O tym, iż gry o zombie mogą być wciąż interesujące, przekonaliśmy się ostatnio dzięki Days Gone, a kilka lat wcześniej motyw ten wykorzystał dość nietypowo Techland, łącząc zastępy żywych trupów z parkourem. Teraz możemy zagrać już w drugą odsłonę Dying Light, która pokazuje, iż o ile ludzie niespecjalnie uczą się na błędach, to już producenci gier potrafią ten sam pomysł przekuć na dużo lepszy tytuł.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 3/2022
Dying Light 2: Stay Human to na pierwszy rzut oka lepszy i większy oryginał, wydany już siedem lat temu. Wciąż bowiem biegamy po dachach, wspinamy się i wykonujemy różne akrobacje, przemieszczając się po mieście, a jednocześnie walczymy głównie wręcz z zastępami zarażonych (w grze nie występuje słowo zombie, niemniej dokładnie tym owi oponenci są). Tym razem jednak historia jest dużo bardziej rozbudowana i wciągająca, choć trzeba dać jej szansę. Początek nie dość, iż strasznie się dłuży, to jest też bardzo sztampowy: Aiden, główny bohater, próbuje odnaleźć po latach swoją siostrę, a jednocześnie na kimś się zemścić, a wskutek splotu przypadkowych wydarzeń trafia do miasta Villedor, powiązanego z jego poszukiwaniami. Brzmi jak początek tysięcy innych historii i niestety dopiero po kilku godzinach, gdy już rozejrzymy się po mieście na własną rękę, Dying Light 2 staje się wciągające. Świat jest otwarty, podobnie jak w poprzedniej odsłonie, tym razem jednak czeka w nim dużo więcej aktywności pobocznych, choć nie na tyle dużo, by gra zasłużyła na niechlubny tytuł „ubigame”.
Świat gry i to, co można w nim robić, daje pole do zabawy na wiele godzin, ignorując przy tym całkowicie wątek główny. choćby zwykłe poruszanie się po mieście daje niezwykle dużo frajdy, zwłaszcza gdy już opanujemy kilka podstawowych manewrów i ulepszymy postać, zwiększając jej wytrzymałość i ucząc ją ruchów ułatwiających przemieszczanie się. Ostatni raz miałem tyle frajdy z podróży z jednego punktu do drugiego w Spidermanie od Insomniac Games – uwielbiam ten tytuł między innymi za ten element. Początkowo Aiden jest zwyczajnie słaby, gwałtownie się męczy, przez co po chwili wspinaczki puszcza się krawędzi, a lądowanie z większej wysokości równa się sporej utracie zdrowia. Wraz z czasem przychodzi doświadczenie, za pomocą którego zaczynamy wręcz „płynąć” przez miasto. Początki są jednak trudne i frustrujące, zwłaszcza gdy gdzieś się spieszymy albo zwyczajnie uciekamy przed hordą zarażonych. To jednak tyle, jeżeli chodzi o nerwy – gra dobrze komunikuje, czego możemy się złapać, a mapa zbudowana jest tak, iż dostępne ścieżki poruszania się nie są może oczywiste, ale pędząc już jedną z nich, nie sposób się zgubić. W późniejszej części gry odblokowujemy też lotnię oraz kotwiczkę, które wywracają to, czego dotąd się nauczyliśmy, ale jednocześnie umożliwiają płynne poruszanie się w obszarach z wysoką zabudową.
Przemierzając Villedor, napotkamy oczywiście hordy zarażonych. Ci stanowią zagrożenie zwłaszcza w grupie, bo pokonanie kilku choćby na początku gry nie jest trudne. Gorzej, gdy do akcji włączy się nietypowy nieumarły, wspierany przez grupę mniej groźnych wrogów. Zarażeni są szczególnie niebezpieczni w nocy oraz w ciemnych pomieszczeniach – tam mogą bez przeszkód przebywać choćby przemieńcy, czyli niezwykle silni, ale i wrażliwi na światło słoneczne wrogowie, z którymi przez długi czas nie jesteśmy w stanie sobie poradzić. Oprócz nich mamy też wyjce, które wzywają wszystkich okolicznych pobratymców, gdy tylko nas zauważą, są też klasycznie szczególnie wyrośnięci i silni przeciwnicy czy tacy, którzy poruszają się bardzo gwałtownie i atakują z doskoku. W nocy mogą nas też zacząć gonić, wtedy jednak każdy zarażony jest dużo zwinniejszy i wespnie się za nami choćby na dach. Pościg ma cztery poziomy, przy najniższym w pierwszych godzinach gry możemy mieć problemy, później jednak nie stanowi aż takiego zagrożenia. Każdy kolejny jest coraz trudniejszy, a przy najwyższym gonią nas już przemieńcy, co czyni go wyzwaniem. Miałem okazję doświadczyć go jednak raptem kilka razy, bardzo trudno dotrzeć do tego poziomu.
Zarażeni to nie jedyni oponenci – w Dying Light 2 głównym przeciwnikiem są ludzie. Mniej liczni, ale zdecydowanie silniejsi i bardziej inteligentni, stanowią zagrożenie szczególnie wtedy, gdy natkniemy się na nich przypadkowo. Potrafią zmieniać taktykę, zwłaszcza gdy walczymy schematycznie, nie czekają też na swoją kolej, by nas zaatakować. Gra daje wiele możliwości radzenia sobie z nimi, od blokowania i wytrącania z równowagi, przez przeskakiwanie przez nich i kopanie innych po spychanie z wysokości, by natychmiast się ich pozbyć. Walka parkourowa, bo tak nazwali ją twórcy, łączy elementy poruszania się z atakami, jest jednak trudna do opanowania (gra pomaga jednak, naprowadzając nas na przykład na kolejnych przeciwników). W Dying Light 2 mamy do dyspozycji przede wszystkim broń białą, co jest uzasadnione fabularnie (zapasy amunicji po latach zarazy są nikłe, a hałas wabi zarażonych). Można ją ulepszać, dodając na przykład rażenie prądem czy podpalanie, trzeba też dość często ją zmieniać, bo gwałtownie się niszczy. Za walkę oraz inne aktywności otrzymujemy doświadczenie, które pozwala zdobywać kolejne poziomy. Te z kolei otwierają drogę do nowych umiejętności z dwóch drzewek: walki oraz poruszania się. Choć zdolności jest mnóstwo, są zwykle przydatne i w znaczący sposób przekładają się na rozgrywkę. Jednocześnie nie ma ich tak wiele, by nie pamiętać, iż możemy z którejś z nich skorzystać (co nagminnie zdarzało mi się w Assassin’s Creed: Valhalla).
Mam wrażenie, iż Techland nie mógł się długo zdecydować, jak mocno rozbudować stronę RPG Dying Light 2. To przede wszystkim gra akcji i uważam, iż jest w niej trochę za dużo zbierania zasobów, zwłaszcza iż zajmuje ono sporo czasu. Na dodatek raz wymaga jedynie wciśnięcia przycisku, innym razem przytrzymania go, a w wielu przypadkach wciskamy go kilkukrotnie (raz, by otworzyć pojemnik, drugi, by podnieść każdy znajdujący się w nim przedmiot). Zarządzanie ekwipunkiem nie należy do przesadnie wygodnych, przedmiotów jest po prostu za dużo, nie mają też na tyle dużego wpływu na rozgrywkę, by co chwila je przeglądać i zmieniać wyposażenie. Gra oferuje kilka klas postaci, niemniej są determinowane właśnie sprzętem (mamy na przykład buty dedykowane medykowi), więc zawsze możemy zmienić nasze podejście do rozgrywki. Eksploracja świata jest jednak wciągająca, w zależności od tego, czy trwa dzień, czy noc, świat jest inny i czekają nas w nim inne wyzwania. W dzień sporo zamkniętych obszarów jest bardzo niebezpiecznych, bo kryją się w nich zarażeni. Po zmroku je opuszczają, przez co na zewnątrz robi się bardzo niebezpiecznie, ale już eksploracja opuszczonych sklepów, szpitali czy piwnicy jest prostsza. Gra nie ma żadnej minimapy, zamiast niej jest widoczny na górze ekranu kompas ze znacznikami. To czasem utrudnia rozgrywkę, ale zdecydowanie ułatwia wczucie się w otaczający świat. Aiden wykształcił sobie zmysł przetrwania, pozwalający skanować otoczenie w poszukiwaniu wrogów, przedmiotów czy miejsc do ukrycia.
Gdybym grał w Dying Light 2 na PS4, uznałbym, iż grafika stoi na bardzo wysokim poziomie. Uruchamiając ją na PS5, poczułem lekki zawód. Owszem, zdarzają się momenty, w których świat prezentuje się doskonale. Zachody słońca oglądane z dachów Villedor są bardzo urokliwe, przerywniki filmowe ze szczegółowo wymodelowanymi postaciami również, ale z drugiej strony trafiałem na nieostre tekstury, nie aż tak szczegółowe i odrobinę monotonne wnętrza czy zarażonych, którzy wyglądają znacznie słabiej niż ludzie. Animacje twarzy również są nierówne, choć te słabe występują przede wszystkim u postaci zlecających nam zadania poboczne. Grę można oglądać w trybie płynności lub jakości, ale zdecydowanie polecam ten pierwszy. 60 FPS w tak szybkiej grze ma znaczenie, przy połowie tej wartości obraz zdawał się wręcz szarpać. Nieźle wypada muzyka, choć żaden motyw nie zapadł mi w pamięć, to dobrze buduje ona klimat. Gra jest w pełni zlokalizowana, a polski dubbing brzmi całkiem nieźle. Wciąż wypada blado względem angielskiego, zwłaszcza pod względem spójności intonacji wypowiedzi z kontekstem, ale nie razi. Nie rozumiem natomiast, dlaczego ani języka gry, ani samych dialogów nie da się przełączyć inaczej, niż zmieniając język całej konsoli.
Dying Light 2: Stay Human powstawało tak długo, iż przestałem na nie czekać. Okazało się jednak, iż dłuższa praca nad tytułem się opłaciła: gra tuż po premierze nie ma rażących (ani też choćby zauważalnych mniejszych) błędów, ponadto jest pod każdym względem lepsza od poprzednika. Pod względem płynności poruszania się bohatera jedyną sensowną konkurencją jest Mirror’s Edge, choć to zupełnie inna gra. Dying Light 2 łączy świetnie walkę i ruch, oferuje też ciekawą eksplorację, zwłaszcza nocą, gdy może nie tyle straszy, ile podnosi ciśnienie, bo każdy błąd może oznaczać konieczność salwowania się ucieczką.