
Kochacie Indyczki i klasyczne giereczki? W takim razie przygody Klausa Lee powinny przypaść wam do gustu. Może…
No nie, nie, nie znowu odcinanie kuponów i „jazda” na nostalgii z lat 80/90. Czasów, kiedy byliśmy „piękni i młodzi”, gry były „lepsze”, a świat bardziej kolorowy i w ogóle. Takie właśnie myśli szalały mi w głowie, gdy dostałem kodzik na grę Klaus Lee – Thunderballs. Akurat byłem w niezbyt dobrym nastroju więc zakląłem siarczyście i stwierdziłem, iż to kolejna „nikomu niepotrzebna gra” od jakiegoś guano-studia. Z takim oto nastawieniem podszedłem do tej produkcji. Ostatecznie jednak bawiłem się całkiem nieźle. Czy już wspomniałem, iż dostałem kod za friko? A, tak! Wspomniałem!
Oto Klaus Lee. Z pozoru jakieś popłuczyny po kultowym Duke Nukem, ale Klaus ma laserowy wzrok rozbijający ściany i Jetpacka. Lubi też gorące laski. Acha no i chciał być kiedyś gliną, ale poszedł w „sektor prywatny”. To tak, jakby ktoś pytał.
Nasza przygoda zaczyna się w zapuszczonym mieszkaniu Klausa, odpoczywającego przed telewizorem z jakąś szemraną lasencją, czy inną Tutką na kolanach. Niestety w tajemniczych okolicznościach Klaus zostaje wessany w świat tajemniczej gry komputerowej. No i właśnie tu zaczyna się nasza – gracza – rola.
W tej stylizowanej na retro gierkę platformówce 2D z elementami „akcyjniaka” przemierzamy nieco ponad sto zróżnicowanych poziomów. Na gracza czekają zagadki logiczne (niezbyt trudne dodajmy). W sukurs naszemu protagoniście przyjdzie wspomniany już Jetpack, który niestety pożera paliwo w ekspresowym tempie oraz laserowy wzrok dzięki któremu, jak już wspomniałem przebijemy się przez ściany. Czasem dostaniemy też dynamit. Jako bonus jest też całkiem niezły edytor poziomów. jeżeli chcecie uwolnić swoją kreatywność.

Pod względem wizualnym Klaus Lee – Thunderballs prezentuje się całkiem przyzwoicie i to tyle co można powiedzieć o oprawie. Nie ma się nad czym rozwodzić.
Jak już wspomniałem podszedłem do tej gry dość mocno uprzedzony, ale po pewnym czasie spodobał mi się „dizajn” poziomów oraz zagadki, które sprytnie rozwiązujemy dzięki wspomnianych wyżej narzędzi. Tu trzeba główkować, a czas leci nieubłaganie!
W sumie bawiłem się całkiem nieźle, ale daleko mi do zachwytu. Ot przyjemna odskocznia od większych tytułów. Miałem przyjemność bawić się w Klausa na Playstation 5, ale jeżeli miałbym rekomendować komuś ten tytuł to polecam wersję na Nintendo Switch. Oczywiście gra dostępna jest także na inne platformy – PC, PS4 i Xboxa.
Problemem może być tylko cena wersja na PC (STEAM) kosztuje prawie 60 złociszy.