Godzina z Final Fantasy VII Rebirth

8 miesięcy temu

No i doczekaliśmy się drugiej części siódmego Final Fantasy. Warto było czekać? Oj tak. Zdecydowanie. Dlaczego? Bo Chocobosy!

Cloud, Barret, Aerith i Tifa. Przede wszystkim Tifa ;). Ulubione… co ja mówię! Ukochane postaci dla milionów graczy na całym świecie powracają w glorii i chwale. Trudno jest pisać o Final Fantasy VII bez używania górnolotnych hasełek w stylu: „Gra, która zdefiniowała generację”, „jedna z najlepszych produkcji wszech czasów”, „wybitne jRPG” i tak dalej. To po prostu fakt – gracze, dziś już dość wiekowi posiadający konsolę PSX w roku pańskim 1997 dostali COŚ wyjątkowego. Siódmą odsłonę znanej i lubianej serii. Gra okazała się hitem i strzałem w dziesiątkę dla pierwszej konsoli SONY.

Tifa :)

Wspominałem już o tym przy okazji tekstu o Final Fantasy VII REMAKE (link) – ominął mnie szał na siódmego „Finala” na pierwszym PlayStation. W grę zagrałem nieco później przy okazji wydania na komputerach PC. W sumie to powinienem chyba skłamać, bo to trochę wstyd, ale co tam! Potem już poszło z górki. Polubiłem serię FF, a ostatnio zachwyciła mnie szesnasta odsłona serii o której miałem przyjemność pisać TU.

REMAKE pojawił się na rynku prawie cztery lata temu i był produkcją dedykowaną konsoli PlayStation 4 (pojawił się potem update do wersji PS5 oraz wersja na PC), a więc trochę naczekaliśmy na drugą odsłonę.

Ja czekałem z niecierpliwością. Dlaczego? Remake zaledwie „liznął” pod względem fabularnym to co działo się w oryginalnym FF7. Owszem rozszerzono niektóre wątki postaci, ale czasem wyglądało to dodane nieco na siłę. Zresztą wspominałem o tym w tekście o rimejku.

Nibelheim!

Rebirth jest lepszy, większy, bardziej epicki i… bardziej dopracowany. Można to stwierdzić już po kilku godzinach zabawy. W dodatku mamy do czynienia z pełnoprawną produkcją na PS5, a więc koniec kompromisów. Gorset starej, czwartej plejki został w 100% zrzucony. Napiszę to od razu: tak! Rebirth pod względem wizualnym wygląda naprawdę pięknie. Widoczki często zapierają dech w piersi.

Final Fantasy VII Rebirth wprowadza też kilka zmian w stosunku do REMAKE’u. Wymienię tylko dwie. Jedna jest w sumie kosmetyczna choć zasadniczo wpływa na relację między postaciami i z pewnością spodoba się graczom. Ba! Fani przygód Clouda i spółki będą po prostu zachwyceni. W „R” możemy sprawdzić jakie uczucia żywi dana postać do naszego protagonisty. Możemy polepszyć te relacje odpowiednim prowadzeniem dialogów oraz wykonywaniem pewnych misji pobocznych. Druga zmiana to bardziej otwarty świat! Nareszcie możemy jeździć na kultowych Chocobosach. Tak! Tak! Tak!

Na koniec chyba to co najważniejsze. Czy można dobrze bawić się w Rebirth bez wcześniejszego ogrania rimejku? Owszem można. Swego czasu mówili o tym sami twórcy. Poza tym w grze przygotowano choćby zgrabne wideo-podsumowanie dotychczasowych przygód naszych bohaterów. Osobiście jednak polecam zapoznanie się z pierwszą częścią. Tak dla zasady. Od razu rozwieję wątpliwości. Nie można przenieść zapisu rozgrywki z REMAKE’u do Rebirth. To znaczy możemy, ale nie ma to wpływu na rozgrywkę – dostajemy tylko marne bonusy. To nie seria Mass Effect. Trochę szkoda, ale cóż poradzić.

Ta zniewaga krwi wymaga!

Poniżej godzinka z rozgrywki.

Final Fantasy VII Rebirth możecie sobie kupić w zaprzyjaźnionym z GRAstroskopią sklepie NORBiT.pl.

Idź do oryginalnego materiału