Zazwyczaj po ukończeniu produkcji daję sobie przynajmniej dzień przerwy, żeby na spokojnie zebrać swoje myśli, przejrzeć notatki i przygotować się do pisania. W przypadku tej gry taki rytuał nie przyniósł żadnych dobrych rezultatów. Choćbyście mnie ogniem przypiekali, nie powiedziałbym, iż jest to dobry tytuł. Jednak pisząc, iż to zła gra, kłamałbym. Czyli co, średniaczek? No też nie do końca. Indika od studia Odd Meter to pozycja niesamowicie specyficzna, celująca we adekwatnego odbiorcę i wtedy można z niej wyciągnąć naprawdę wiele. Ja zwyczajnie, taką osobą nie jestem.
Smutne początki biednej Indiki
Grę rozpoczynamy w przeciętny, szaro-bury dzień, wcielając się w młodą zakonnicę, która próbuje odnaleźć swoje należne miejsce w klasztorze, do którego należy. Niestety, Indika nie cieszy się uznaniem przeoryszy, ani też sympatią pozostałych sióstr. Większość życia mija jej więc na monotonnej, bezcelowej pracy, byciu poniżaną, bądź co gorsza, ignorowaną. Jednak to nie wszystkie przykrości, które spotykają ją w życiu. Widzicie, Indika jest bowiem zakonnicą, która najwyraźniej jest opętana przez samego diabła. Z jej historią zapoznajemy się tuż przed kluczowym momentem jej życia, jakim jest wyprawa poza mury klasztoru, z misją dostarczenia listu.
Więcej na temat fabuły zdradzał nie będę, bo jest ona nieco zakręcona i trudna do wyjaśnienia. Poza tym, jeżeli miałbym wskazać, która część gry sprawiła, iż nie odłożyłem pada i nie zrezygnowałem z kariery recenzenta, to właśnie byłaby nią historia Indiki. Nie zrozumcie mnie źle. To nie dlatego, iż gra to niesamowita opowieść, którą śledziłem z zapartym tchem, nie mogąc się doczekać tego, co dalej. Jest ona miejscami absurdalna, chaotyczna i przede wszystkim… dziwna. Niemniej wystarczająco wzbudziła moje zaciekawienie, żebym chciał poznać zakończenie tej produkcji. Kilkukrotnie porusza ona też zagadnienia filozoficzne i etyczne, co zdawało mi się obiecujące, choć robi to nieco zbyt płytko, jak na mój gust.
Indika poszukuje odpowiedzi, ale także i samej siebie
Tytuł od Odd Meter udało mi się przejść w niespełna cztery godziny, w dwóch posiedzeniach. Muszę przyznać, iż przynajmniej oferował on całkiem urozmaiconą rozgrywkę, która borykała się jednak z pewnymi problemami. Dużą część gry spędzimy kierując Indiką, obserwując ją z perspektywy trzeciej osoby, gdzie musimy najczęściej podążać z miejsca na miejsce, pokonując różne przeszkody, zarówno te bardziej metafizyczne, jak i klasyczne, wręcz oldschoolowe łamigłówki. Najczęściej więc poruszamy się wzdłuż liniowo wyznaczonych korytarzy, czasem szukając kreatywnych sposobów na przejście dalej. Czasami natkniemy się też właśnie na pewne minigry czy zagadki środowiskowe, które w pokrętny sposób popchną historię do przodu.
Jednak kilkukrotnie w trakcie gry mamy okazję poznać przeszłość głównej postaci, a odbywa się to w zupełnie innym stylu. Zostajemy wtedy przeniesieni do dwuwymiarowego świata z piękną pikselową oprawą graficzną. Można to potraktować jako odskocznię od dość monotonnego gameplay’u. Raz będziemy brać udział w wyścigu, raz skakać z platformy na platformę, a jeszcze innym razem zagramy w uboższego klona Pacmana. I choć te flashbacki nie są też wybitne, dużo lepiej bawiłem się w ich trakcie, niż podczas pozostałych etapów gry. Szczerze mówiąc, wcale bym się nie obraził, gdyby cała produkcja była przedstawiona w taki sposób.
Pasażer na gapę
Ale hola, wspomniałem wcześniej o tym, iż Indika jest opętana przez diabła. Jak to się objawia, czy ma to jakiś wpływ na rozgrywkę? Cóż, przede wszystkim owy Pan Ciemności pełni rolę narratora, który od czasu do czasu pozwala nam zajrzeć w głąb umysłu głównej postaci. Jest to jednak narrator, któremu nie powinniśmy ufać w każdym calu, wszak to jednak szatan, zło wcielone. Będzie więc naciągał prawdę, manipulował faktami, a także prowadził dyskusje z samą zakonnicą. Przyznam, iż podobał mi się ten motyw, jego monologi urozmaicały nieco monotonię rozgrywki, a i zdarzało mu się być prawdziwie dowcipnym.
Kilkukrotnie też opętanie Indiki ma o wiele większe znaczenie. W kluczowych momentach diabeł sprawia, iż świat staje w płomieniach i przekształca się nieznacznie. Musimy wtedy odnaleźć drogę naprzód, przechodząc między wizją a rzeczywistością, dzięki modlitwy. Te etapy to dość proste łamigłówki, które w grach widzieliśmy już niezliczoną liczbę razy. Motyw przenikania między światami był obecny choćby w Lords of the Fallen, czy Hellblade: Senua’s Sacrifice. W podobny sposób podróżowaliśmy w czasie w Titanfall 2. Sprowadza się to do tego, iż – przykładowo – przepaść, której nie możemy pokonać, w wizji jest połączona kładką, ale w rzeczywistości z kolei gdzieś tam blokuje drogę głaz, którego nie ma, gdy Indika przestaje się modlić. Był w tym potencjał, niestety, całość występuje raptem trzykrotnie w całej grze, a etapy te zajmują do przejścia mniej, niż minutę.
Szaro, buro i ponuro
Wizualnie i dźwiękowo Indika jest strasznie nierówną grą. Niektóre widoki, czy to w plenerze, czy w lokacjach miejskich, wyglądają naprawdę ładnie. Większość gry jednak jest ciemna i bura, co może i tematycznie pasuje do opowieści, ale sprawia, iż produkcja prezentuje się mocno nijako. Podobnie jest zresztą z animacjami postaci. Te potrafią być strasznie szczegółowe, niemal na modłę Red Dead Redemption 2, a inne z kolei są drętwe i nijakie. Czasem też straszyły rozmazane tekstury. Bardzo rzucało się w oczy, biorąc pod uwagę, iż większość czasu takich problemów gra nie miała. Zdecydowanie najlepiej wyglądały wspomniane wcześniej momenty, w których zapoznajemy się z historią głównej postaci, przez wzgląd na zmianę stylu artystycznego.
Zupełnie za to nie rozumiem i zwyczajnie nie lubię muzyki w tej produkcji. Czasami jest to dziwna, przypominająca 16-bitowe utwory melodia, innym razem bardziej współczesna i energiczna. Być może miało to na celu nadać atmosferze obcego, niezrozumiałego klimatu, co mógłbym zrozumieć, gdyby nie to, iż zwyczajnie mnie to irytowało i czułem ogromną pokusę, by muzykę tutaj zwyczajnie wyłączyć. Z jakiegoś też powodu nagrane dialogi czasami brzmiały, jakby jakość bardzo ucierpiała przy jakiejś kompresji. W jednym momencie było dobrze, by po chwili słychać było trzaski i brzęki. Nie mam zielonego pojęcia, czy to błędy techniczne, czy może zamierzona decyzja twórców.
Jeśli jednak już omawiam dialogi, to zdecydowanie muszę pochwalić grę aktorską głównych postaci, przynajmniej z angielskiej wersji językowej. Silas Carson jako diabeł doskonale się bawi w tej roli i sprawia, iż ciężko go nie polubić. Natomiast Indika, której głos podkłada Isabella Inchbald, fenomenalnie sprawdza się jako nieco przytłoczona i przerażona, ale także zirytowana swoim losem zakonnica. Zwłaszcza bardziej intymne i dramatyczne sceny, w których gra razem z Louisem Boyerem, czyli Ilyą, wypadają rewelacyjnie.
Gra dla konkretnego odbiorcy
Ogromnie się cieszę, iż Indika to tak krótka pozycja. Wydaje mi się, iż w przeciwnym wypadku miałbym problem dotrzeć do zwieńczenia jej historii. To nie tak, iż bawiłem się źle przez te cztery godziny. Po prostu… nie bawiłem się dobrze. Nie mogę też powiedzieć, jakobym żałował tego czasu. Jest to niemniej tytuł szalenie specyficzny, dziwny i nietuzinkowy. Wydaje mi się, iż jedynym sposobem, aby się przekonać, czy to gra dla Was, to w nią zagrać, bowiem ani nie mogę jej nikomu polecić, ale też niekoniecznie będę się upierał, by Indikę zdecydowanie odradzić. Tytuł nie trafił do mnie i tyle, ale czuję, iż pewne grono mogłoby z niego wyciągnąć więcej niż ja.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmom Odd Meter i 11 Bit Studios.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.