Wpaść na pomysł zamienienia kultowej serii dynamicznych strzelanek run and gun w turową strategię mógł tylko ktoś szalony. Na całe szczęście dla nas, tych szalonych ktosiów było kilkudziesięciu. Mało tego, założyli oni Leikir Studio, pod którego szyldem zamienili ten niedorzeczny pomysł w coś naprawdę dobrego – Metal Slug Tactics. Wprawdzie nie byli pierwsi, bo kilka lat temu już Gears Tactics udowodniło, iż w tym szaleństwie jest metoda, ale o ile seria Gears of War zawierała w sobie śladowego ilości taktycznej rozgrywki, o tyle w Metal Slugach od zawsze liczyły się wyłącznie zręczne palce i wprawne oko.
Spis Treści
- Formuła
- Rozgrywka
- Oprawa
- Podsumowanie
Niewierna wierność
Generał Morden powraca po raz kolejny, siejąc wraz ze swoją armią zamęt, więc pora ponownie chwycić za broń, zebrać trzyosobową drużynę i skopać mu tyłek. Tyle, o ile o fabularną głębię chodzi, ale nic więcej do szczęścia potrzebne Wam nie będzie. Metal Slug rozgrywką stoi i nie inaczej jest w przypadku Metal Slug Tactics. Różni się jedynie formuła, bo tym razem mamy do czynienia nie ze strzelanką, ale turowym roguelitem. Leikir Studio pomimo tego olbrzymiego odstępstwa postanowiło być bowiem wierne „metalslugowym” filarom, więc podobnie jak w głównej serii, tak i tutaj zabawa trwa krótko, bo jednorazowe przejście gry to jakaś godzinka z hakiem, acz zachęca ona do kilkukrotnego jej powtarzania.
Przede wszystkim starcia, w których przyjdzie nam wziąć udział, realizowane są na proceduralnie generowanych planszach z losowym ustawieniem przeciwników. Toteż choć całość kampanii podzielono na cztery, nawiązujące do kultowych poziomów obszary z charakterystycznymi dla nich typami przeciwników, to każdorazowo przyjdzie nam wykonać inne zadania. Po przejściu trzech czeka nas starcie z bossem, po czym ruszamy dalej i tak aż do finału. Tutaj pojawia się drobny zgrzyt, bo różnorodność misji jest niezbyt satysfakcjonująca – zabij wszystkich lub wyznaczonych przeciwników, eskortuj cel albo samemu dotrzyj do wyjścia z poziomu, przetrwaj wyznaczoną liczbę tur, tyle. Robi się to wtórne już przy drugim podejściu, więc o ile chcecie odblokować absolutnie wszystko, możecie się zmęczyć, bo jest tego tutaj cała masa – od nowych umiejętności, przez modyfikacje do broni, aż po pogłębiające tło fabularne dialogi.
Piękno w prostocie
Sama rozgrywka jest natomiast dość nieskomplikowana i całkiem przystępna. Głównym wyróżnikiem jest tutaj natomiast fakt, iż na modłę klasycznych odsłon serii premiowane jest pozostawanie w ruchu. Im dalej przemieścimy danego bohatera w trakcie jego tury, tym sprawniej będzie unikał nadchodzących ataków, co w połączeniu z ukryciem go za osłonę może w zasadzie uczynić go nietykalnym. Ciekawą i mocno ułatwiającą zadanie mechaniką jest też synchronizowanie ataków. Otóż, jeżeli przynajmniej dwóch naszych podopiecznych ma na swojej linii strzału tego samego przeciwnika, zaatakują go jednocześnie w ramach tej samej tury. Odpowiednie ustawienie bohaterów może zatem sprawić, iż w trymiga wymieciemy całą planszę, czerpiąc przy tym masę satysfakcji.
Przejście Metal Slug Tactics nie powinno nastręczyć Wam zbyt wielu problemów, acz dla fanów większego wyzwania przygotowano kilka wyższych poziomów trudności, odblokowywanych po każdym podejściu, niezależnie do jego długości. Sporo zależy przy tym od tego, jakie umiejętności oraz modyfikacje broni wylosujemy w trakcie zabawy, a także jakimi bohaterami ruszymy w bój. Nasza grupka może składać się z trójki zawadiaków. Na początku są to Marco, Fio i Eri, ale wraz z kolejnymi przejściami do puli grywalnych postaci trafi kolejna szóstka. Każdy różni się zestawem umiejętności i typem uzbrojenia. Mocno wpływa to na styl rozgrywki, bo inaczej planować będziemy nasze ruchy, grając dryblasem z karabinem, a inaczej komandosem z nożem.
Wizualna uczta
Całość ubrano przy tym w prześliczną, pixel-artową grafikę, świetnie emulującą styl oryginalnej serii. Plansze i sprite’y to małe arcydzieła, aczkolwiek wyłącznie, kiedy widzimy je z odpowiedniej odległości. Zbliżenia w trakcie dialogów prezentują się bowiem fatalnie, strasząc olbrzymimi pikselami. Jednocześnie, choć oprawa jest tutaj dość prosta, Switch potrafi złapać w niektórych momentach zadyszkę. Mowa na szczęście wyłącznie o trybie przenośnym. Po zadokowaniu klatkaż się stabilizuje. Metal Slug Tactics poza tym działa bez zarzutu, raz tylko nałożyły mi się na siebie dwa utwory muzyczne. Niezbyt zapadające w pamięć, dodam.
Tempo w turach
Metal Slug Tactics to zatem całkiem zmyślna produkcja, idealnie pasującą swoją formułą do Switcha. Krótkie misje, masa rzeczy do odblokowania i satysfakcjonująca rozgrywka zamienią każdą podróż w przyjemność. Zresztą choćby na pozostałych platformach warto się na ten tytuł połasić. To po prostu bardzo dobra, pełna charakteru i miłości do serii turówka, w której bawić mogą się zarówno nowicjusze, jak i wyjadacze. Żal jedynie, iż same misje nie są bardziej zróżnicowane, ale choćby w obecnym stanie zwyczajnie chce się do Metal Slug Tactics wracać.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Cosmocover.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.