Kapitan nie żyje. Nowy Londyn jest w rozsypce. Czy nowy przywódca da radę postawić go do pionu?
Frostpunk 2 kontynuuje jeden ze scenariuszy z pierwszej części gry. Kapitan zdołał utrzymać przy życiu Nowy Londyn, jednakże na przestrzeni lat, po początkowym wzroście, zaczął on podupadać. W momencie więc, kiedy mężczyzna znika, jego sukcesor staje przed nie lada wyzwaniem. Miasto na gwałt potrzebuje opału, inaczej wszyscy zamarzną na śmierć; co więcej, w społeczności wykształciły się 4 frakcje, które niekoniecznie potrafią żyć ze sobą w zgodzie i nie trzeba długo czekać, by wykwitła między nimi wojna domowa. Jako Zarządca Nowego Londynu musimy działać gwałtownie oraz skutecznie – dbając o zaspokajanie potrzeb mieszkańców miasta, jednocześnie trzeba zdusić rodzący się w nim konflikt i nie stracić przy tym społecznego zaufania. jeżeli choć jedna z tych rzeczy nam się nie powiedzie, ostatnią ostoję cywilizacji czeka śmierć.
Ścieżka pokoju jest wąska.
Frostpunk 2, w przeciwieństwie do poprzednika, który działał na zasadzie antologii, ma jeden, ciągły scenariusz podzielony na 5 rozdziałów. Nie spodziewałam się zmiany w tym kierunku, aczkolwiek ma to w sumie sporo plusów. Przede wszystkim, tym razem faktycznie musiałam przyłożyć się do sensownego rozplanowania swojego miasta i jego kolonii. Bądź co bądź tym razem spędzałam w nim znacznie więcej czasu, a, co za tym idzie, każda decyzja oraz głupio postawiona dzielnica miały dalekosiężne konsekwencje dla powodzenia całości scenariusza. Szczególnie w dwóch ostatnich rozdziałach zaczęłam to odczuwać – kiedy rebelianci znienacka wyłączali mi któryś obszar z funkcjonowania, kilkukrotnie miałam szansę boleśnie się przekonać, iż dwa czy trzy źródła pożywienia w mieście to stanowczo za mało.
Oprócz tego również nasze wybory mają w tej odsłonie większe konsekwencje. Raz uchwalone prawa po prawdzie można potem zmieniać, ale są też decyzje, które już trudniej odkręcić – przykładowo te dotyczące zakładania kolonii. Do tej pory nie jestem pewna, czy zajmowanie Winterhome było słuszne. Jedno jednak wiem na pewno: niezależnie od tego, jak bym z nim postąpiła, tak czy siak dostałabym potem po dupie. Kwestia tylko tego, która opcja to dla Nowego Londynu mniejsze zło.
Jeśli zaś chcecie poznać więcej niż jedną wersję scenariusza – nic prostszego. Twórcy wprowadzili możliwość wrócenia sobie w dowolnym momencie do pierwszego save’a z każdego rozdziału historii lub zaczęcie go całkowicie od nowa. Nie będę kłamać, korzystałam z tej opcji niejednokrotnie, kiedy nieumyślnie doprowadzałam Nowy Londyn na skraj upadku (i nie tylko skraj). Gdybym po przewaleniu jednej decyzji musiała zaczynać cały scenariusz od nowa, to chyba by mnie szlag trafił. Chwała więc twórcom, iż mnie do tego nie zmusili. Zresztą, chętnie wrócę też jeszcze do poszczególnych rozdziałów i potestuję różne decyzje tak o, dla zabawy. Skoro dano mi taką możliwość, to czemu by nie skorzystać?
We Frostpunku 2 mamy także trochę inny system budowania niż poprzednio. W nowej produkcji 11 bit studios nie stawiamy już tylko pojedynczych budowli, a całe dzielnice, do których ewentualnie możemy później dodać konkretne budowle współgrające z daną okolicą. Na początku trudno mi było do tego przywyknąć – a szczególnie do poszerzania dzielnicy, by coś w niej dołożyć – aczkolwiek później choćby weszło mi to w krew. Od czasu do czasu zdarzały się tylko momenty, gdy dobudowywanie lokali nie działało tak, jak chciałam i mnie to drażniło. Dopuszczam jednak do siebie możliwość, iż to może ja po prostu nie rozumiałam jakiejś zależności, a nie gra miała jakiś problem. Chociaż, nie powiem, bardzo bym chciała wiedzieć, dlaczego dodanie dwóch nowych więzień nie sprawiało, iż ilość miejsc na więźniów wzrastała. Na logikę chyba tak to powinno działać, no nie?
Mimo że, jak wcześniej wspomniałam, dość gwałtownie przywykłam do nowych mechanik (w większości), warto zaznaczyć, iż Frostpunk 2 jest znacznie mniej intuicyjny niż jedynka. Kiedy pierwszy raz spojrzałam na interfejs, to nie za bardzo wiedziałam, w co mam ręce włożyć. Wskaźniki, wskaźniczki, horda różnych ikon, przyspieszanie czasu w innym miejscu niż ostatnio… Na początku nie rozumiałam też, jak używa się Lodołamaczy, więc w prologu wściekałam się jak głupia, za Chiny Ludowe nie mogąc niczego postawić. Dopiero po chwili dotarło do mnie, iż po kliknięciu Lodołamacza muszę wybrać 8 sąsiadujących ze sobą heksagonów na planszy, żeby go użyć. A co się przedtem nazłościłam, to moje.
Grafika w nowej produkcji 11 bit studios wygląda naprawdę porządnie, choć nie było też chyba momentu, w którym wywołałaby u mnie efekt łał. Być może to też jednak kwestia ustawień, na jakich grałam. Niestety, tak się złożyło, iż wymagania produkcji pokonały mój laptop i nie mogłam jej odpalić na optymalnym poziomie. Aczkolwiek, tak czy siak, gra wygląda dobrze, co zresztą widać na grafikach w tym wpisie. Na ten aspekt nie można raczej narzekać.
Ponarzekać mogę za to na jedną rzecz. A mianowicie: gra wieszała mi się podczas automatycznych zapisów. Za każdym jednym razem. Później już do tego przywykłam, ale kiedy na początku rozgrywki obraz znienacka – nomen omen – zamarzał na parę sekund, omal nie dostałam zawału w obawie, iż zaraz cały mój progres od czasu poprzedniego save’a pójdzie się gonić. Na moje szczęście nigdy się tak jednak nie stało, a produkcja gwałtownie wracała do normalnego funkcjonowania. Fajnie byłoby jednak coś z tym zrobić.
Podsumowując, Frostpunk 2 to kawał porządnej gierki. Rozgrywka wciągnęła mnie może nie w identycznym, ale na pewno w bardzo podobnym stopniu co ta w jedynce. Dzięki sporej ilości nowych mechanik nie czuć też było żadnej powtarzalności, choćby mimo iż ogrywałam ją dość niedawno. Próg wejścia jest trochę wyższy, ale moim zdaniem warto go przekroczyć. Spędziłam w grze ładnych kilkanaście godzin i żadnej nie żałuję. Co więcej – prawdopodobnie jeszcze do niej wrócę, gdy znajdę trochę wolnego czasu. Wam zresztą polecam zrobić to samo.
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z firmą Evolve PR. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne (11 bit studios)