Twarz postaci z Diablo 4 Vessel of Hatred z rozdziawionymi ustami i czarnymi smugami biegnącymi od oczu, na tle czerwonego światła.
LINKI AFILIACYJNE

Recenzja Diablo IV: Vessel of Hatred. Z pustego naczynia i Mefisto nie naleje

16 minut czytania
Komentarze

Moja relacja z Diablo 4 przypomina rollercoaster. Gdy ogrywałem je intensywniej po raz pierwszy, byłem w gruncie rzeczy zadowolony, bawiłem się bardzo dobrze, choć pewne lampki ostrzegawcze gdzieś z tyłu głowy się świeciły. Chwilę później, podczas pierwszych sezonów, nudziłem się okrutnie… aż wraz z aktualizacją Łupy na nowo, ponownie się w grze zakochałem. Ta sinusoida emocji względem gry Blizzarda, wraz z premierą Vessel of Hatred, powinna więc teoretycznie znów wskazywać coś „negatywnego”. Czy faktycznie tak było?

Zalety

  • Spirytysta to zaskakująco satysfakcjonująca klasa
  • System run i najemników w nowej formule sensownie poszerza rozgrywkę
  • Od strony jakości wizualnej – nowemu regionowi trudno cokolwiek zarzucić
  • Podmiasto ma spory potencjał, o ile zostanie rozbudowane

Wady

  • Krótka i rozczarowująca kampania, która niewiele wnosi
  • Klimat skręcający w stronę baśniowego fantasy
  • Nowi przeciwnicy w większości przypadków nie wnoszą niczego ciekawego
  • Część zawartości niedostępna dla chcących grać samotnie
  • Nie wykorzystuje potencjału, który drzemie w wielu ciekawych pomysłach

Recenzja Diablo IV: Vessel of Hatred – Podsumowanie

Diablo 4: Vessel of Hatred nie jest złym dodatkiem. To po prostu rozszerzenie, które nie wykorzystuje swojego pełnego potencjału i oferuje stosunkowo niewiele. Przynajmniej jak na premierową cenę. Wprowadza kilka ciekawych zmian i nowości, ale satysfakcja z grania płynie głównie z przerabiania zawartości, która w grze znajduje się już od dawna. To, co „nowe” – nawet jeśli satysfakcjonujące, wydaje się często sztucznie ograniczone lub poucinane, tak aby zachęcić graczy do kupienia kolejnego dodatku lub przynajmniej wrócenia do gry w późniejszych sezonach. Przy grze bawiłem się nieźle… ale liczyłem zwyczajnie na coś więcej.

7/10
Ocena

Diablo 4: Vessel of Hatred

  • Grafika 9
  • Muzyka i udźwiękowienie 7
  • Fabuła 4
  • Przyjemność z rozgrywki 8

Z serią Diablo mam bardzo bliską relację od blisko ćwierć wieku. Ba, lubię ją tak bardzo, że choć startu do dwójki, czy nawet trójki nie ma (bo to całkowicie inna forma rozrywki), potrafię czerpać niekiedy radość z grania nawet w mobilne Diablo Immortal.

Na dodatek Vessel of Hatred czekałem więc z utęsknieniem… choć nie ukrywam, że fakt, iż nową klasą nie będzie paladyn/krzyżowiec (ani nikt wymachujący mieczem i tarczą) przedpremierowo delikatnie ostudził mój entuzjazm. Uruchamiając rozszerzenie po raz pierwszy pod koniec września, podchodziłem do niego jednak z otwartą głową. W końcu to moje ukochane Diablo, co mogłoby pójść nie tak?

Jak się okazuje – dramatu może i nie ma, ale do ideału, zwłaszcza przy takiej cenie (za Vessel of Hatred w standardowej edycji zapłacić trzeba 170 złotych, za edycję Ultimate – prawie 400 zł) też jest daleko.

Nienawiść, czyli co nas napędza

Jak we wszystkich recenzjach, jakie w swoim życiu popełniłem, zacznę od warstwy fabularnej… choć z uwagi na obowiązujące ograniczenia, ale i z szacunku do tych, którzy lore w Diablo uważnie śledzą, podaruję sobie jakiekolwiek spoilery. Jasne, historia nigdy w Diablo nigdy nie stała na wysokim poziomie i była jedynie wymówką do złapania za topór, ale wraz z debiutem „czwórki”, ewidentnie Blizzardowi zależało na tym, aby uczynić z serii coś… głębszego.

I wyraźne przejawy tego podejścia widać w oryginalnej kampanii Diablo 4, która choć niekiedy nierówna, prezentuje konflikt Piekła i Nieba od względnie ciekawej strony. Zakończenie „podstawki”, jest oczywiście punktem startowym dla akcji, którą obserwujemy w Vessel of Hatred.

Pogoń za Neyrelle, uciekającą w nieznane z kamieniem, w którym zamknięto Mefisto wydaje się u swoich podstaw nie najgorszym fundamentem, na którym zbudować można byłoby intrygującą, spójną i przede wszystkim satysfakcjonującą fabułę… ale z przykrością muszę stwierdzić, że nowa kampania sromotnie mnie rozczarowała.

Choć nie brakuje tu mroczniejszych motywów, duża część tego, co oglądamy, przypomina krzyżówkę Opowieści z Narnii z barwniejszym etapem rozwoju World of Warcraft… co dla niektórych wprawdzie może w teorii nie brzmieć najgorzej, ale jednak dość mocno oddala opowieść od fundamentów, które położono pierwotnie. Ogólnie, wrażenie, że gram w World of Diablo, miałem dość często także i z innych powodów, ale do nich jeszcze dojdziemy.

Zrzut ekranu z gry Diablo 4 Vessel of Hatred, przedstawiający walkę postaci gracza z potworami, z widocznymi obrażeniami i paskami życia przeciwników oraz interfejsem gry.
fot. Diablo 4: Vessel of Hatred / zrzut ekranu/ Łukasz Gołąbiowski

Baśniowy klimat to jedno, ale choć w historii pojawiają się ciekawe wątki, to niektóre – mimo potencjału – okazują się totalnymi zapchajdziurami, które absolutnie niczego nie wnoszą, poza zajmowaniem naszego czasu. Nie zachwyciły mnie także i samo zakończenie oraz finałowa walka, które może i same w sobie złe nie są… ale z uwagi na to, że są kolejnym tanim cliffhangerem, prawdopodobnie nie zdobędą u fanów zbyt wielkiego poklasku.

Zwłaszcza że kampania dodatku jest dość… krótka. I gdybym ograniczył się tylko do robienia misji związanych z głównym wątkiem, to Vessel of Hatred skończyłbym w jakieś 6–7 godzin. Oczywiście z rozszerzeniem spędziłem więcej czasu, bo gdy okienko recenzenckie się kończyło miałem na liczniku kilkukrotnie więcej, ale w dużej mierze wynikało to z pozostałych aktywności w grze (niekoniecznie związanych z dodatkiem) i farmienia.

Zdaje sobie sprawę z tego, że nikt przy zdrowych zmysłach nie gra w Diablo dla fabuły, ale czułem się w obowiązku o tym wspomnieć – decydując się na zakup, raz przynajmniej będziecie musieli ją przejść… i dobrze będzie, jeśli maksymalnie obniżycie swoje oczekiwania. Chyba że lubicie baśniowe fantasy, wówczas wasze odczucia będą prawdopodobnie diametralnie różne od moich.

Wilk nosi kaganiec

No dobrze, ale załóżmy, że jesteście całkowicie odporni na tego typu dysonanse… i w Vessel of Hatred chcecie pograć po prostu dla nowego contentu. Co was czeka… i czy będziecie zadowoleni? Odpowiedź oczywiście sprowadza się do tego, czego tak naprawdę w zamian za tych 170–400 złotych (w zależności od edycji) oczekujecie. Jeśli dodatku przełomowego na miarę Pana Zniszczenia czy Reaper of Souls – raczej się zawiedziecie.

Jeżeli jedna nowa klasa, dwie nowe aktywności i przywrócenie dwóch znanych z wcześniejszych odsłon systemów są dla was wystarczające – możecie otwierać szampana. Z tonu, raczej nietrudno wywnioskować, że osobiście postrzegam to jako dość… wątpliwy wynik, choć nie ukrywam także, że to, co nowego już wprowadzono, faktycznie może się podobać.

Choć jednocześnie nieustannie miałem poczucie, że każda z nowości, jest nieco „przygaszona”, tak jakby Blizzard zadecydował, że nie chce od razu graczom dawać wszystkiego. Zapewne po to, aby móc w przyszłości stopniowo poszerzać poszczególne obszary w ramach kolejnych sezonów. Osobiście, nie jestem taką strategią zachwycony – zdecydowanie bardziej wolałbym dostać na dzień dobry „pełen pakiet”, a nie czekać na „otworzenie” contentu, za który zapłaciłem teraz, dopiero za kilka miesięcy.

Zrzut ekranu z gry Diablo 4 Vessel of Hatred, przedstawiający walkę postaci graczy z potworami w lesistej lokacji oraz interfejs użytkownika z mapą, ikonami umiejętności i misjami.
fot. Diablo 4: Vessel of Hatred / zrzut ekranu/ Łukasz Gołąbiowski

Co nowego wprowadza Diablo 4: Vessel of Hatred?

Abyście lepiej zrozumieli, o co tak realnie mi w tym wszystkim chodzi, najsensowniej będzie po prostu omówić każdą z kluczowych nowości osobno. Zacznę od systemu najemników, bo ten wydaje się względnie najprostszy. Choć w „podstawce” ich nie uświadczyliśmy, ich powrót do serii był jedynie kwestią czasu. No i w końcu wrócili, co więcej – w nie najgorszym stylu. Samo ich pojawienie się oraz przydatność, oceniam jak najbardziej pozytywnie, ale jednocześnie nie sposób nie zwrócić uwagi na to, że owa czwórka postaci, którą możemy zrekrutować, mogłaby spokojnie być „czymś więcej”.

System ich rozwoju jest po prostu… dość ubogi i sprowadza się stale do wybierania między umiejętnością A, a umiejętnością B. W praktyce ich drzewko wygląda może i nieco „efektowniej” niż w przypadku Diablo 3, ale pod tym płaszczykiem innowacji skrywa się niemalże identyczny efekt. Założę się, że w przyszłości do gry dodawani będą kolejni towarzysze oraz kolejne ich umiejętności… ale na tym etapie niestety musi nam wystarczyć to, co mamy.

A tu Blizzard w miły sposób jednak zaskoczył, bo choć samych umiejętności ze szczegółami omawiać nie będziemy, to podczas naszych przygód istotne jest to, że zabrać ze sobą możemy nie jednego, a dwóch najemników. Ten pierwszy stanowi główne wsparcie, które ramię w ramię stawia z nami czoła hordom demonów. Drugi zaś wzywany jest jako posiłki wtedy, gdy użyjemy przypisanej do niego umiejętności… i po kilku sekundach znika, aż do ponownego „przywołania”.

W toku walki może to niekiedy umykać, ale najemnicy w obu wersjach, wraz ze swoimi skillami, realnie wpływają na przebieg walki oraz efektywność stworzonego buildu. Ba, każdy z nich różni się od siebie na tyle, że nie raz i nie dwa, zmieniałem podróżujący ze mną skład, tak aby lepiej wykorzystywać aktywne zdolności mojego bohatera.

W drugiej kolejności – tryb Podmiasto Kurast. Kurast, to oczywiście nasza centralna baza wypadowa w fabule dodatku, ale gdy się w nim znajdujemy, niekoniecznie musimy odpoczywać. Jeśli aktywujemy specjalny portal, możemy otworzyć przejście do podziemi, gdzie czeka na nas do przejścia kilka wypełnionych przeciwnikami poziomów… które musimy skończyć w wyznaczonym czasie.

To, co ową nowość odróżnia od zwykłych Dołów czy Szczelin, to fakt, iż limit czasowy możemy dodatkowo wydłużać, poprzez zabijanie wskazanych potworów. Wybijanie tych oznaczonych w jeszcze inny sposób – poprawia z kolei nagrody, jakie czekają nas po finałowym starciu. Zaczynamy z zaledwie 100 sekundami na liczniku… ale dzięki mechanice wydłużania czasu – wyprawa spokojnie może trwać od kilku do kilkunastu minut.

Brzmi to nieźle… ale na obecnym etapie ma swoje bolączki. Ta najbardziej doskwierająca – to brak jakiegokolwiek zróżnicowania. Mapa jest generowana wprawdzie losowo, ale na bazie bardzo ograniczonej puli lokacji (bodajże zaledwie trzech) oraz przeciwników. Ba, walczymy w kółko z jednym i tym samym bossem i choć samo Podmiasto jest fajnym dodatkiem, to ponownie – sprawia wrażenie sztucznie ograniczonego, tak aby można było ów tryb rozbudować w późniejszym terminie. Szkoda.

W Vessel of Hatred powraca także i znany system run… choć oczywiście w formule innej niż ta znana z Diablo 2. Obecnie, zapewne z uwagi na kwestie związane z balansem rozgrywki, nosić możemy tylko dwa przedmioty wyposażone w runy… które tworzymy poprzez łączenie słów runicznych. Jedno odpowiada za generowanie specjalnego zasobu, a drugie za efekt, jaki wywołuje.

Może to być odzyskanie many, zwiększenie szybkości, uruchomienie wskazanej umiejętności i jeszcze kilka innych opcji, które w ciekawy sposób zmieniają dynamikę naszego buildu.

Zrzut ekranu z gry Diablo 4 Vessel of Hatred przedstawiający walkę postaci gracza z potworami w dżungli, z interfejsem użytkownika.
fot. Diablo 4: Vessel of Hatred / zrzut ekranu/ Łukasz Gołąbiowski

Sama zmiana jest jak najbardziej korzystna i choć chciałbym, aby na starcie w grze znajdowało się jeszcze więcej run (obecnie jest ich kilkadziesiąt, ale nie oszukujmy się – nie wszystkie są wybitnie przydatne), to poza tym trudno mi się do czegokolwiek w tym aspekcie przyczepić. Jasne, działa to inaczej niż dawniej… ale osobiście nie widzę z tym większego problemu.

To nie jest kraj dla lubiących samotność ludzi

To, co problem za to już dla mnie jest – i z pewnością będzie także i dla innych, to tzw. Mroczne Cytadele, kolejna obok Podmiasta, nowa aktywność… i to znacznie bardziej rozbudowana. Niestety, aby móc w niej w pełni uczestniczyć, musicie grać w drużynie. Tę można wprawdzie (w teorii) łatwiej znaleźć dzięki nowej wyszukiwarce drużyn, ale z uwagi na to, że przedpremierowo dostępu do gry nie miał przesadnie wiele osób – na potrzeby recenzji, na niewiele mi się ona zdała. I Mrocznych Cytadel jako takich, w pełni niestety nie przetestowałem.

Można do nich wejść w pojedynkę, można powalczyć z obecnymi tam potworami, poodkrywać kolejne obszary, ale w pewnym momencie zawsze dotrzemy do przejścia, do którego otwarcia potrzebny jest minimum jeszcze jeden gracz. Jeżeli zależy nam na czekających na końcu trybu nagrodach (głównie kosmetycznych, przynajmniej na tym etapie), nie mamy większego wyboru –  musimy połączyć z kimś siły.

Blizzard od początku próbuje z Diablo 4 zrobić MMORPG, a decydując się na taki, a nie inny krok – dodatkowo to potwierdzili. I osobiście nie jestem tym zachwycony… bo to seria, w którą zawsze najlepiej grało mi się w pojedynkę i bez konieczności polegania na znajomych czy obcych, których dobierze mi matchmaking.

Najjaśniejszy punkt dodatku, czyli nowa klasa

No i została nam jeszcze jedna kluczowa nowość z dodatku, czyli spirytyści. Debiutująca w Diablo klasa, jest bardzo oczywistą hybrydą mnicha oraz szamana, którymi mogliśmy grać w poprzedniej odsłonie… i choć byłem do niej nastawiony dość sceptycznie, to nawet jeśli jej prezentacja nie do końca mi leży, to na temat samej rozgrywki nie mogę powiedzieć złego słowa.

To postać bardzo mobilna, z bardzo zróżnicowanymi umiejętnościami, która oferuje całkowicie inną dynamikę niż pozostałe klasy z „czwórki”. Oczywiście dużo zależy tu od builda, na jaki postawimy, ale w przypadku spirytysty niemal od samego początku „czułem” ten właściwy rytm, które pozwala czerpać maksimum satysfakcji z każdej rozgromionej hordy potworów.

Pewnym rozczarowaniem jest ubogość pancerzy, jakie mamy do naszej dyspozycji, po prostu nie wyglądają zbyt efektownie… i jest to zapewne świadoma decyzja Blizzarda, który w ten sposób chce zachęcać ludzi do mikrotransakcji oraz przepustek sezonowych, zazwyczaj oferujących najciekawsze przedmioty kosmetyczne. Jeśli jednak wygląd postaci jest dla was kwestią drugorzędną, ze spirytystą bawić będziecie się bardzo dobrze.

Jasne, wolałbym dostać paladyna lub krzyżowca (bądź cokolwiek co korzysta z tarczy), ale Vessel of Hatred pod tym kątem pozytywnie mnie zaskoczyło. Nie jest to moje spełnienie marzeń, ale z pewnością jeszcze nie raz do tej klasy po prostu wrócę.

Graficznie cudo, dźwiękowo nierówno

Zbliżając się powoli do końca, jeszcze kilka słów o samym nowym regionie – Nahantu. Choć stylistyka wielu lokacji, tak jak wspominałem na początku, ma charakter nieco zbyt baśniowy, jak na mój gust, to muszę oddać działowi graficznemu Blizzarda, że pod kątem artystycznym, całość prezentuje się spektakularnie. To nie moja bajka, ale trudno nie dostrzec ilości pracy, jaka była włożona w to, aby ożywić dżunglę i przyległe jej tereny.

Sami przeciwnicy też wyglądają bardzo dobrze i choć niestety zdecydowana większość z nich nie wnosi do gry absolutnie niczego nowego czy ciekawego, to wizualnie, ciężko się do czegoś przyczepić. Jasne, część to mniej lub bardziej oczywiste reskiny, ale zwracanie uwagi na takie kwestie, to jedynie moje czepialstwo. Większość z was nie zwróci na to kompletnie uwagi.

Zrzut ekranu z gry Diablo 4 Vessel of Hatred przedstawiający postacie w walce z potworami w ciemnym lesie, z interfejsem gry i minimapą oraz dialogiem w dolnej części ekranu.
fot. Diablo 4: Vessel of Hatred / zrzut ekranu/ Łukasz Gołąbiowski

Trochę z tym wszystkim gryzła mi się dodatkowo… oprawa audio, a konkretnie ścieżka dźwiękowa, która towarzyszy nam podczas nowych przygód. Jeżeli widzieliście, któryś z przedpremierowych trailerów Vessel of Hatred, z pewnością zwróciliście uwagę na naprawdę DZIWNY dobór utworów i choć w samym dodatku na szczęście popu czy dance’u nie ma, to jednak niekiedy z głośników sączą się dźwięki bardziej pasujące do wesołego pląsania po łące niż do gry o nadchodzącym Najwyższym Źle.

Nie jest to przesadnie częste, ale jednak zdarza się na tyle często i jest na tyle zauważalne, że kilkukrotnie musiałem się upewniać, czy na pewno mam uruchomione Diablo. Detal, ale będący częścią większego „problemu” baśniowości, o którym wspominałem w początkowych akapitach.

Diablo 4: Vessel of Hatred to zaledwie początek… niestety

I to w sumie tyle, ile po dotychczasowym ograniu Diablo 4: Vessel of Hatred mogę napisać. To nie jest zły dodatek, twórcy zaimplementowali w nim kilka ciekawych pomysłów, ale jednak potencjał w tym wszystkim był znacznie większy.

Nie chcę mówić, że się rozczarowałem, bo kilka zmian działa tu na plus, ale większość mojej satysfakcji z ogrywania rozszerzenia wynikała raczej z tego, że to samo Diablo 4 po kilku ostatnich aktualizacjach stało się grą lepszą niż na premierę.

Zrzut ekranu z gry Diablo 4 Vessel of Hatred z walką z potworem "Zaciekła Złośliwość", widoczne efekty specjalne i interfejs użytkownika z mapą i paskami umiejętności.
fot. Diablo 4: Vessel of Hatred / zrzut ekranu/ Łukasz Gołąbiowski

Wszystkie jego najlepsze aspekty zadebiutowały w grze PRZED dodatkiem, a samo Vessel of Hatred dorzuca do tego ogródka zaledwie niewielki kamyczek. Pewnie z czasem się on powiększy, ale nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że Blizzard celowo w pewnych kwestiach się „powstrzymywał” (lub mówiąc wprost – coś wyciął), aby w pełnej glorii i chwale, móc je rozwinąć czy to w kolejnych sezonach, czy też w dalszych płatnych dodatkach.

A jeśli taki jest zamysł twórców, to w „pełne” Diablo 4, ze wszystkimi pomysłami, konceptami i systemami rozbudowanymi do swojej finałowej formy, zagramy może za kilka lat… i po wydaniu 1000-1500 złotych.

Grę otrzymaliśmy bezpłatnie od Cenega Polska, które obsługuje medialnie gry Blizzarda w Polsce. Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw