Kącik Retro: Battlezone (1980) (A400). Podstarzały przełom

4 miesięcy temu

Za pierwszą trójwymiarową produkcję w historii gier wideo uznaje się Maze War (lub po prostu Maze) z 1974 roku. Był to jednak nie komercyjny produkt, a studencki projekt. Pierwsza gra 3D, która faktycznie trafiła do sprzedaży, pojawiła się dopiero sześć lat później nakładem ówczesnego hegemona rynku – Atari. Battlezone, bo o tym tytule w końcu mowa, dziś nie robi aż takiego wrażenia, ale wówczas, kiedy za konkurencję miał gierki o poruszających się kwadratach, wektorowa oprawa graficzna, symulująca trzeci wymiar musiała robić kolosalne wrażenie.

Fotorealizm na miarę ośmiu bitów

Zresztą i dziś wizualnie Battlezone jak najbardziej może się podobać. Wprawdzie trudno mówić tu o fotorealizmie, ale osobiście odnajduję w tej nieco już pokracznej, bo składającej się w zasadzie z zielonych linii, grafice wyjątkowe piękno. Odpalając po ponad czterdziestu latach Battlezone, człowiek w pewnym sensie przenosi się do wirtualnego świata, przypominającego coś, co zobaczyć mogliśmy w filmowej serii „Tron”. Tytuł ten jest jednocześnie wyjątkowo zacofany wizualnie, strasząc niekiedy nakładającymi się na siebie „modelami” pojazdów i otoczenia, jak i niezwykle na swoje czasy zaawansowany, skutecznie dając poczucie poruszania się w trzech wymiarach.

W ruchu obraz jest zdecydowanie bardziej czytelny niż na statycznym obrazku.

Taktyka, którą zauważyła armia

Z niemałą gracją zestarzała się również sama rozgrywka. Podobnie jak w większości ówczesnych gier, tak i w Battlezone jej zasady są proste – zasiadamy za sterami czołgu i mamy zniszczyć pojawiające się na arenie wrogie maszyny, zanim te zlikwidują nas. Sterowanie łapie się w trymiga, w końcu drążkiem jeździmy i obracamy nasz pojazd, a jedynym guziczkiem na dżojstiku Atari posyłamy pociski w kierunku oponentów. Jest to beznadziejnie wręcz łatwe do zrozumienia, ale już skuteczne poruszanie się po polu walki okazuje się nieco trudniejsze.

Początkowo wrogie czołgi nie stanowią większego zagrożenia ze swoimi mozolnymi ruchami i nieśpiesznym ostrzałem, ale w ich miejscu dość gwałtownie pojawiają się bardziej zaawansowane maszyny, wliczając to coś, co przypomina radar-kamikaze (podobno są to rakiety), zdolny do omijania naszych pocisków. Trzeba zatem nauczyć się żwawego manewrowania czołgiem, a także wykorzystywania otoczenia i zamieniania przeszkód na mapie w osłony przed atakami wroga. Gra premiuje zatem taktyczne myślenie, a nie bezmózgie parcie na przeciwnika, ba, robi to na tyle dobrze, iż potencjał gry zauważyła również amerykańska armia i zleciła Atari stworzenie nieco bardziej zaawansowanego symulatora pola walki w postaci The Bradley Trainer.

[See image gallery at pograne.eu]

Konsolowy downgrade

Warto również zaznaczyć, iż wersja Battlezone na domowe sprzęty została odrobinę „ogłupiona” względem automatowego oryginału. Ten posiadał bowiem dwie przekładnie, pozwalające na kontrolowanie lewej i prawej gąsienicy czołgu niezależnie od siebie. W wersjach na komputery i konsole usunięto tę funkcję, stawiając na bardziej „klasyczne” sterowanie, które dobrze znane jest nam również dzisiaj ze współczesnych hitów pokroju Battlefielda. Mało tego, pierwsze wersje automatów z Battlezone wyposażone były w peryskop, przez który obserwowało się akcję. W efekcie, z pewnym przymrużeniem oka, można uznać ów tytuł za nie tylko pierwszą komercyjną grę w 3D, ale również za pierwszą produkcję VR, choć – trzeba przyznać – jest to dość naciągane, aczkolwiek wciąż ciekawe.

Podstarzały przełom

Czy Battlezone poradził sobie z próbą czasu? I tak, i nie. To wciąż bardzo dobra produkcja, która potrafi sprawić sporo frajdy i choćby wessać na dłużej za sprawą prostej, acz nie prostackiej, rozgrywki. Nie da się jednak nie zauważyć, iż na przestrzeni lat ukazała się masa znacznie bardziej zaawansowanych produkcji, pozwalających wcielić się w dowódcę czołgu. Już w 1989 roku pojawiło się chociażby Tank: The M1A1 Abrams Battle Tank Simulation, a w tej chwili na rynku dostępne są wszelakie Battlefieldy (nawet jeżeli jazda czołgiem to zaledwie jedna z wielu składowych) i przede wszystkim World of Tanks. Battlezone wypada przy nich blado, więc choć warto sprawdzić go z powodów historycznych, to sądzę, iż współczesnych graczy bardziej zainteresować może remake o tym samym tytule z 2016 roku od Rebellion Developments, który ponadto oferuje rozgrywkę VR, tym razem już taką prawdziwą.

Gameplay


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Idź do oryginalnego materiału