Gramy w Hogwarts Legacy – Hogwart psiejski, czarodziejski!

1 rok temu

Czas wyciągnąć naszą mocno wypolerowaną różdżkę i trochę poczarować jako uczeń piątego roku w prestiżowej szkole „magii i czarodziejstwa”. Hogwart wita!

Nie lubię Harry’ego Pottera. To może niefortunny początek tego tekstu, ale muszę wyłożyć wszystkie karty na stół. Tak! Nie jestem fanem książek J.K. Rowling. Rzecz jasna czytałem powieści o przygodach małego czarodzieja, ale nigdy nie stałem się fanem. Po prostu nie lubię gatunku Young adult fantasy, młodzieżowej fantasy, zwał jak zwał. Filmy na podstawie książek także nie wzbudziły mojego entuzjazmu, choć oczywiście obejrzałem je ze smakiem bo jest to – należy to uczciwie przyznać – całkiem dobre kino.

Takie właśnie było moje podejście do Dziedzictwa Hogwartu. Nie czekałem na ten tytuł z niecierpliwością. Nie śledziłem wieści o tym tytule, ale nie mogłem przegapić premiery tego tytułu. A jak wiecie jestem nałogowcem – muszę mieć grę na premierę (także taką jak np. okropny Forspoken o czym pisałem TU).

Dzieło sztuki…

Od razu powiedzmy też o „słoniu w pokoju” i miejmy to za sobą. Nie obchodzą mnie poglądy autorki H.P. Potrafię, do pewnego stopnia* oddzielić dzieło od twórcy. Co niestety w rozedrganym emocjonalnie społeczeństwie, które swoje myśli i frustracje wylewa w emocjonalnych wpisach w „soszial mediach” nie jest zbyt powszechne. Mówiąc krótko: nie obchodzą mnie opinie wylewane np. na Twitterze przez panią Rowling. Nie mam zamiaru przykładać jej światopoglądu do uniwersum, które stworzyła. Nie będę się oburzać, bojkotować, ani wpadać w obrzydliwy dydaktyzm. Nie będę jak hipokryci-aktywiści** udający „dziennikarzy” za przeproszeniem, „darł ryja” z oburzenia. To jest gra wideo. Tylko tyle i aż tyle! Poza tym bądźmy szczerzy. Jesteśmy już kilka tygodni po premierze i burza ideologiczna, którą mieliśmy wokół Hogwarts Legacy nie zaszkodziła doskonałym wynikom sprzedaży tego tytułu. Zaszkodziła natomiast wszelakiej maści Aktywistom. Najlepszym przykładem absurdu i ideologicznego zacietrzewienia jest z pewnością ekhem… recenzja na WIRED.com, gdzie Dziedzictwo Hogwartu otrzymało ocenę 1/10. Oto szczyt dziennikarskiej integralności i uczciwości! Dochodzimy już chyba do jakiejś ściany absurdu. Dalej jest już tylko bezdenna otchłań. Otchłań głupoty. Dość jednak o tym. Czas zająć się grą.

Tak więc moje emocje związane z premierą tej produkcji były zerowe. Wybrałem wersję na konsolę Playstation 5, choć oryginalnie miałem zagrać na XsX. Do wersji na pleyaka przekonała mnie dodatkowa zawartość: dodatkowa misja dla posiadaczy PS 5. Od razu dodam, iż choćby nie brałem pod uwagę grania na PC. Ostatnimi czasy praktycznie nie gram na PieCyku. Dlaczego? To temat na inny blogowy wpis ;).

Skoro już wspomniałem o wybranej przeze w mnie wersji gry to odbębnijmy wszystkie inne, nudnawe techniczne kwestie. Dziedzictwo Hogwartu zgodnie z obowiązującym ostatnimi czasy posiada kilka opcji graficznych do wyboru. Pierwszym trybem jest Fidelity operujący w rozdzielczości 1800p i 30 klatkach animacji na sekundę. Następny to Fidelity + Raytracing. Ta opcja to niższa rozdzielczość, 1440p, ale mamy śledzenie promieni i 30 FPSów. Jest i tryb Perfomance, który celuje w 60 klatek na sekundę. Celuje jest tu znaczące – mamy czasem spadki. Ja wybrałem tryb cieszący oko, czyli z RT.

Z kronikarskiego obowiązku warto dodać, iż dla posiadaczy telewizorów z VRR (120 Hz) są jeszcze dwa tryby do wyboru: Zrównoważony (40 kl/sec) i HFR Performance: 1080p i 80 klatek na sekundę.

Uff! Mamy to za sobą w końcu możemy zająć się grą. Czym jest w ogóle Dziedzictwo Hogwartu? To gra z gatunku Action RPG w otwartym świecie. Choć trzeba przyznać, iż element roleplaying jest dość ograniczony. Oczywiście na samym początku zabawy możemy, a choćby musimy stworzyć siebie. Mojego protagonistę nazwałem Larry Pothead.

RT!

No nareszcie dopchałem się do pióra i kałamarza! Przejmuję ten tekst od tego nudziarza. Tak, to ja! Larry Pothead. Mag hultaj z Hogwartu. Jak widzicie poniżej mam niezłą szramę na szczęce. Chciałbym powiedzieć, iż zyskałem ją w epickiej, magicznej walce, ale tak naprawdę to podrapał mnie paskudny kot, któremu chciałem zakosić kocią miętkę do skręcenia blancika!

A jak już jesteśmy przy zielarstwie to do tej szkoły czarodziejstwa zgodziłem się uczęszczać tylko ze względu na lekcje zielarstwa. Bo wiecie u mnie jest ciężko. Końcówka XIX wieku na brudnych uliczkach Londynu to nie przelewki. Niby piękna epoka wiktoriańska. Brytania rządzi światem, ale u mnie się nie przelewa!

Mieszkam sobie u wujaszka rzeźnika i ciotki trudniącej się najstarszym zawodem świata w dzielnicy Whitechapel. Choć „mieszkam” to trochę nadużycie – wykopali mnie do piwnicy i tam toczy się moja marna egzystencja. Mam też kuzyna psychopatę o imieniu Jack. Jack bardzo lubi noże i z ochotą pomaga przy świniobiciu. Dziwnie patrzy na swoją i często nocami włóczy się po Eastendzie. Na szczęście los się do mnie uśmiechnął. Pewnego dnia przyleciała jakaś sowa z dziwnym listem. Sowę chcieliśmy odstrzelić i zjeść, ale odleciała. W liście natomiast widniało, iż będę uczył się na czarodzieja w prestiżowym Hogwarcie.

No tak… poznaliście już tego hultaja, czyli pana Potheada. Cóż za bohater! Nasza przygoda rozpoczyna się dotarciem na stację i peron… NIE! Nie jedziemy do Hogwartu koleją jak reszta uczniów. Nie wbijamy się w ścianę peronu ani nic! Do nowej szkoły docieramy w XIX wiecznym „stajlu” latającym powozem zaprzęgniętym w Testrale. To znaczy dotarlibyśmy, gdyby nie zaatakował nas smok. Paskudne smoczysko sprawiło, iż naszego bohatera razem z profesorem Figiem rzuciło na klify niedaleko Hogwartu. Tak niefortunnie zaczyna się nasza wielka przygoda.

Na szczęście dzięki sprytowi, magii i dużej dozie szczęścia nasz Larry Pothead dociera do Hogwaru i zaczyna naukę. Warto od razu wspomnieć, iż biedny Larry zostaje od razu rzucony na głęboką wodę. Ma pewne braki w edukacji i zaczyna naukę od piątego roku. Jest zatem na cenzurowanym u nauczycieli, którzy będą go testować i wspierać (zadania poboczne!). Niemal od razu poznajemy też dwójkę, ważnych dla rozwoju fabuły uczniów – Sebastiana Sallowa i milusią, czarnoskórą Natsai Onai. Ta dwójka będzie nas wspierać w magicznej przygodzie.

Tak więc jestem w Hogwarcie. Razem z Larrym przez pierwsze kilka godzin po prostu zwiedzałem zamek, a potem jego okolice. Nauczyłem się kilku pożytecznych czarów. Odbębniłem kilka lekcji czarodziejstwa i ostatecznie trafiłem do uroczej wioski Hogsmead. W międzyczasie dowiedziałem się, iż nasz bohater jest wyjątkowy – widzi i może korzystać z tajemniczej formy magii. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo nie każdy lubi spojlery.

Fig. Profesor Fig…

Dziedzictwo Hogwartu to ogromna, pełna zadań pobocznych i aktywności gra na wiele, wiele godzin. Nie popełnijcie jednak mojego błędu i od razu idźcie ścieżką głównej linii fabularnej. Wykonajcie co najmniej cztery, pięć głównych zadań zanim zajmiecie się eksploracją świata.

Jak na razie mam około dwudziestu godzin rozgrywki na liczniku. Zdobyłem latającą miotłę, wykonałem kilka głównych zadań i misji pobocznych. Pokonałem też paskudnego, pancernego trolla. Najbardziej jednak cieszy mnie zwiedzanie samego Hogwartu, podziwianie architektury i w ogóle wizualia. Jak wcześniej wspomniałem gram w trybie RT i grafika naprawdę cieszy oko.

Czy można się do czegoś przyczepić? Owszem można. Po przybyciu do Hogwartu wybrałem sobie jeden z czterech domów. Fanom Pottera chyba nie muszę przypominać ich nazwa? Ja wybrałem Ravenclaw i… No właśnie! Poza kosmetycznymi zmianami i bodajże jednym zadaniem ekskluzywnym dla Domu nie czułem się jak członek jednego z rywalizujących frakcji. W Dziedzictwie Hogwartu wszyscy są dla mojego protagonisty TACY MILI, iż aż chciało mi się wymiotować! Każdy niemalże pada na kolana przed panem Larrym! Każdy jest pod wrażeniem jakim-to-wspaniałym-magiem-się-stajemy. W tej grze nie czuję żadnej „szkolnej dynamiki” Co mam na myśli? Pamiętacie tytuł od Rockstara Bully? No właśnie! Tam czułem się jak w szkole. A zresztą, aby daleko nie szukać. Po prostu zerknijmy do źródła – w tej grze nie ma żadnego wrednego typa, który irytowałby naszego bohatera tak jak np. Draco Malfoy wkurzał Pottera. Naprawdę nie ma nikogo w całym budynku ani jednego „niemilucha” któremu chciałoby się wetknąć magiczną różdżkę w zad z okrykiem „Avra Kadavra” czy coś tam innego.

Muszę też skrytykować fakt, iż Dziedzictwo Hogwartu nie zostało w naszym pięknym kraju w pełnej, polskiej wersji językowej. Niestety NIE uświadczymy polskich głosów. Dostajemy tylko napisy. jeżeli mam być szczerzy, to uważam to za skandal. Ten tytuł powinien pojawić się na rynku z dubbingiem.

Mimo to Hogwarts Legacy to świetna gra, choć nie ustrzegła się typowych dla gier z otwartym światem błędów. Najważniejszy jest jednak fakt, iż nie tylko fani Pottera będą się dobrze bawić.

Dziedzictwo Hogwartu kupicie sobie w zaprzyjaźnionym z GRAstroskopią sklepie NORBiT.pl

* Atomic Heart wzbudza we mnie dyskomfort podczas grania…

** (nie) polecam tekstu hipokrytów z serwisu THEGAMER. Tak to jest, kiedy osoby piszące „o giereczkach” bawią się w społeczny aktywizm.

Idź do oryginalnego materiału