Kupił dżem "100 proc.", a... było tylko 40 proc. owoców. "Poczułem się wykorzystany"

3 godzin temu
Czytanie etykiet w sklepach to podstawa, bo producenci często stosują naprawdę wymyślne triki, na które nacinają się nieuważni konsumenci. Czasem jednak w pośpiechu czegoś nie zauważmy i dopiero w domu dowiadujemy się, jak daliśmy się zrobić w balona. Tak jak pan Konrad, który myślał, iż kupił dżem składający się z samych truskawek. Prawdy w tym jednak było tylko... 40 procent. Pozostałe 60 proc. to cukier, woda i inne dodatki.


Sprawa dotyczy renomowanej polskiej marki Łowicz. Wszyscy ją dobrze znamy, cieszy się zaufaniem, sam zresztą często kupuje produkty z charakterystycznym logo. Nie spodziewałbym się, iż producent pokusi się jednak o marketing tak niskich lotów.

Na etykiecie widnieje wielki napis "100 proc. polskich truskawek". Człowiek więc sobie myśli, iż zawartość słoika to, przynajmniej w większości, owoce. Dopiero patrząc na tylną etykietę, możemy zobaczyć, iż truskawek jest 40 proc., a to 100 proc. odnosi się dosłownie do ich kraju pochodzenia. Reszta dżemu (60 proc.) to cukier, woda (w tej kolejności) substancja żelująca i zagęszczające oraz kwas cytrynowy.

Nie chodzi jednak o sam skład (aczkolwiek dla osób, które ograniczają lub nie mogą jeść cukru to kluczowa sprawa). Firma Maspex, czyli producent, ma w swojej ofercie inny droższy dżem tej samej marki, który faktycznie składa się w stu procentach z owoców (de facto 100 g na 100 g produktu).

Ma srebrne wieczko (ten "gorszy" czarne), ale na pierwszy rzut oka oba wyglądają bardzo podobnie. jeżeli kupujemy dżemy Łowicza i z przyzwyczajenia lub z pośpiechu nie spojrzeliśmy na skład, to mogliśmy się naciąć i kupić nie ten, co chcieliśmy.

"Dżemor gate". Dżem "100 proc. polskich truskawek" składa się z 40 proc. owoców.

Pan Konrad, który, jak na ironię, pracuje w marketingu i ma swoją agencję, opisał swoją historię na portalu LinkedIn i stała się takim viralem, iż zaczęto na to mówić "Dżemor Gate". W skrócie: było późno, sklep był niebawem zamykany, więc śpieszył, a iż miał długą listę zakupów, to się spieszył i wziął popularny dżem.

"Wiem, iż nie mogę kupić tego z cukrem, więc szukam takiego wyprodukowanego ze 100 proc. owoców. Patrzę na etykietę, widzę '100 proc.', widzę 'truskawka', biorę, bo na liście jeszcze 20 rzeczy. W domu okazuje się, iż kupiłem 40 proc. truskawek. Gdzie straciłem 60 proc. truskawek? Na etykiecie" – napisał.


Dopiero później odkrył, iż pod tą samą marką są dwa różne dżemy truskawkowe. "Jeden z nich z jest ze 100 proc. truskawek (cena ok. 10 zł), a drugi ze 100 proc. POLSKICH truskawek (cena około 5 zł). W tym drugim oznacza to rzecz jasna, iż wszystkie truskawki pochodzą z POLSKI, ale jest ich według kontretykiety 40 proc." – zauważył.

W dalszej części wpisu dodał, iż "poczuł się wykorzystany" i podzielił się swoimi przemyśleniami na temat kondycji współczesnego marketingu.

Z pewnością nie jest jedyną osobą, która w ten sposób się zawiodła na zakupie. Zresztą nie trzeba daleko szukać. Mąż redakcyjnej koleżanki miał analogiczną sytuację. Także się spieszył i kupił dżem 40 proc. (czarne wieczko). Dopiero w domu zobaczył, iż wziął nie ten, co powinien.

Dla porównania koleżanka zrobiła zdjęcia, bo mieli jeszcze resztki tego droższego dżemu w lodówce. Na poniższych zdjęciach możemy zobaczyć różnicę w składzie i opisie. Internauci zresztą zauważają, iż to "100 gr truskawek na 100 g produktu" wcale nie oznacza, iż w słoiku są same owoce, ale to już temat na zupełnie inną dyskusję.

"Poczekaj, aż się dowiesz, iż ten dżem, który chciałeś kupić, też zawiera dodatek cukru, tyle iż jest dosładzany 'cukrem z owoców', cokolwiek to znaczy. Do wyprodukowania 100 g dżemu użyto 100 g truskawek, owszem, ale każdy, kto robił dżem w domu, wie, iż usmażone owoce ważą potem mniej niż na początku. To jest dopiero wprowadzanie konsumenta w błąd" – napisała jedna z internautek.

Inni internauci są nomen omen zniesmaczeni całą sytuację i wcale nie słodzili w komentarzach. Oto kilka z nich:

Sprytne, ale na krótką metę. prawdopodobnie byłeś ich jednorazowym klientem, a to przecież nie o to chodzi… chociaż z drugiej strony wystarczy, iż zmienią etykietę i logo, a znowu się na nich nadziejesz.

Robienie zakupów nie powinno kojarzyć się z grą w paintballa (czy tym razem uda mi się uciec przed nieuczciwymi praktykami producentów?). Podejście producenta powinno polegać na zrobieniu świetnego produktu, o który klienci będą się bić, a nie na próbie wykiwania wroga-klienta. Coś tu wyraźnie poszło nie tak.

To Ty konsumencie jesteś winny - nie czytasz drobnego druku, bo przecież wszystko jest dobrze oznaczone.

Lubię intrygujący marketing, nieoczywiste formy. Jestem jednakże za rzetelną i odczytywalną z etykiety informacją. Niektóre zabiegi rynkowe są dla mnie na granicy wprowadzania w błąd i prowadzą w moim przypadku do nadszarpnięcia zaufania do całej marki.

***


Wysłałem w tej sprawie maile na skrzynki na stronach Łowicza i Maspexu. Poprosiłem o odniesienie się do tej sytuacji, czy uważają, iż jest w porządku w stosunku do klienta i czy jest szansa na zmianę etykiet przy kolejnych partiach produktu. jeżeli otrzymam odpowiedź, to zamieszczę ją tutaj.

Idź do oryginalnego materiału