Helldivers 2 - Recenzja

1 rok temu

Jako fan pierwszej odsłony Helldivers (która zdecydowanie zasługiwała na większy rozgłos), dość sceptycznie przyglądałem się skali zmian, na którą zdecydowała się ekipa Arrowhead Game Studios w ramach sequela. Trzeba przyznać, iż twórcom nie brakuje odwagi, biorąc pod uwagę, iż „jedynka” była strzelanką top-down, czyli z widokiem z góry. Jakimś cudem udało się im jednak nie tylko odtworzyć klimat znany z oryginału, ale umieścić go w niesamowicie przyjemnej grze TPP. Niemal jakby strzelankami z widokiem znad ramienia zajmowali się już od wielu lat!

W grze wcielamy się w elitarnych żołnierzy Super Ziemi, którzy szerzą idee demokracji i wolności dzięki ołowiu, laserów i materiałów wybuchowych. Otoczka fabularna to miks pompatyczności, niezdrowego pariotyzmu i czarnego humoru. Zaciągnięcie się do wojska i walka w obronie Super Ziemi to najwyższy honor, ale Helldiversów traktuje się jednocześnie jak żołnierzy „jednorazowego użytku”, których ławo jest zastąpić. Ma to choćby przełożenie na rozgrywkę - kiedy po śmierci „odradzamy się” na polu walki, to nie nastąpiło cudowne odrodzenie. Zgodnie z lore gry wcielamy się w kolejnego śmiałka, który dostąpił zaszczytu okazania swojej miłości do demokracji.

Sporo jest tu klimatu z filmu „Żołnierze kosmosu”, zarówno w groteskowej walce, jak i wyniosłych sloganach wojskowych czy materiałach mających zachęcić do zaciągnięcia się do Helldiversów. Teoretycznie wiemy, iż to armia Super Ziemi próbuje zrobić nam wodę z mózgu, ale cała zabawa polega na tym, żeby dać się tej narracji porwać. Poza tym trudno nie parskąć śmiechem, kiedy czyta się na ekranie komunikaty takie jak: „Super Ziemia zaleca spędzenie co najmniej 2,4 sekund misji na podziwianie scenerii” czy „Przed dokonaniem każdego aktu, w wyniku którego może pojawić się dziecko, pamiętaj o wypełnieniu druku C-01”. Nasi żołnierze często wykrzykują też na polu walki teksty w stylu „Żryjcie demokrację!”.

Idź do oryginalnego materiału