"Męski wypad". Dlaczego ojciec z synem powinni czasami się wyrwać z domu

archigame.pl 2 lat temu

W zeszłym roku byłem w Katowicach przejazdem dwukrotnie i kusi, by wrócić tam ponownie. Co ciekawe, będąc w trakcie „męskiego wypadu” z synem, zatrzymaliśmy się na dwie noc w Countryard by Marriott w Katowicach. Była to nasza „baza wypadowa”, z której dojechaliśmy do muzeum Samurajów w Karkonoszach i Krakowa. Oto jak było i dlaczego warto!

Gdy wpadłem na pomysł wspólnego „męskiego” wypadu, nie sądziłem, iż stanie się to nową tradycją. Od tego momentu, poza wspólnymi rodzinnymi wakacjami, młody musi zaliczyć też weekend z ojcem. Oto krótki opis takiego przykładowego wyjazdu. No i też parę spostrzeżeń, dlaczego warto, by czasami ojciec z synem się wyrwali z domu sami.

Pobyt w „Kato”…

Katowice mają całkiem interesujące położenie, bo umożliwiają całkiem sprawne poruszanie się po tej części kraju, a korki na wyjazdówkach są mniejsze (przynajmniej tak mi się wydaje) niż w Krakowie czy Warszawie. Zatrzymując się w stolicy śląska, można bez problemu dojechać do Krakowa, a pobyt wyjdzie trochę taniej. Bez problemu bazując w Katowicach, można zwiedzać Szlak Orlich Gniazd, który jest w pobliżu. W zasięgu jednodniowej wycieczki jest również bajeczny zamek w Książu.

Typowy zamek w Książu
Kolejka w Katowicach – oferuje zaskakująco przyjemną podróż
Zamek Ogrodzieniec – na Szlaku Orlich Gniazd to „must have”. Ale uważajcie i miejcie gotówkę, bo w miasteczku jeden bankomat. I jak byliśmy, to akurat nie działał. A większość atrakcji płatne gotówką.

W samych Katowicach również jest co oglądać, choć ja skupiłem się na atrakcjach dla jedenastolatka. Wśród polecanych miejsc na pewno jest kolejka linowa „Elka”, która ciągnie się do Stadionu Śląskiego w poprzek parku, aż do ulicy Złotej. W samym parku jest moc darmowych atrakcji, ale gdyby ktoś chciał wydać nieco dutków to może się skusić na wizytę w Legendii, czyli wesołym miasteczku. Ja za wejściówkę dla siebie i syna zapłaciłem 108 zł (piszę z pamięci) i jest parę fajnych miejsc – krótki rollercoaster, króciutki spływ pontonowy i diabelski młyn. Energylandia to nie jest, ale trochę czasu można tam z dzieckiem spędzić.

…i okolicach

Polecić mogę też Muzeum Śląskie znajdujące się na terenie nieczynnej już Kopalni Węgla Kamiennego „Katowice”. Polecam zwłaszcza główną część wystawy, która poświęcona jest właśnie Śląskowi. „Niedaleko” Katowic znajduje się również Muzeum Samurajów. To niedaleko to okolice Jeleniej Góry!

Był to nasz główny cel podróży, gdyż młody zafascynowany jest światem samurajów i Japonią. Zaznaczę, iż muzeum znajduje się na sporych wzniesieniach i zwykłym sedanem może być trudno tam dojechać w chłodniejszych porach roku. Miejsce, na mapie można znaleźć, wpisując „Mała Japonia – Ogród Japoński Siruwia”.

Ogród może się podobać
Widać, iż to praca zapaleńców i to mega fajne!
Grunt, iż jemu się podobało. A był zachwycony! Na drugim planie rzecz, która przykuła moją uwagę. o ile się nie mylę, to tamagaki, czyli drewniane ogrodzenie, które w Japonii otaczało chramy.

Co tam można zobaczyć? Według mnie niewiele, ale syn był zachwycony! Jest to jeden, ale za to piękny ogród, pełen roślin, sprowadzonych z Azji. Poza tym sam ogród jest wykonany w estetyce japońskiej. Ponadto, na terenie kompleksu są również mniejsze budynki, w których jest sklep z pamiątkami. I te nie należą do najtańszych, ale są to certyfikowane przedmioty z Japonii, więc dla fanaboyów gratka niemała!

Powiedziałbym, iż to budynek inspirowany, ale reszta, zwłaszcza samurajskie zbroje są oryginalne w pełni! A kustosze ciekawie opowiadają.

Same budynki wykonane są w technice inspirowanej Japonią. I gdy w środku patrzyłem na konstrukcję dachu, to faktycznie nie było widać metalowych łączeń, a drewno łączyło się na zatrzaski i czopy, więc chyba zgodnie z tradycją. Budynki wypełnione są oryginalnym eksponatami z Japonii. Są samurajskiej zbroje, katany i inna broń biała. Jest też sporo historycznych przedmiotów. Synowi się podobało!

Weekend w Courtyard by Marriott

Nie mam pojęcia, jak po śląsku będzie „Między słowami’, ale o ile chcecie przez chwile poczuć się jak Scarlett Johanson w słynnym filmie, a jesteście przejazdem na śląsku, to lepszego miejsca nie ma. Courtyard by Marriott w Katowicach to całkiem przyjemne miejsce na bazę wypadową. Serio!

Jak pisałem wcześniej, naszą bazą wypadową (przejechaliśmy się częścią Szlaku Orlich Gniazd, odwiedziliśmy Kraków i muzeum niedaleko Jeleniej Góry) były Katowice. Zdecydowałem się na nocleg w Courtyard by Marriott z wielu powodów. Położony jest w samym centrum, ma niesamowity widok z okien pokoi, no i na szczycie znajduje się koktajl-bar 27th Floor.

Niestety nie pamiętam, na którym dokładnie piętrze znajdują się pokoje, ale raczej jest to powyżej 20 piętra. Widok jest niezwykły

Widok, no cóż, nie ma co ukrywać, iż kto oglądał „Między Słowami”, to poczuje od razu magię tego miejsca. Zwłaszcza wieczorem, gdy Katowice jarzą się setkami świateł poniżej. Tak jak zaznaczałem wcześniej, dojechać można bez problemu i korków (a może po prostu był to weekend?). Osobiście zaparkowałem pod Wydziałem Humanistycznym UŚ i nie korzystałem z płatnego miejsca na parkingu podziemnym.

A koktajl-bar? Ceny kilka wyższe niż np. w warszawskich knajpach, a obsługa bardzo miła i kompetentna. No i widok. Po całym dniu spędzonym z synem, z przyjemnością udałem się na drinka dla relaksu. Młody wówczas grał na Nintendo w pokoju. I też miał chwilę „odpoczynku” od starego.

Widok z pokoju o poranku
Śniadanie jest podawane na 27 piętrze, a w dole widać chociaż katowicki „Spodek”

No właśnie. Pokoje. Nie są tak duże, jak te w warszawskim Sheratonie, ale są bardzo czyste. Łóżka wygodne, łazienki wyposażone we wszystko, co trzeba z kosmetyków, a obsługa wymienia ręczniki na bieżąco. Telewizor ma wyjście na przyłączenie HDMI, więc jak ktoś ma ze sobą konsolę i chce pograć na dużym ekranie, niech nie zapomni o kablu.

Śniadania natomiast są podawane w części restauracyjnej na 27 piętrze tuż obok koktajl-baru. Wszystkiego jest po kokardę, a jedzenie jest pyszne. Obsługa też przyrządza na życzenie jajecznicę, omlety czy co tam sobie człowiek zażyczy.

Ojciec z synem „męski wypad na weekend”

Te parę dni, które spędziłem z synem, były wartością, której nie jestem w stanie opisać. Zwłaszcza iż sam nigdy nie zostałem przez tatę, nigdzie zabrany. Ba, nie spędziłem z nim nigdy choćby świąt. Tym bardziej doceniłem ten czas.

Na co dzień, gdy ja gonię z pracy do pracy, a on ze szkoły na korki, nie mamy wiele czasu by ze sobą na spokojnie poprzebywać. Tak na serio. Z rozmowami. Ze śmiechem. A w tych wyjątkowych chwilach okazuje się, iż mamy wiele do powiedzenia. Ale też ja mam okazję posłuchać, czym on żyje, ekscytuje się i go ciekawi.

Ogród japoński. Zdjęcie tego nie oddaje, ale naprawdę robi wrażenie

Czy poza wydanymi pieniędzmi, są jakieś wady takiego męskiego wypadu? W pewnym sensie tak. Młody chce znowu gdzieś jechać. Tylko z ojcem. Czemu, to dla niego takie ważne? Rozmawiałem z nim na ten temat.

  • Bo nie rozmawiamy dużo o szkole, tylko o przyjemnościach i pasjach.
  • Bo mam czas mu opowiadać, co ja robiłem gdy byłem w jego wieku.
  • Bo w trasie można jeść hot-dogi ze stacji benzynowej.
  • Bo w końcu może się przytulić i pogadać o tym co nas trapi.

O emocjach, jakie się w nim rodzą i o tym, jak sobie z nimi radzić. To te chwile, gdy ojciec przekazuje te śmieszne mądrości synowi, które on bierze do serca i później opowiada te same bzdury swoim dzieciom. To są bardzo ważne chwile.

Z mojej perspektywy to też ważne, by w czasie takiego wyjazdu nauczyć dziecko, jak zachować się w miejscach publicznych. I bardzo dobrze ono to przyswaja. By też nie czuło się skrępowane pobytem w restauracji, hotelu, lotnisku. Jak ma się tego nauczyć, gdy w takich miejscach nie bywa? Wspólny wyjazd to idealny moment na taki trening.

Nie trzeba mieć wielkich pieniędzy, by spędzić czas z dzieckiem. W wakacje zrobiliśmy sobie weekend prepperski. Kosztował tyle, co dwa pęta kiełbasy. Zabawa ta sama.

Aha. No i oczywiście, nie trzeba wcale rozbijać się po drogich hotelach. W te wakacje np. mieliśmy weekend prepperski, gdy uczyłem młodego tego, czego się uczyłem w wojsku. Podstawy: mapa, kompas, zdobywanie i filtrowanie wody, rozpalanie ogniska typu Dakota i takie różne. Bawił się równie dobrze, a kosztowało mnie to tyle, co dwa pęta kiełbasy.

Pewnie jeszcze wrócimy do Katowic, jak znajdę kiedyś dobrą promkę na nocleg. Miejsc do odwiedzenia wokół jeszcze jest sporo! Pamiętajcie ojcowie. Spędzajcie czas z synami. Od kogoś muszą się nauczyć filtrować wodę. I rozmawiać. Ale głównie filtrować wodę.

Idź do oryginalnego materiału