, które miały lepszą historię, niż Dragon’s Dogma 2. Nigdy jednak nie trafiłem na tytuł, w którym walka i rozgrywka byłyby tak rozbudowane i wciągające, jak tutaj! Nie będzie kłamstwem, jeżeli wyjawię, iż zdecydowaną większość gry spędzimy z bronią w ręku. W świecie gry aż roi się od przeciwników, którzy czyhają na nasz żywot i będziemy mieć liczne okazje, aby udowodnić swoją wyższość nad nimi wszystkimi. Gra oferuje na początku cztery klasy postaci – klasycznych do bólu maga, wojownika, łucznika i łotrzyka – ale z czasem możemy odblokować ponad drugie tyle. Każda z nich ma swoje wady i zalety, ale przede wszystkim żadna nie jest gorsza od pozostałych. Wiem, bo gra pozwala bez problemów sprawdzić każdą z nich, jeżeli tylko ją odblokowaliśmy.
Niezależnie od tego, czy chcemy siekać mieczem, strzelać z łuku czy ciskać zaklęciami, walka sprawia naprawdę ogromną frajdę. Każda klasa (w grze nazwane Vocations) oferuje szeroki wachlarz ataków i umiejętności, które możemy z czasem rozwijać i poszerzać o dodatkowe efekty. Co więcej, w Dragon’s Dogma można robić coś, czego chyba nigdy nie widziałem w innej grze: chwytać przeciwników, a także się na nich wspinać. Działa to tak, iż mniejszych wrogów możemy złapać, a choćby cisnąć nimi o ścianę, albo przyszpilić do ziemi i zasypać gradem ciosów. Z kolei większych możemy próbować wytrącić z równowagi. Może choćby uda się ich przewrócić, lub wejść po ich ogromnych cielskach i wbijać miecz w czułe punkty. W połączeniu z mnóstwem statusów, jak podpalenie, porażenie, zamrożenie i innymi, sprawia to, iż niemal każda walka przemienia się w widowiskowy spektakl, którego nie powstydziłby się niejeden film. Do tego skala wrogów potrafi zaskoczyć. Czasami będziemy walczyć z sięgającymi nam do pasa goblinami, ale chwilę później trafimy na golema czy cyklopa, których głowa jest wyższa od naszych postaci.
Niby tylko pionki, ale jakie to ważne figury!
Na szczęście w walce prawie nigdy nie jesteśmy sami, gdyż mamy do pomocy wspomnianych wcześniej Pionków. Jeden z nich jest prawdziwie “nasz” – projektujemy go w edytorze postaci tak samo, jak naszą główną postać. Ten Pionek będzie nam towarzyszyć przez całą grę, zdobywać doświadczenie i stawać się coraz potężniejszym. Dodatkowo możemy też wynająć dwa inne Pionki. Te można wybrać spośród przygotowanych przez twórców, jak i innych graczy. Dzięki temu, jeżeli nasi znajomi także grają w Dragon’s Dogma 2, możemy odnaleźć ich twory i przyjąć je do swojej drużyny. Te jednak nie zdobywają doświadczenia i z czasem konieczne będzie wymiana na inne, mocniejsze.
Pionki to bardzo silny punkt gry. Dla mnie to ich działania w świecie tego tytułu i interakcje ze sobą były główną kotwicą, która trzymała moje zainteresowanie. To dlatego, iż mogą one mieć także różne charaktery, więc rzadko zachowują się identycznie. Po zwycięskiej walce mogą zawiwatować albo przybić nam piątkę. W trakcie przemierzania świata potrafią zauważyć interesujące miejsca czy odnaleźć wartościowe przedmioty. Podczas potyczek będą podpowiadać sposoby na pokonanie przeciwników. Ba, jeżeli wynajęty pionek podczas przygody innego gracza znalazł coś interesującego, może nam o tym powiedzieć, jeżeli znajdziemy się w odpowiedniej okolicy! Ich AI w trakcie walki także zasługuje na pochwałę, gdyż trzymają się ról przypadających im z racji klasy, a także potrafią dobierać odpowiednie ataki i umiejętności w zależności od sytuacji. To wszystko sprawia, iż walka w tej grze wznosi się na naprawdę wysoki poziom.
Nie ma róży bez kolców
Ze smutkiem jednak odkryłem, iż z biegiem czasu te same rzeczy, które fascynują i urzekają w Dragon’s Dogma 2, zaczynają męczyć i irytować. Walki są wspaniałe, ale jest ich zwyczajnie za dużo. Owszem, świat gry jest pełen postaci i przeciwników. Miejscami jednak wrogów jest tak wielu, iż pokonując jedną grupę, natykamy się na drugą po przejściu dosłownie kilku kroków. Niejednokrotnie też zdarza się, iż walczymy z kilkoma bandami naraz, bo były tak blisko siebie, iż manewrując w starciu z jedną, ściągnęliśmy na siebie uwagę kolejnej. Za pierwszym razem, gdy w trakcie walki z golemem spadł mi na głowę gryf, byłem zachwycony. Za dziesiątym byłem już tylko zirytowany.
To wszystko sprawia, iż przemierzanie świata potrafi być męczące. W tej produkcji trzeba naprawdę się nachodzić, a mapa do małych nie należy. Opcja szybkiej podróży wprawdzie istnieje, ale jest na tyle ograniczona, iż zwykle się z niej nie korzysta. W większość miejsc idziemy pieszo, co sprawia, iż podróż z miasta do miasta z uwagi na ciągłe starcia potrafi zająć godzinę prawdziwego czasu. Sytuacji nie poprawia zastosowanie w grze mechaniki odradzania się po zgonie w ostatnim miejscu zapisu ze zmniejszonym poziomem zdrowia, którego nie da się uzupełnić do stu procent bez odpoczynku w obozie czy karczmie. I choć tych zwykle nie brakuje, trafiały się fragmenty, w których po piątej porażce z rzędu miałem minimalną tylko ilość zdrowia, a przeciwników nie dało się ominąć. Mogłem albo próbować do skutku – z każdą porażką mając coraz trudniej – albo cofać się do poprzedniego odpoczynku w karczmie. Taki system zapisów w 2024 roku jest co najmniej kuriozalny. Trudno mi znaleźć wyjaśnienie, dlaczego twórcy z Capcomu zdecydowali się na takie rozwiązanie.
Jest pięknie, po prostu
Świat w Dragon’s Dogma 2 jest naprawdę śliczny. Ekipa odpowiedzialna za graficzną stronę gry spisała się na medal. Miasta, dzicze, kotliny i doliny, góry i jaskinie, wszystko wygląda fenomenalnie i niejednokrotnie zatrzymywałem się popatrzeć na przyjemne widoczki. Modele przeciwników, choć niestety nie wszystkie, także potrafią zaskoczyć dbałością o detale. Z drugiej strony, nic dziwnego, gdyż tych nie ma w produkcji przesadnie wielu. Niemniej, krajobrazy w grze są po prostu piękne i Dragon’s Dogma 2 jest grą szalenie przyjemną dla oka.
Nieco gorzej jest z udźwiękowieniem gry. Tak, odgłosy walki są dopieszczone, a niektóre motywy muzyczne potrafią zachwycić. Niestety, tylko niektóre. Przez większość czasu niespecjalnie zauważałem obecność muzyki, a zwykle zwracam na to sporą uwagę. Pewne zastrzeżenia mam także do gry aktorskiej. Poza pionkami i paroma postaciami pobocznymi większość kwestii nagrana jest po prostu przyzwoicie. Biorąc pod uwagę, jak wiele aspektów gry potrafi zaimponować rozmachem, tak tutaj mnie to dość mocno zawiodło.
Technicznie też nie jest źle, przynajmniej na Xboksie Series X. choćby w przypadku bardzo intensywnych bitew gra trzymała solidny klatkaż. Gorzej robiło się po wejściu do miast, gdzie płynność odczuwalnie cierpiała. Nie było tragicznych spadków ani tym bardziej pokazów slajdów, jednak dało się wyraźnie zauważyć różnice. Osobiście zupełnie nie przeszkadzało mi, iż tytuł w szczycie nie przekraczał 30 FPS-ów, jednak znam osoby, dla których będzie to barierą nie do przeskoczenia, więc warto mieć i to na uwadze.
Dragon’s Dogma 2 to definicja ambiwalentnych uczuć
Tak, naprawdę nie pamiętam drugiego tytułu, który tak mocno by mnie podzielił. Momentami jest to prawdziwe arcydzieło, od którego inne studia mogłyby się naprawdę wiele nauczyć. kilka znam gier, które potrafiły wzbudzić we mnie autentyczny zachwyt, a Dragon’s Dogma 2 udało się to więcej niż raz. Świat wydaje się prawdziwie żywy. Po świecie podróżują wojownicy, którym możemy pomóc, albo oni nam. W każdej chwili możemy znaleźć się w środku epickiej walki, przy której bledną najwspanialsze choćby bitwy z gier konkurencji.
Nigdy chyba nie zapomnę, jak po ciężkiej i męczącej walce z cyklopem zza wzgórza wyleciał gryf. Bez mikstur leczniczych i z licznymi obrażeniami po poprzednim starciu moja drużyna nie była w stanie wyjść z kolejnej walki zwycięsko. Jednak jakimś szczęśliwym trafem łucznikowi udało się strącić go z nieba ogłuszającą strzałą, po czym ten wpadł do wody, gdzie pod powierzchnię wciągnęły go czerwone macki. Dobrą minutę zajęło mi wyjście z szoku po czymś tak niespodziewanym.
Do tego nic nie stoi na przeszkodzie, by w dowolnym momencie po prostu iść zwiedzać. Wszędzie czekają nas przygody! Znajdziemy ukryte wioski, jaskinie pełne goblinów i skarbów, chimery czy inne potwory. To tytuł wręcz idealny do sandboksowej zabawy. Dlatego myślę, iż moje próby skupienia się na wątku fabularnym i przejściu gry do końca w miarę krótkim czasie (ot, lekko ponad 40 godzin) sprawiły, iż nie czerpałem z gry takiej radości, jak bym mógł. Przyznaję jednak, iż końcowe etapy rozgrywki nieco poprawiły mocno nadszarpniętą już wtedy opinię o samej grze. Myślę, iż to gra idealna dla takiego gracza, który lubi zwiedzić każdy kąt świata, podnieść każdy kamień i zbadać każdą lokację. Tak, jak w starym, dobrym Skyrimie, w którym właśnie swobodne podróże sprawiały najwięcej radości.
Produkcja dla konkretnego gracza
Tytuł ten dręczą jednak liczne bolączki. Średnia fabuła i słabe zadania poboczne. Mała różnorodność przeciwników i nieprzemyślany system zapisu. To gra z tego rodzaju, do którego trzeba mieć odpowiednie podejście. Cóż, jestem przekonany, iż to nie jest tytuł dla mnie. Mimo tego przez cały czas spędziłem w nim wiele szalenie przyjemnych godzin! I właśnie dlatego sam nie wiem, jak ocenić tę grę. Jestem pewny, iż dla licznego grona graczy będzie to jedna z najlepszych produkcji tego roku. Dla mnie jednak to tylko średniak w przebraniu hitu.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Cenega.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.