Dwie dekady starć Aliantów z Osią – Enemy Territory skończyło 20 lat!

1 rok temu

W dzisiejszych czasach ta strzelanka prawdopodobnie zniknęłaby w tłumie, ale gdy wyszła 29 maja 2003 roku wywołała niemałe poruszenie.

Nawet nie mam tu na myśli tego co gra oferowała od strony rozgrywki, ale historię jej powstania i wydania. Pierwotnie miał to być pełnoprawny sequel, lub dodatek dla bardzo pozytywnie przyjętego dwa lata wcześniej Return to Castle Wolfenstein. Przez „pełnoprawny” mam na myśli to, iż planowano zarówno kampanię dla pojedynczego gracza jak i tryb sieciowy stanowiący ewolucję tego co było w RTCW. Coś się jednak w międzyczasie nie powiodło i kampania nigdy nie ujrzała światła dziennego.

I teraz najlepsze: twórcom było żal zmarnować przygotowany przez nich tryb sieciowy, więc podjęto decyzję, iż ten zostanie wydany osobno… za darmo! Żadnych mikropłatności, czy dodatkowych DLC, żadnego DRM – pełna, sieciowa strzelanka, która z miejsca stała się hitem. Prawda jak inne były to czasy?

Jeśli idzie o samą grę to jest to osadzony w realiach drugiej wojny światowej (jak to w uniwersum Wolfensteina) FPS z podziałem na klasy postaci. Dziś może nie robi to już takiego wrażenia skoro na rynku od wielu lat jest Team Fortress 2, czy relatywnie nowy Overwatch 2, ale w roku 2003 była to nie lada gratka. Śmiem zresztą twierdzić, iż ET ma swój unikatowy styl wyraźnie oddalony of wyżej wymienionych. o ile już miałbym szukać jego cech w jakimś innym tytule, to byłby to swego rodzaju „duchowy spadkobierca” gry od tych samych twórców (Splash Damage), czyli Dirty Bomb. Wprawdzie okopy i transzeje zostały w tym ostatnim zamienione na postapokaliptyczny Londyn, ale trzon rozgrywki jest bardzo zbliżony.

Popularność Wolfenstein: Enemy Territory przełożyła się na projekty fanowskie, mające wzbogacić grę. W efekcie, przez lata powstał szereg modyfikacji, ale w tej chwili nie ma sensu zaprzątać sobie nimi głowy z osobna, bo w pewnym momencie pojawiła się produkcja, której celem była m.in. kompatybilność z wszystkim tym co upichciła w przeszłości scena – mam tu na myśli ET: Legacy, które bardzo polecam. Jedyną „wadą” tej wersji jest brak obsługi niezwykle popularnej swego czasu modyfikacji turniejowej, czyli ETPro, ale w tej chwili konsensus zdaje się być taki, aby ETPro potraktować w dużej mierze jako relikt przeszłości.

Jak wspomniałem wyżej, gra od początku była darmowa, a instalator do dziś można pobrać ze strony Splash Damage, ale jeżeli komuś wygodniej jest korzystać z dobrodziejstw w tej chwili popularnych aplikacji to podstawową wersję gry znajdzie zarówno na Steam jak i na GOG. Siłą rzeczy popularność tytułu jest dużo mniejsza, niż kiedyś, ale jeżeli nie dacie rady zebrać grupy kumpli na partyjkę, a nie chcecie grać z losowymi ludźmi z sieci, to polecam wam zagranie przeciwko botom, które zawarte są w ET: Legacy. Jak na twory sterowane przez AI są zaskakująco inteligentne. A o ile potyczki sieciowe nie trafiają w wasze gusta w żadnej formie to przypominam, iż około półtora roku temu wyszła fanowska modyfikacja, dodająca klasyczną kampanię dla pojedynczego gracza.

Tym wpisem chciałem niejako „oddać cześć” grze, przy której spędziłem dawno temu naprawdę długie godziny, grając z moim klanem (pozdrawiam „siedemnastki”!) i przypomnieć o jej istnieniu osobom, które być może mają podobnie miłe wspomnienia. Na zakończenie dorzucam niedawno nagrany, krótki fragment rozgrywki, który może dać obraz dynamiki meczów w ET. o ile darzycie grę sympatią i zechcecie uczcić okazję wskoczeniem na serwer, to życzę wam udanego fragowania!

Zdjęcia pochodzą ze strony gry w sklepie Steam.

Idź do oryginalnego materiału