Nasapunk, Skyrim w Kosmosie czy raczej nuda? Recenzja Starfield

1 rok temu

Nasa Punk?

Mam straszny problem z settingiem Starfield. Fabuła, która o nim opowiada jest dziurawa jak ser szwajcarski. Podobnie jest z zawartymi w grze naskórkowymi kopiami pomysłów Bethesdy i ich konkurencji z sektora AAA.

Todd Howard nazywa swoje najnowsze dziecko nasapunkiem. Mniejsza o definicyjny puryzm, bo w raypunku też przecież nie za wiele z punk rocka. Kompletnie nic punkowego nie ma w tym, iż według Howarda na zrujnowanej ziemi w settingu Starfielda w największych metropoliach świata ostały się tylko największe wieże handlowe. Czy Howard chce coś przekazać o fallicznym wyścigu architektonicznym wież z kości słoniowej państw rozwijających się? Raczej nie. To tylko laurka dla naszej cywilizacji. Nic nie liczy się oprócz zamków z piasku, które zostawiliśmy za sobą. Wracając na ziemię – przetrwanie wież jest architektonicznie bardzo mało prawdopodobne (w grze mamy rok 2330). Wszędzie wokoło nic oprócz dumnie stojących wraków wież.

To zrozumiałe, iż marketing podtrzymuje wizje wiekopomnego dzieła, ale przetrwanie takich monumentów to kompletnie nie trzymająca się kupy wizja. Przypominam, iż mamy do czynienia z sileniem się na setting hard sci – fi. Bardziej prawdopodobne od przetrwania tych wszystkich wież jest istnienie inteligentnego życia w kosmosie.

Kolejnym nieporozumieniem z perspektywy twardej fantastyki jest fakt, iż na ziemi wyparowała nam w pewnym momencie atmosfera. Nie jestem klimatologiem, ale na chłopski rozum utrata atmosfery wydaje się nie być związana z globalnym ociepleniem. Kiedy grałem w Starfield zacząłem zastanawiać się czy Todd Howard nie jest denialistą klimatycznym. W grze nie znalazłem ani jednej wzmianki na temat tego czemu atmosfera się ulotniła. Odniosłem wrażenie, iż był to naturalny proces. W ogóle nie odnalazłem w grze przesłanek do tego rodzaju refleksji. Rozumiem, iż może aspekt bicia się w pierś za katastrofę został wyeksploatowany w Falloucie (choć raczej nie w Falloucie Bethesdy, bo tam schodzi to wszystko raczej na boczny tor tła fajnej strzelanki z coraz bardziej ubożejącymi mechanikami).

Jeżeli znaleźliście jakieś przesłanki podczas rozgrywki na temat tego kto jest odpowiedzialny za apokalipsę naszej planety w settingu Starfielda to napiszcie coś na ten temat komentarzach. Ja osobiście nic takiego nie znalazłem. Na pierwszym planie jest tutaj górniczy aspekt science fiction znany z The Expanse, ale również po łebkach – w naskórkowej formie. Powszechna jest eksploatacja, a nie eksploracja. W kontekście tych faktów niestety jak bardzo Konstelacja ze swoim herbacianym klubem odkrywców próbuje nadać głębszego sensu naszej egzystencji to cały setting zdaje się mówić co innego. Nie ma tu refleksji na ten temat, a kwestie ewentualnych nadużyć w ramach prac wydobywczych albo w ogóle nie są poruszane albo szczątkowo, powierzchownie skubnięte. Setting Starfield jest szalenie płaski, a co za tym idzie – nudny.

Dostajemy świat w którym garstka badaczy z różnych pobudek próbuje nadać większego sensu egzystencji rodzaju ludzkiego. Cały wszechświat kręci się wokół człowieka i nic innego tutaj nie znajdziecie. To nie tylko krawędziowo etnocentryczne jak na science fiction to zwyczajnie straszliwie puste (żeby nie użyć słowa mało kreatywne lub mniej dyplomatycznie – zwyczajnie głupie). Formy życia w całym znanym kosmosie to tylko zwierzęta, które człowiek może sobie przysposobić, zjeść albo zacząć hodować lub polować na nie. Miało być hard sci – fi bez kosmitów, a wyszło zwyczajnie wygodnie i zachowawczo. Nie wiem czy takie było założenie scenarzystów, iż wszechświat to jedna wielka farma, kopalnia i las do karczowania dla ludzi. To jest niezmiernie płytki setting, ale w sumie to trochę tak jak z Falloutem. Bethesda po prostu kupiła markę, która jest dojną krową. Farmer czy obszarnik napisze o tym co jest jego żywiołem. To jest kolejna gra od Bethesdy w której kompletnie brakuje jakiegokolwiek polotu ze strony zatrudnionych scenarzystów.

Cała nakładka i wartość dodana (do tego oporowo płytkiego settingu) jaką jest Konstelacja i jej agenda zostaje pod koniec gry sprowadzona do banału gdzie dzisiejsza nauka i jej teorie spotykają się ze współczesną duchowością. Zrobiono to wszystko po to, by gra jawiła się Uroborosem (new game+). Nie ma tu jednak nic ekscytującego, a nefaryczni zeloci z mizantropijnej frakcji są tak samo puści, płascy i kiepsko rozpisani w dialogach jak ich ekwiwalent z jasnej strony mocy. Główny villain ma w sobie coś z gifa/mema z Jackiem Gmochem albo pijanego wujka, który uśmiecha się do dzieci głupawo podczas rodzinnych spotkań. To lazy writing Bethesdy at its finest!

Starfield to zupka instant z makaronem do której ktoś wlał za dużo wody. W rozwodnionym wywarze pływają takie seriale jak Firefly, Star Trek czy wspomniane The Expanse. Niedawno recenzowałem świetną grę, która jest niemal dwa razy tańsza od Starfield. To Aliens: Dark Descent. The Expanse to nie byli pionierzy, którzy w skrypcie zwracali uwagę na ponurą egzystencję pracowników obsługujących wydobycie surowców. W Obcym zrobiono to przecież genialnie już w trzeciej odsłonie. Tu jednak jest na ten temat jeden komentarz ze strony Sary i sprawia on, iż zastanawiamy się jaki ma charakter. W innym queście wykazuje się niemal zerową empatią wobec złodzieja, który ukradł dla bliskich. Zachowuje się jakby chciała dla niego kary śmierci. Użytkownik zastanawia się kto to pisał i czy był w ogóle jakiś meta koncept na najbardziej wyeksponowaną postać kobiecą? Pewnie nie było, bo to przecież lazy story writing. Strasznie ten brak transparentności jednej z głównych postaci zgrzyta między zębami.

Ta pustka wieje w grze wszędzie. Większość pobocznych questów i część z głównego storyline jest nudna i widzieliśmy dokładnie takie same historie w innych grach Bethesdy. Starfield pokazuje nam wizję przyszłości pełną rekurencji. Tka narracje w takt maksymy, iż pionierstwo było domeną jedynie Amerykanów. Pogranicze musi więc wyglądać jak western (nie ma innej opcji). Cywilizacje są na wskroś anglosaskie (jest tylko jedna azjatycko brzmiąca w nazwie korporacja). Większość NPC ma angielskie nazwiska. W loży Konstelacji oprócz Amerykanów spotykamy Brytyjkę, Hiszpankę i czarnoskórego Rosjanina. W New Atlantis maintenance kanałów i podziemnej Studni ogarnia Meksykanka. Dla niepoznaki jednym z głównodowodzących flotą United Colonies jest Afrykańczyk. Swoją drogą o ile minęło tyle czasu od apokalipsy ziemi to niezmiernie interesujący jest fakt, iż nie powstał żaden nowy dialekt jak w The Expanse albo jakaś wspólna mowa. Przez trzysta lat nie powstały w angielskim żadne nowe słowa (przypominam, iż w Cyberpunk 2077 gwara i nowomowa były obecne). Jak zwykle jest to antropologicznie leżący na łopatkach lazy writing Bethesdy. Miało być hard science fiction wyszło jak zwykle. Tym razem jednak nie będzie tak, iż Obsidian dopisze dobrą fabułę do ich silnika.

Cały wszechświat w Starfield jest jednym wielkim safari do polowania i kolonizowania. Rekurencje gonią rekurencje, a wszystko tonie w sosie nie doprawionym jakąś porywającą meta ideą. Setting nie ma takiego polotu jak znane i lubiane postapo. Wszechświat do tego stopnia jest pozbawiony inteligentnego życia, iż nie ma choćby naczelnych na innych planetach. Wszystko dane zostało Homo Sapiens pod panowanie. Tak jak wspomniałem gra jest na wskroś amerykańska. Pogranicze musi wyglądać jak z westernu, a moje zabytkowe kije hokejowe “wzięły” i samoistnie zniknęły. Zdarzyło się to na moich oczach gdy patrzyłem jak leżą na podłodze mojego Outpostu. Prawdopodobnie były zbyt kanadyjskie żeby gra zachowała je w pamięci.

Mechaniki. Nasa Punk? Chyba jednak nie konsultowano tego z Nasa.

A o ile choćby przeprowadzono tego rodzaju konsultacje to kompletnie olano płynące ze strony NASA doświadczenie czy ewentualne sugestie. choćby na Marsa wysłano najpierw łazik. Chińczycy wysłali łazik zarówno na Księżyc jak i na Marsa. W Starfield wszystko musimy eksplorować z buta. Konie w Skyrimie nie były zbyt dobrze skonstruowane, a więc Todd Howard zdecydował za pewne, iż łazików nie będzie. Kiedy jednak gram w Starfield mam wrażenie, iż nikt na to nie wpadł ponieważ Bethesda robi cały czas tę samą grę. Popadła w ten sam bezdennie odtwórczy schemat co Ubisoft. A więc cały czas zbieramy itemy, a NPC się z nas z tego powodu śmieją. Zbieramy je żeby zbudować Outpost. Budujemy, a potem hoardujemy to w stosach ponieważ nie mamy surowców na zbudowanie kontenerów. Zostawimy te bambetle więc fizycznie na podłodze żeby NPC się z nas nie śmieli (tak naprawdę zostawiamy, bo lubimy crafting, który jest zawsze obecny w grach Bethesdy). Łazik w ładowni załadowany surowcami to kompletnie racjonalna wizja podyktowana doświadczeniami NASA. Trochę niezbyt sympatyczne względem użytkowników albo wręcz wprost impertynenckie ze strony Bethesdy jest szydzenie z graczy uprawiających hoarding. Zamiast śmiać się z mechanik, które sami zaimplementowali logicznym wyjściem byłoby danie narzędzi, które pozwalają wyjść z tego ślepego zaułka. Kolejna rzecz zrobiona w tej grze na tzw. “odwal się”.

Bethesda wychodzi z założenia, iż każdy chłopiec chce mieć bazę i wydaje im się, iż to jest jednym z największych atutów gry komputerowej (niestety nie jest). o ile stawia się rozgrywkę na bazie wydobycia surowców to należy zapewnić użytkownikom atrakcyjny system transportowania ich. Czego niestety nie zrobiono. Same rajdy łazikiem, którymi choćby taki Deliver us Mars kładzie na łopaty mega produkcję jaką jest Starfield byłyby atrakcyjne z perspektywy rozgrywki. Eksploracja planet z buta jest straszliwie nudna i czasochłonna. Jetpack jest fajną opcją, ale tak naprawdę kilka pomaga i jest jakimś tam dodatkiem podczas walki. Boost pack jest jednym z najjaśniejszych elementów tej strzelanki jaką jest Starfield. To się naprawdę udało. Liczę, iż Bethesda się otrząśnie i wyda DLC z łazikiem, który można trzymać w ładowni statku. Tu jednak rodzi się problem, bo statki są tak dziwnie kompaktowe, iż można odnieść wrażenie, iż wsiadamy do łodzi podwodnej żeby jako cywile oglądać wrak Titanica. Miało być hard sci – fi, a wyszło jak zwykle.

Budowanie jest okay, ale zrobienie Simsów w Falloucie to naprawdę nie są Himalaje kreatywności. Simsy mamy też zatem w Starfieldzie. Oczywiście kiedy wsłuchacie się w kwestie nagrane przez lektorów to zobaczycie jak smutne czasami jest to lokowanie produktu. NPC mówią chłopcom to co chcą usłyszeć. Gry są dziś oddzielnym tekstem kultury i Starfield niestety nie zdaje tego egzaminu dojrzałości.

Twórcy Starfield traktują odbiorców jakby bardziej wiedzieli czego potrzebują użytkownicy niż oni sami. o ile statystyki znikną z nowej odsłony Elder Scrolls, bo taka jest teraz linia (linijka) kreowania produktów przez Bethesdę to fani tej serii zabiją ich śmiechem. Może nie znikną, ale tak jak w Diablo IV będą się same zmieniały wraz level upami. Zakładam jednak, iż znikną tak jak zniknęły ze Starfield, a po części również z Fallout 76’ w którym karty wyglądają jakby były kierowane do przedszkolaków. Wychowałem się w czasach w których twórcy gier nie traktowali dzieciaków jak głupszych od siebie, sorry Bethesda.

Starfield zamiast kart ma system naszywek. Setting jest do bólu przewidywalny, odarty choćby z raypunkowej, retro pulpowości jaką miał Fallout Bethesdy. Czy Starfield jest grą przeznaczoną dla fanów NASA? Chyba jednak nie. Setting jest po prostu nudny, a nudny system drzewka umiejętności i rozwoju postaci sprawia, iż gra pozostało bardziej nudna. Czy paradoksem byłoby to, iż bardziej skomplikowany system umiejętności i atrybutów przyciągałby więcej ludzi? Założenie Bethesdy jest takie, iż byłby gatekeeperem. Ich zdaniem do nudnego settingu dodanie beer’n’pretzels (nudnych) mechanik sprawi, iż niższy będzie próg wejścia. Nuda plus nuda ma więc przyciągnąć casualowych graczy. Rzeczywistość jest jednak taka, iż gra zbiera bardzo kiepskie noty. To nie jest jakieś rocket science żeby dodać do siebie, iż takie założenie nie zbiera żniwa, które ma inkasować w teorii.

Animacja, grafika, dźwięk i gameplay

Silnik jest trochę przestarzały, bo gra była robiona latami, ale wygląda zaskakująco schludnie jak na standardy Bethesdy. Animacja jest okay choć irytuje brak przezroczystości, który jest w Cyberpunk 2077. Kiedy mijasz kogoś w Night City następuje prześwietlenie, które symuluje, iż przepchnąłeś/prześlizgnąłeś się obok przechodnia. Ewentualnie zderzyłeś z bara, ale wygląda to smooth as butter. NPC w Skyfield, przepraszam Starfield są klocami. Nie marnuj amunicji i dźgnij ich nożem albo tnij szablą czy siekierą ponieważ nie przejdą kiedy tego nie zrobisz. Nie będziesz się w stanie dostać do kokpitu kiedy robot wielkości Vasco stanie w drzwiach do niego. Druga sprawa, iż gra ma sprawić, iż czujemy się tak komfortowo, iż towarzyszący NPC lubią na nas popatrzeć jaką przystojną/ładną postać zrobiliśmy. Lubią to robić kiedy używamy lasera górniczego tak mocno, iż wchodzą na linię strzału zadając sobie obrażenia fizyczne. Prawdziwa miłość. Podobnie jest podczas walki kiedy wchodzą nam na linię strzału i zbierają serię w plecy. NPC mogą zginąć tylko wyniku storyline, a więc stracą jedynie przytomność. Super, Bethesda, brawo! Problem solved!

Muzyka jest jak w space operze. Trochę jak w Gwiezdnych Wojnach, a trochę jak w Indiana Jones. Ponieważ tym jest dodatkowo ten theme park zwany Starfield. To Indiana Jones w kosmosie. To wartość dodana do tego, iż ludzkość interesuje jedynie terytorializm i wojna o zasoby. Świat Starfield jest straszliwie pusty i chyba najbardziej puste jest to, iż czerpie ze Star Treka pogodność, ale nie dowozi jej lore’m, który mówi o tym, iż ludzkość strukturalnie zmieniła swoją cywilizację i faktycznie ma prawo spoglądać w przyszłość z optymizmem. Cywilizacja polega na hoardowaniu zasobów i dla nas jako graczy ma to być głównym celem rozgrywki w Starfield.

Architektonicznie dostajemy w ramach Starfield naskórkowe theme parki znane z innych gier i seriali. New Atlantis to futurystyczne miasto ze Star Treka. Akila to build parku z westernu. Czemu Fallout: New Vegas się tak dobrze sprzedawało? Na pewno było to jedynie związane z klimatem westernu. Jak zwykle powierzchowna analiza. Neon to miasto o tak dosadnej nazwie, iż sili się oczywiście na bycie cyberpunkowym, ale jest zwyczajnie nudne. Dostajemy też build planety wczasowej, który był obecny w Star Treku. Piraci ich lokacje są z kolei bardzo w klimacie Firefly. Mizantropijni, bestialscy zeloci też są poniekąd zainspirowani raidersami z Firefly. Dołóżcie do tego planety z zasobami i szczątkową fauną/florą, a także generowanymi sztucznie lokacjami. Tego generowanego contentu jest sporo i totalnie widać różnicę z planetami zrobionymi manualnie. Zbudowałem sobie Outpost na Cassiopei, bo te randomowe planety miały być może więcej sensu kiedy eksplorować można by je łazikiem. To są tak ogromne połacie terenu, iż nie budzi w ogóle wrażenia skala tych open worldów. Poraża raczej ich pustka i przemożne wrażenie straty czasu w przemierzanie pustkowi z powtarzalnym contentem na piechotę. Do wszystkich dociera, iż jest to eksperyment, ale raczej nie z serii tych udanych.

Autostopem przez Galaktykę? Raczej z buta, ryjku.

Czy ta gra jest warta swej ceny? W mojej opinii nie. Starfield to wydmuszka i remiks mniej lub bardziej udanych pomysłów Bethesdy, a także wtrętów z innych settingów sci – fi. o ile dostajecie tę grę w ramach Game Passa to faktycznie nabiera to więcej uroku. o ile jesteście NASA punkami to będziecie w mojej opinii niezadowoleni. Pełna cena tej gry to jednak odcinanie kuponów od nadwątlonej przez lata renomy Bethesdy. Ta gra nie wkręca w fabułę i w gameplay jak Cyberpunk 2077. To całkiem niezła strzelanka z fajną fizyką, ale to niestety tylko tyle. Połatana zapchajdziurowym contentem po brzegi. Da się w tę grę grać i momentami jest okay, ale to nie jest pobuggowane, wizjonerskie i pokraczne w dniu premiery arcydzieło fabularne jakim był Cyberpunk 2077.

Nie zrozumcie mnie źle. Starfield zasłużyłby na wyróżnienie albo choćby status gry roku, ale co najwyżej w 2015 roku. Za dużo zostało powiedziane w branży żeby gra do tej samej bramki miałkich theme parków mogła cokolwiek wskórać.

Ocena: 6/10

Idź do oryginalnego materiału