Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii – recenzja (XSX). Goro Majima wciąga żagle i odpala turbiny!

21 godzin temu

Kto z nas nie marzył za dzieciaka – chociaż niektórym ta idea przez cały czas jest bliska – o zostaniu piratem? Przemierzanie wzburzonych mórz i oceanów, skarby, grog, abordaże, okazjonalne palenie wiosek – no czego tu nie lubić? Popularność pirackich motywów od lat ma się dobrze, jednak zwykle mamy do czynienia z produkcjami idealizującymi wilki morskie w ich „naturalnym środowisku”, czyli między XVI a XVIII wiekiem. Tymczasem japońskie studio Ryu Ga Gotoku postanowiło wziąć motywy pirackie na tapet, ale wykorzystać je na swój specyficzny sposób. Wynikiem ich prac jest Like a Dragon Pirate Yakuza in Hawaii, z uwielbianym Goro Majimą w roli głównej. Czas więc przywdziać trikorn, wciągnąć żagle na maszt, przeładować karabiny, odpalić turb… Czekajcie – co tu się dzieje?!

Spis Treści

  • Dzień 1 – nie wiem gdzie jestem, nie wiem kim jestem
  • Dzień 4 – kurs kapitański, tanio
  • Dzień 12 – ale iż jaki work-life balance?!
  • Dzień 21 – w planach zwiedzanie, karaoke i impreza do rana
  • Dzień 34 – szable są, pistolet skałkowy jest, hak holowniczy jest
  • Dzień 41 – jakie te Hawaje ładne
  • Dzień 44 – nauka pirackiego pełną gębą
  • Dzień 59 – interesujące kto znajdzie ten dziennik
  • Dzień 60 – zawijamy do portu docelowego


Kup Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii

Dzień 1 – nie wiem gdzie jestem, nie wiem kim jestem

Goro Majima, legendarny yakuza, nie miał łatwego życia i wygląda na to, iż w tej kwestii poprawy nie ma co oczekiwać. Naszą przygodę rozpoczynamy jako rozbitek na bliżej nieokreślonej plaży, wyrzucony na brzeg przez fale. Ratunek przychodzi w nieoczekiwanej formie – chłopca imieniem Noah. Wielka przygoda, której będziemy uczestnikiem, zaczęła się właśnie tam – od podania kubka wody. gwałtownie jednak okazuje się, iż nasz protagonista (uwaga, tego nikt się nie spodziewa po japońskiej produkcji z głównym bohaterem o bogatej przeszłości) stracił pamięć. Kompletna amnezja, chłop choćby własnego imienia nie pamięta. Całe szczęście takie przypadłości nie mają wpływu na pamięć mięśniową, bo już po chwili bohater sprowadza do parteru kilku zakapiorów, pakując tym samym siebie (i kilka innych bogu ducha winnych osób) w całkowicie odjechaną przygodę.

Goro Majima, dawniej głowa rodu Majima, w tej chwili pirat.

Historia opowiedziana w Like a Dragon Pirate Yakuza in Hawaii na start stawia przed graczem jedno wymaganie – należy zostawić jakiekolwiek opary zdrowego rozsądku przy wejściu. Mamy 2024 rok, a po morzu hawajskim szaleją bandy piratów. I nie mówimy tu o znanych nam z medialnych doniesień „nowożytnych” oprychach. Nie proszę Państwa, tu mamy do czynienia z flotyllami galeonów i pinas, pływających pod czarną banderą i serwujących armatnie salwy z obu burt. Na rozsianych po archipelagu wysepkach znaleźć można wielkie skrzynie ze skarbami. W turystycznym raju, jakim jest Honolulu, co kawałek trafiamy na mężczyzn i kobiety marzące o pirackim żywocie. I wiecie co? To są te najmniej dziwne elementy tej przygody.

Dzień 4 – kurs kapitański, tanio

Seria Like a Dragon (dawniej Yakuza), jest z nami od lat i każdy, kto miał okazję się z nią zetknąć, zdaje sobie sprawę z jak przedziwnym tworem mamy tu do czynienia. Liczba mechanik i minigier upchanych pod jednym szyldem potrafi przyprawić o zawrót głowy. Nie inaczej jest w przypadku Pirate Yakuza in Hawaii, gdzie poza dobrze nam już znanymi rozrywkami, dostajemy sporo nowości. Oczywiście podszytych pirackim motywem!

Goromaru, nasz dom wśród fal.

Dość gwałtownie wchodzimy w posiadanie własnego statku i to z nim będzie związana główna mechanika rozgrywki. Musimy zadbać o nasz nowy nabytek, a to oznacza zarówno modyfikacje mechaniczne, jak i wizualne, oraz podkręcanie statystyk. W pierwszej kategorii zdecydujemy o rodzaju uzbrojenia na każdej z burt oraz wybierzemy, z czego chcemy prowadzić ogień ciągły w kierunku dziobowym. Jako iż czasami kapitan musi wziąć sprawy w swoje ręce, możemy również przygotować dla siebie odpowiednią… ręczną wyrzutnię rakiet. W kwestii wizualnej mamy szeroki wybór kolorystyki kadłuba i żagli, oraz możliwość zmiany galionu, czy przyozdobienia burt mniej lub bardziej klimatycznymi elementami. Na razie brzmi całkiem sensownie? No to witamy w Pirate Yakuza in Hawaii, gdzie ruszymy na flotyllę przeciwnika w pięknym różem na żaglach, masażerem (ekhm) w miejscu galionu, zasypując przeciwnika gradem… kokosów. Mało? To z jednej burty poprowadzimy ogień laserowy, z drugiej będziemy strzelać rekinami, a na deser Majima skorzysta z przenośnej wyrzutni kalmarów. Dzień jak co dzień.

Goromaru, postrach mórz i oceanów!

Samo przemieszczanie się po wodnych okolicach Hawajów jest już, w perspektywie powyższych możliwości, całkiem normalne. Ot nasz wspaniały Goromaru (tak ochrzczono nasz statek) łapie wiatr w żagle i swobodnie lawiruje między większymi i mniejszymi wyspami archipelagu. Możemy podczas tych wojaży korzystać z jasno wytyczonych szlaków, co przyspiesza podróż, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby zboczyć z kursu i samodzielnie zwiedzać zakamarki. Może się to skończyć oczywiście natknięciem się na wroga, ale też lądowaniem na wyspie, w której głębi odnajdziemy dawno zapomniany skarb. o ile jednak niewielkie potyczki na otwartych wodach nam się znudzą, w grze znajdziemy koloseum (a jakże, standard w serii), gdzie staniemy naprzeciw o wiele bardziej wymagającym przeciwnikom. Tym razem lokacja ta jest wpleciona w główny wątek fabularny i choć nie jest wymagane zaliczenie wszystkich możliwych wyzwań, zabawa jest tak dobra, iż gwałtownie złapiemy się na tuningowaniu Goromaru, żeby tylko posłać kolejną piracką ekipę na dno.

Dzień 12 – ale iż jaki work-life balance?!

Czym jednak jest piracki statek, bez załogi? Tu opcje mamy równie zwariowane, co w przypadku uzbrojenia. Niektórzy kompani pojawią się na naszym pokładzie ze względu na wydarzenia fabularne, ale większość pochodzić będzie z „łapanki”. Kto by pomyślał, iż połowa mieszkańców Honolulu skrycie marzy o pirackim życiu. Dzięki temu Majima przygarnie absolutnie każdego – ulicznego performera, emerytowanego biznesmena, wikinga (gość walczył w koloseum w pojedynkę, w szalupie i jedynie z toporem w rękach – ja bym mu zaufał), kurę, streamerkę, dzieci. A, no i krowę, bo mleko na pokładzie zawsze się przyda! Widok takiej ekipy abordażowej sparaliżowałby niejedną bandę zatwardziałych bandziorów, mówię wam.

Po zmiękczeniu przeciwnika ogniem armatnim, trzeba przejść do bezpośredniej konfrontacji.

Naszych towarzyszy oczywiście warto zaprząc do roboty, w końcu to nie szkółka niedzielna. Każdy z nich dysponuje swoimi statystykami, a ci bardziej doświadczeni również specjalnymi umiejętnościami. Do obsadzenia mamy sporo stanowisk – armaty, karabiny, pierwszy oficer, ale również kilka ekip abordażowych i choćby zespół wsparcia. Również w chwilach, gdy schodzimy na wrogi ląd, zabieramy ze sobą kilku towarzyszy. Każdy z nich zdobywa doświadczenie, które przekłada się na ciągłe podnoszenie statystyk. Czy wspominałem już, iż do tego dochodzą jeszcze tzw. klasy postaci? No to mamy kolejny element układanki, który potrafi mieć poważny wpływ na rozgrywkę. Dobra ekipa healerów potrafiła mi nieraz uratować tyłek przy co cięższych abordażach.

Dzień 21 – w planach zwiedzanie, karaoke i impreza do rana

Jednak nie tylko morzem pirat żyje, czasami trzeba zejść na ląd i to wcale nie z niecnymi zamiarami. W grze trafimy do kilku neutralnych hubów, na czele z Honolulu. To ostatnie co prawda jest jedynie fragmentem mapy znanej nam z poprzedniej głównej odsłony serii Like a Dragon, ale liczba aktywności, która tam na nas czeka, potrafi przytłoczyć. o ile jednak lubicie przemierzać kilometry ulic i – jak ja – co kawałek znajdujecie kolejne zajęcie oddalające was od głównego wątku, tu poczujecie się jak w niebie. Nie od parady trofeum za ukończenie większości zadań pobocznych nosi nazwę „Główny wątek? A co to?” („Main Story? What’s That?”). Godzinami można poddawać się syndromowi „jeszcze jednego znacznika” i deweloperzy dobrze sobie z tego zdawali sprawę – część aktywności odblokowujemy dopiero po konkretnych wydarzeniach fabularnych. Również sporo najmocniejszych członków załogi „zamknięta jest” za takimi pobocznymi historiami, warto więc mieć oczy otwarte.

Niech ten śmieszny hydraulik spróbuje swoich sił w Dragon Kart.

Jeżeli chodzi jednak o sekcje morskie, tu poszczególne lokacje otwierają się przed nami sukcesywnie, a część jest zupełnie opcjonalna. W celu ułatwienia podróży każdy region ma kilka bezpiecznych przystani przy latarniach morskich, które oczywiście najpierw trzeba odblokować. W ich obrębie możemy nie tylko wykonać niezbędny serwis Goromaru, ale też zmienić konfiguracje załogi, dokonać drobnych zakupów, o ile akurat w okolicy kręci się handlarz, a czasami też odbyć szczerą rozmowę z którymś z towarzyszy. Nasz statek jest domem dla całej załogi, więc z biegiem czasu dostaniemy też możliwość zorganizowania na jego pokładzie imprezy – na którą sami będziemy musieli przygotować potrawy (ot jedna z wielu świetnych minigierek) – włącznie z wieczorem karaoke. adekwatnie na pokładzie brakuje tylko parkietu i DJ-a, biorąc pod uwagę, z jakim zapałem Majima szalał w klubach w latach 80.

Dzień 34 – szable są, pistolet skałkowy jest, hak holowniczy jest

Skoro jednak jesteśmy na lądzie, czas rzucić okiem (hehe) na sztandarowy element w serii – walkę wręcz. Ci, którzy znają „starą” Yakuzę pamiętają, iż ta nie zawsze była turowa. I właśnie dla tych osób powrót do nieskrępowanej mordoklepki będzie (podejrzewam) najprzyjemniejszym elementem. Na dodatek system walki jest równie szalony co sam Majim – ruchy szybkie, uniki sprawne, a ataki nieprzewidywalne. Po raz pierwszy mamy też możliwość skakania, a to otwiera pole do posyłania przeciwników w powietrze i przerabianie ich na sashimi w locie. Jednak klasyczny styl Majimy, tu znany jako Mad Dog Style, czyli zwinne ruchy i wykorzystywanie swojego ulubionego tanto, to nie jedyny element jego arsenału. Główny nacisk kładziony jest na Sea Dog Style – wykorzystujący dwie szable oraz szereg dodatkowych narzędzi – który naturalnie współgra z nowym pirackim alter ego protagonisty. Gra automatycznie wybiera odpowiedni styl, w zależności od miejsca potyczki – czy walkę prowadzimy na terenie Honolulu, czy poza nim – ale mamy możliwość swobodnego przełączania się w locie. Otwiera to pole do ciekawych kombinacji i jakkolwiek te nie są na graczu wymuszane (poza bodajże jednym starciem, gdzie przeżycie konkretnego ataku praktycznie wymagało użycia danego stylu), tak ich naprzemienne wykorzystywanie potrafi przyjemnie urozmaicić rozgrywkę. Dla osób niespecjalnie ciepło wspominających pierwsze Yakuzy, a szczególnie system namierzania, który najczęściej prowadził do atakowania powietrza, mam dobrą wiadomość – w Pirate Yakuza in Hawaii nie tylko lock-on działa prawidłowo, ale i bez niego można osiągnąć dobre wyniki. Szczególnie iż w tej odsłonie trafimy na potyczki wręcz ocierające się o gatunek musou. Harmider na polu walki, przy kilkudziesięciu kombatantach po obu stronach, raczej będzie wymagał wyłączenia namierzania i oddania się radosnej sieczce.

Ustawka na plaży, jakież to wschodnioeuropejskie.

Dzień 41 – jakie te Hawaje ładne

Like a Dragon Pirate Yakuza in Hawaii to kolejna odsłona wykorzystująca stworzony przez Ryu Ga Gotoku silnik Dragon Engine. Pod względem płynności rozgrywki nie mogę mu zarzucić niczego – biorąc pod uwagę, co dzieje się na ekranie podczas potyczek, tytuł nie gubi klatek, a płynność była niezmiernie przyjemna. Silnik ten potrafi również generować bardzo ładne obrazki – panorama Madlantis, miasta piratów, z wielkimi neonami, iskrami i buchającym miejscami ogniem, naprawdę robi wrażenie. Tak samo zatłoczone za dnia ulice Honolulu, których charakter zupełnie się zmienia po zmroku. No i oczywiście modele postaci – tu niezmiennie jest wybornie… czasami. Poniekąd mamy tu do czynienia z przypadkiem „wskaż głównego bohatera” – Majima i jego najbliżsi towarzysze, tak samo, jak nasi antagoniści, pochwalić się mogą świetnie odwzorowanymi twarzami i ubraniami. Niestety poboczne postacie czasami zauważalnie odbiegają od tego standardu. Nie jest to aż tak widoczne w większości przypadków, ale jest kilka miejsc, w których bogata mimika Majimy, w połączeniu z detalami jego twarzy, zestawiona zostaje z „maską” NPC-a i to zdecydowanie nie jest wyrównany pojedynek. Na plus natomiast należy zaliczyć to, iż prawie wszystkie sekwencje w grze są generowane przez silnik – dzięki czemu wybrany przez nas wygląd czy ekwipunek, jest cały czas widoczny.

Neony, ogień i absolutny brak planu zagospodarowania przestrzennego, czyli witamy w Madlantis.

À propos odzienia naszego bohatera – w grze mamy możliwość dowolnego doboru stroju, zarówno w formie gotowych zestawów, jak i indywidualnych kreacji. To może wydawać się drobnostką, ale biorąc pod uwagę ilość dostępnych elementów – od koszul, kurtek i spodni, przez buty, nakrycia głowy, po przepaskę – możliwości są tu ogromne. Dla fanów „przebieranek” jak znalazł. Fani Goromi również będą zadowoleni.

Dzień 44 – nauka pirackiego pełną gębą

Cała seria znana jest z naprawdę dobrej ścieżki dźwiękowej i na tym polu Pirate Yakuza in Hawaii trzyma poziom. Jednak tym razem gra pozwala nam na rozgrywkę w rytm własnej playlisty, której elementy odblokowujemy podczas naszych przygód. Zakres utworów jest naprawdę wielki – nie tylko dostajemy trochę hitów z poprzednich odsłon, ale też muzykę z innych gier, m.in. Persona 3 Reload, Metaphor ReFantazio, Fist of the North Star, czy Angry Birds. Niestety – i to muszę podkreślić – największe hity ukryte są w płatnym DLC. o ile więc chcecie pobujać się do takich bangerów jak „Baka Mitai”, „Judgement” czy „24-Hour Cinderella”, musicie wydać dodatkowe kilkanaście złotych.

Pod względem aktorów głosowych – co tu dużo mówić. Niezastąpiony Hidenari Ugaki w roli Goro Majimy, to absolutny miód na uszy. Pozostali wykonawcy również nie mają się czego wstydzić, ale nie sposób nie wyróżnić Ryuji Akiyama, odpowiedzialnego za postać Masaru. Co prawda nie mogę zdradzić tu za dużo, ale uwierzcie mi, iż jego gra wykracza zdecydowanie poza standardowy format, czym rozbawił mnie do łez.

Goro Majima ma talent nie tylko do bitki.

Pirate Yakuza in Hawaii to również kolejna odsłona, która może pochwalić się angielskim dubbingiem. Przyznaję, iż podchodziłem do niego ze sporą rezerwą – w końcu w obliczu legendy, jaką jest Hidenari Ugaki, ciężko będzie komukolwiek zabłysnąć. Ostatecznie jednak pozytywnie się rozczarowałem! Matthew Mercer ponownie podejmuje rękawicę i efekt jest zaskakująco dobry. Jego Majima nie jest może równie szalony co oryginał, ale zdecydowanie nie odmówię mu umiejętności na polu sarkastycznych docinek i odzywek. Ciekawostką, w odniesieniu do angielskiej ścieżki dźwiękowej, jest fakt, iż tłumaczeniu podlegają nie tylko kwestie dialogowe, ale również utwory śpiewane przez bohaterów – czy to podczas żeglugi, czy podczas sesji karaoke.

Dzień 59 – interesujące kto znajdzie ten dziennik

Pirate Yakuza in Hawaii traktowane jest jako tzw. sidestory – czyli mniejszy i lżejszy spin-off głównej serii. To może zachęcać do jego wypróbowania osoby do tej pory niemające styczności z Like a Dragon. Oczywiście każdy potencjalny nowy fan jest tu na wagę złota, jednak warto zadać sobie pytanie, czy znajomość poprzednich odsłon jest w tym przypadku wymagana? W końcu nasz bohater cierpi na amnezję, więc czy potraktowanie tej części jako potencjalny punkt wejścia w świat yakuzy jest dobrym pomysłem?

Na takie pytanie zwykle nie ma prostej odpowiedzi. Sam bez bicia przyznaję się, iż podchodząc do pirackich wojaży Majimy nie miałem jeszcze okazji zapoznać się z „nowożytnymi” odsłonami – „Yakuza: Like a Dragon” i „Like a Dragon: Infinite Wealth”. Jest to o tyle istotne, iż fabularnie Pirate Yakuza in Hawaii stanowi de facto kontynuację wydarzeń z drugiego z ww. tytułów. Warto wziąć to pod uwagę, chociażby pod kątem potencjalnych spoilerów z głównej serii. Natomiast sama gra upstrzona jest odniesieniami do poprzednich części i to nie tylko tych najnowszych. Wielokrotnie uśmiechnąłem się na wspomnienie wydarzeń z innej odsłony, szczególnie tej, w której również mogliśmy pokierować poczynaniami Goro – Yakuza 0. Wiem, iż bez zrozumienia tych aluzji, straciłbym sporo z wydźwięku nowej historii. Jednak najważniejsza wiedza, która jest w mojej ocenie wymagana do „zrozumienia” Pirate Yakuza in Hawaii, to znajomość całokształtu postaci Majimy i jego relacji z poszczególnymi istotnymi bohaterami serii. Trudno oczekiwać dostrzeżenia dysonansu między „starym” a „nowym” Goro, nie mając punktu odniesienia.

Babcia Machiko prawdę wam powie.

Reasumując, dla czerpania euforii z Pirate Yakuza in Hawaii pełnymi garściami, warto znać poprzednie odsłony. Mechaniki potyczek morskich, walka wręcz, czy masa minigierek przez cały czas będą cieszyły i bez tego, ale historia ostatecznie ucierpi. Bo, co może wydawać się dziwne, biorąc pod uwagę wszystkie zwariowane rzeczy, o których piszę w tej recenzji, ta odsłona nie jest pozbawiona interesującego tła fabularnego, na dodatek w piękny sposób wkomponowanego w przewodni wątek głównych odsłon. Na uświadomienie sobie tego podczas gry trzeba trochę poczekać, ale jak już do tego momentu dotrzemy, to wieloletni fani serii poczują, o czym piszę.

Dzień 60 – zawijamy do portu docelowego

Pisząc tę recenzję, zastanawiałem się, czy sam chciałbym na jej podstawie sięgnąć po Pirate Yakuza in Hawaii. Przyznam, iż na papierze ta produkcja jest aż nazbyt szalona – piraci, lasery, amnezja, legendarne skarby, kura na pokładzie… Nie mam też problemu z przyznaniem, iż jedynym powodem, dla którego po ów tytuł sięgnąłem (poza tym, iż dzięki uprzejmości naczelnego trafił do mnie do recenzji) jest Goro Majima, legendarny Mad Dog of Shimano, postać od dawna ciesząca się wśród fanów większą popularnością, niż Kazuma Kiryu, protagonista siedmiu pierwszych części serii. Ostatecznie spędziłem w grze 47 godzin, wykonując wszystko, co możliwe. I nie żałuję ani minuty. Pirate Yakuza in Hawaii jest kwintesencją rozrywki – każdy jej element ma sprawiać przyjemność i wywoływać kolejne wyrzuty endorfin – i w tym aspekcie sprawdziła się wyśmienicie. Absurdalny setting wymaga faktycznie pozostawienia zdrowego rozsądku w przedpokoju. Jednak czy można się było spodziewać poważnej i sztywnej historii z Goro Majimą w roli głównej?

Przygoda równie zwariowana co sam Majima. Czyżby?

Fanom serii zdecydowanie polecam ten tytuł. Po pierwsze – Goro Majima. Po drugie, jest to część większej całości i prawdopodobnie odniesienia do tych wydarzeń jeszcze się pojawią w kolejnych odsłonach. Po trzecie, obecny tu system walki jest ciekawym eksperymentem z klasyczną formą (po którym powrót do pierwszych części boli jeszcze bardziej). Po czwarte – ta jedna sekwencja między Goro a Goro (tak, jest ich więcej, ale to już sprawdźcie sami). Natomiast osobom do tej pory „nieskażonym” legendą Kamurocho, polecam się zainteresować główną serią, szczególnie iż chronologicznie pierwsza część – Yakuza 0 – jest świeżą produkcją i naprawdę dobrze zrealizowaną. Dopiero mając trochę tła, postać Kapitana Majimy będzie mogła faktycznie zabłysnąć.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry dziękujemy firmie Cenega.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Kup Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii

Niektóre linki w tym artykule to linki afiliacyjne. jeżeli kupicie coś przez nie, otrzymamy prowizję – bez wpływu na cenę ani nasze opinie.
W ten sposób wspieracie nasz zespół.

Idź do oryginalnego materiału