HOMM 3

2 tygodni temu

Powtórzę się, ale nie umiem się tym dostatecznie nacieszyć – WAKACJE! A skoro wakacje – to też granie! Ba, ale w co? Wśród zalewu nowości, z których każda zapowiadana jest jako objawienie, ciężko się na coś zdecydować

Ale czemu nowości? Czy nie lepiej zdać się na tytuły sprawdzone, klasyczne, znakomite, które gwarantują relaks bez stresu „będzie tak dobre jak reklamowali czy nie będzie”? GemonOLD przybywa na ratunek z sezonową miniserią felietonów – Wakacyjne Klasyki!

Wedle wszelkich prawideł sztuki (znaczy się, mojego widzimisię), dobra gra wakacyjna powinna:

– Być grywalna i przyjemna – To chyba rozumie się samo przez się; gry wakacyjne powinny sprawiać przyjemność, relaksować, odstresowywać Nie zalecane są produkcje głęboko frustrujące poziomem trudności i męczące przyciężkawym klimatem. Kiedy za oknem słońce a w pokoju upał, ma się ochotę na coś najzwyczajniej w świecie rozrywającego, a nie na epickie/tragiczne/poruszające/hiperoryginalne produkcje.

– Być, iż pojadę angielszczyzną, easy to learn, hard to master – Z jednej strony w gorące, słoneczne dni mało komu chce się rozgryzać tajniki Supreme Rulera czy przebijać się przez zagadki w Post Mortem. Z drugiej – ileż można grać w Tetrisa? Dobra wakacyjna gierka wciąga niezauważenie, stopniowo i bezstresowo uczy się obsługiwać a jednocześnie motywuje do poprawiania swoich osiągnięć – a co za tym idzie, wsiąkania na kolejne godziny.

– Odpalać się na każdym szmelcu – Wymóg stricte pecetowy, no, ale ja już tak mam. jeżeli jedziemy na wakacje ze starym laptopem – albo wręcz bierzemy tylko płytkę z grą z zamiarem odwiedzania miejscowych kafejek czy innych wolno stojących kompów – to nasz wakacyjny klasyk powinien bez żadnych problemów dać się zainstalować i odpalić. Bez stresu, bez potrzeby tachania drogiego i ciężkiego sprzętu. Rzekłem.

– Potrafić zabawiać wielu luda jednocześnie – Czyli albo nasza gierka ma tryb coop/versus/hotseat/dzielony ekran, albo jest tak zarąbiście widowiskowa i fascynująca, iż można stać za plecami grającego i wciąż nieźle się bawić. Jak wiadomo, na wakacje wyjeżdża się grupowo. A nawet, jeżeli siedzi się w domu, to warto czasem znajomych sprosić. A co można z nimi robić (z wyjątkiem rozmawiania i rozmaitych czynności, których nie wymienię, coby się PEGI czy inna cholera nie przyczepiła)? Grać!

Dobra, tyle z grubsza teorii. A co z praktyką, spytacie? Ależ bardzo proszę – powitajmy naszego pierwszego wakacyjnego klasyka! Jedyny i niepowtarzalny Heroes of Might and Magic III!

„Herosi” są serią znaną i kochaną, której każda część była w światku Graczy wyczekiwana z wielkimi nadziejami (i, z wyjątkiem może kontrowersyjnej Czwórki, spełniała je w stu procentach). Baśniowy klimat fantasy oraz niesamowicie grywalne połączenie nieskomplikowanej strategii turowej (budujemy miasta, rekrutujemy żołnierzy, idziemy się bić) z elementami RPG (odkrywanie świata, bohaterowie, skarby itp) sprawiają, iż HoM&M zachwyca zarówno starych wyjadaczy, jak i ludzi z grami niemal zupełnie niezwiązanych. Czy w rękach magików z 3DO, czy ich godnych następców z Nival, czy w bajkowej Erathii czy w nieco mroczniejszym świecie – jakość pozostaje ta sama. Dlaczego więc akurat trójka? Z kilku powodów.

Heroes of Might and Magic III zabiera nas w podróż do niezwykłej krainy Erathii, targanej wojną domową po śmierci króla Gryphonhearta. W kilku dostępnych kampaniach kierować możemy córką zmarłego, królową Katarzyną, jej demonicznymi przeciwnikami, lub oddziałami najemników, którzy, opłacani przez sąsiednich władców, najeżdżają pogrążone w chaosie państwo. Nie sama fabuła – zresztą nieszczególnie porywająca – jest tu jednak najważniejsza. To, co najważniejsze – eksploracja niezwykłego, do dziś czarującego dzięki manualnie rysowanej grafice świata, rozwój bohaterów, rozbudowa miast i armii czarodziejskich stworzeń, emocjonujące bitwy – można też zresztą znaleźć w pomniejszych, niepowiązanych z kampanią scenariuszach. To właśnie jest jedną z najistotniejszych zalet Trójki – olbrzymia liczba dostępnych map, w połączeniu z losowym generatorem i udostępnionym graczom edytorem wykluczają nudę.

Innym niezwykle ważnym elementem HoM&M III – niektórzy twierdzą wręcz, iż najważniejszym – jest możliwość gry w trybie hotseat, czyli z graczami zmieniającymi się przy komputerze. W tej pozornie prostej opcji kryją się niezmierzone pokłady radochy. Biorąc pod uwagę niespieszne tempo rozgrywki, spokojnie można pykać sobie w Herosów, siedząc wieczorkiem po powrocie z plaży/gór/jeziora, popijając herbatkę, zerkając na telewizor, grając na gitarze czy co tam kto lubi dla odprężenia robić. Z drugiej strony, można też siąść sobie w kręgu i, zagryzając paznokciami, czekać, aż krążący po ludziach laptop dojdzie do nas, by wykonać następne posunięcie w emocjonującej grze o najwyższą stawkę. Co kto lubi. A iż gierka jest z roku 1999, można ją odpalić na niemal każdym pozostającym w użyciu sprzęcie i w dowolnych warunkach.

Tak więc podsumujmy. Gra klasyczna, uznana, wychwalana pod niebiosa przez rzesze graczy? Owszem. Grywalna? Jak cholera. Sympatyczna i dość lekka? Lekka bajkowość chyba pod to podpada. Łatwa do opanowania? Jak obsługa widelca. Trudna do poznania na wylot? Bardzo. Odpala się zawsze i wszędzie? Patrz poprzedni akapit (choć, niestety, płytka jest niezbędna). Da się tym zabawić cały pokój znudzonych znajomych? Da, przetestowane na paru wyjazdach i ludziach nie zawsze mających wiele z grami wspólnego. Słowem – czy Heroes of Might and Magic III jest perfekcyjnym przykładem znakomitego wakacyjnego klasyka? Jak najbardziej!

I tym optymistycznym akcentem kończymy nasz dzisiejszy teatrzyk. Miłego opalania!

Idź do oryginalnego materiału