Ninja Gaiden nigdy nie było marką bliską mojemu sercu. Pomijając już korzenie serii, sięgające jeszcze lat 80., kojarzyła mi się ona głównie z rebootem z 2004 roku, będącym tytułem ekskluzywnym pierwszego Xboxa. choćby jeżeli zawsze bliżej było mi do zielonego obozu konsolowców, to jednak moja przygoda z Xboxem rozpoczęła się od poczciwej „trzysta sześćdziesiątki”. Może to właśnie to spowodowało, iż nie miałem okazji zakochać się w przygodach Ryu Hayabusy? A może, koniec końców, to teraz już tylko zbędna paplanina, która pozostanie bezwartościową przeszłością? Dlaczego? Otóż najnowsza gra z serii – Ninja Gaiden: Ragebound – jak możecie domyślać się po tytule recenzji, jest fenomenalna, a moje, szukające nowych wyzwań serce krzyczy: „Daj mi kolejną dawkę Ninja Gaiden!”.
Spis Treści
- Ragebound to szybkość, precyzja i przyjemność
- Razem raźniej
- Od lewej do prawej w górę i w dół
- Na coś trzeba przymknąć oko
- Nigdy mało pikseli
- Podsumowanie
Kup Ninja Gaiden: Ragebound (PS5)
Ragebound to szybkość, precyzja i przyjemność
W ostatnim czasie przebiłem się przez kilka dwuwymiarowych produkcji które zawierały w sobie sporo elementów platformowych. Jednym brakowało całkowitej kontroli nad naszą postacią, drugie – przynajmniej dla mnie – pozbawione były pewnej dynamiki, szybkości. Ninja Gaiden: Ragebound na szczęście dowozi na obu tych polach. Dostajemy tutaj naprawdę szybką grę, a dzięki temu, jak nasz ninja reaguje na nasze polecenia, jesteśmy w stanie utrzymać wysokie tempo, zachowując przy tym nienaganną precyzję. Dla mnie jako fana dwuwymiarowych platformerów jest to niezwykle ważne. Jestem pewien, iż jeżeli też cenicie sobie w tym gatunku te dwa elementy, to nie będziecie zawiedzeni. A to tylko początek zalet tej produkcji.
Najnowsza odsłona Ninja Gaiden błyszczy, gdy wymienione przeze mnie wyżej składowe gameplayu możemy wykorzystać w odpowiedni sposób. Zakładam, iż nie jest wielkim wyzwaniem stworzyć grę, w której gwałtownie i precyzyjnie będziemy przebiegać z punktu A do punktu B. Wyzwanie, które stało tutaj przed twórcami, to odpowiednie wypełnienie tej trasy, dzięki czemu będziemy w stanie docenić dane nam narzędzia i możliwości. Chylę czoła przed developerami, ponieważ przemierzanie każdego kolejnego poziomu, w którym napotkamy rozmaite przeszkody, było dla mnie samą przyjemnością. Dobrze rozmieszczone i interesujące sekcje, w których musimy wykazać się zręcznością podczas skakania z platformy na platformę, to jedno, ale do tego każda mapa jest wypełniona odpowiednią ilością przeciwników, z którymi musimy sobie poradzić. Brzmi to raczej całkiem normalnie, prawda?
Szczęśliwie rozmieszczeni są oni idealnie pomiędzy momentami typowo zręcznościowymi, dzięki czemu nie ma chwil, gdy czujemy się przytłoczeni, gdy czujemy, iż postawione przed nami zadanie jest trudne nie dlatego, iż jest kreatywnie zaprojektowane i zmusza nas do odpowiedniego żonglowania umiejętnościami, ale jego trudność wynika tylko z tego, iż ma być ciężko i tyle. Ninja Gaiden: Ragebound jest tytułem wymagającym, ale nie czułem, by traktował gracza niesprawiedliwie. Przejście całości potrafi dać w kość – zwłaszcza podczas trybu „Hard mode” – ale nie irytuje, nie powoduje frustracji. To przyjemne doświadczenie, które nie jest miłym spacerkiem po parku.
Razem raźniej
Wiecie już, iż bardzo siadł mi „feeling” gry, ale co dokładnie składa się na rozgrywkę? Przecież nie zachwycałbym się tylko płynnym skakaniem i ciachaniem mieczem. No dobra, zachwycałbym się, ale naprawdę jest tutaj tego więcej. Przede wszystkim – co można zauważyć w materiałach promocyjnych – dostajemy dwóch grywalnych bohaterów. Kenji oraz Kumori to postacie, które w Ragebound zaliczają swój debiut w serii. On – młody ninja z wioski Hayabusa, uczeń legendarnego Ryu. Ona – kunoichi z klanu Czarnego Pająka. O tym, jak dwa różne charaktery z dwóch zwaśnionych frakcji się ze sobą dogadują, obgadamy w akapicie o fabule. Dla rozgrywki najważniejsze są różnice gameplayowe oraz to, jak bardzo się one ze sobą uzupełniają. A moment, w którym będziemy musieli je ze sobą połączyć, jak najbardziej przychodzi. I to wcześniej niż później.

Kenji Mozu to ninja, który specjalizuje się w walce bezpośredniej. Poziomy, w których mamy do dyspozycji tylko jego umiejętności, wymagają od nas starcia w bliskim dystansie. Jak łatwo się domyślić, Kumori to wojowniczka, która jest jego odwrotnością. Grając nią, możemy atakować z daleka, grać bardziej zachowawczo. Są też standardowe zdolności, które obie postacie dzielą ze sobą od samego początku – chociażby odbicie w powietrzu (Guillotine boost), które oprócz ataku służy głównie do pokonywania większych przepaści czy też wzbicia się w górę po odpowiednio rozmieszczonych przeciwnikach. Taki tutejszy odpowiednik podwójnego skoku, który jednak wymaga od nas troszkę więcej wyczucia i refleksu niż klasyczny double jump. Zdecydowanie jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, które można zrobić w grze.
Uwierzcie mi, iż jest tego tutaj znacznie więcej. Chociażby specjalne umiejętności i ataki, które możemy kupować za zdobytą, poukrywaną w grze walutę. Od takiej, która pozwoli nam się uleczyć, aż po taką, która zapewni jednorazowe, ale ogromne obrażenia – obie wyjątkowo skuteczne w starciach z bossami. Żonglowanie i wypróbowywanie kolejnych perków to duża frajda, ale też pierwsza rzecz, do której mogę się przyczepić. Dokładniej mówiąc, mam wrażenie, iż bardzo gwałtownie zorientujemy się, które z nich są wyraźnie najlepsze i raczej nie będziemy chcieli częściej korzystać z pozostałych. A wszystkie inne małe rzeczy? Wszystkiego wam nie zdradzę. Nie chcę psuć zabawy płynącej z odkrywania najmniejszych smaczków samemu.
Od lewej do prawej w górę i w dół
Ninja Gaiden: Ragebound to klasyczna platformówka 2D, która nawiązuje do korzeni serii. Konstrukcja każdego z poziomów jest bardzo prosta. Przemierzamy większość lokacji, idąc z lewej do prawej strony, a na samym końcu najczęściej czeka na nas starcie z bossem. Czasami geniusz naprawdę leży w prostocie. Brakuje mi produkcji, które zabiorą nas trochę w przeszłość, zwłaszcza pod kątem swojej konstrukcji, ale zachowają w tym samym czasie płynność teraźniejszych pozycji.
Oprócz standardowych wyzwań w postaci skakania, walczenia, rozwiązywania krótkich, ale interesujących zagadek środowiskowych, Ragebound oferuje coś jeszcze. Mamy tutaj parę urozmaiceń w postaci „innych” poziomów. Ucieczka przed ścigającym cię helikopterem, gdy poruszasz się na motocyklu? Jest. Poziom, w którym poruszasz się motorówką na wodzie i, tak jak na motocyklu, musisz walczyć z atakującymi cię z każdej strony przeciwnikami? Jest. Są też momenty, w których biegamy po pociągu czy walących się budynkach. Są również sytuacje, w których pod presją czasu musimy przed czymś uciekać i wykazać się sporym refleksem. I to nie tylko w prawą stronę, ale też do góry. I wiecie, co jest najlepsze w tych raczej krótkich, ale intensywnych przerywnikach od standardowej bieganiny? Pojawiają się w idealnych momentach – pomiędzy kilkoma normalnymi etapami – dzięki czemu gra zachowuje odpowiednią świeżość gameplay’ową od początku aż do końca.
Na coś trzeba przymknąć oko
Dwa rywalizujące ze sobą i nienawidzące się obozy. Wśród nich dwa kompletnie różne od siebie charaktery. Kobieta i mężczyzna, którzy pomimo przeciwności losu zakochują się w sobie i kroczą ku szczęśliwemu zakończeniu. Trochę przesadziłem, bo jednak wątku miłosnego tutaj nie ma, ale prawie wszystko wpasowuje się w ten znany wszystkim archetyp. Fabuła w Ninja Gaiden: Ragebound nie powala – jest co najwyżej poprawna. Dwie, na pierwszy rzut oka niepasujące do siebie, postacie zmuszone są w pewnym momencie do współpracy dla wyższego dobra. I oczywiście rozumieją, jak bardzo potrafią się dzięki swoim różnicom uzupełniać. Do tego wszędzie dookoła demony, potwory i agenci CIA.
Nie oszukujmy się jednak, wszyscy dobrze wiemy, iż po takie tytuły nie sięga się dla historii. Ta stanowić ma jedynie pretekst do tego, aby rzucać w nas coraz to ciekawsze i bardziej wymagające przeszkody. jeżeli rzeczywiście na taki efekt liczyli twórcy, to według mnie jak najbardziej udało im się go uzyskać. Po drodze spotkacie kilka twistów (które w większości będziecie w stanie przewidzieć), ale nie liczcie na coś, co zostanie z wami na lata.
Nigdy mało pikseli
Wydaje mi się, iż nie ma co długo rozpisywać się o oprawie audiowizualnej. Ninja Gaiden: Ragebound wygląda naprawdę dobrze. Każdy koneser pixel artu powinien być ukontentowany z tego, co zobaczy na ekranie. Twórcy serii Blasphemous raz jeszcze zrobili coś, w czym są dobrzy, i zaoferowali nam naprawdę pięknie wyglądającą produkcję. Oczywiście zostając w ramach tego kierunku stylistycznego.
Jeśli już do czegoś na siłę miałbym się przyczepić, to raczej byłaby to muzyka. Niech nikt nie zrozumie mnie źle. Dźwięki z gry absolutnie nie spowodują krwawienia z naszych uszu. To solidna ścieżka audio, która jednak – przynajmniej ze mną, nie zostanie na dłużej. Jest okej i tyle. Wpada jednym uchem i chwilę później wypada drugim. Domyślam się, iż nie jest łatwo stworzyć muzykę do tego typu tytułu, ale chociażby Shovel Knight pokazał mi, iż jak najbardziej się da. Podkreślam jednak, iż to taki minus, który wyszukany został trochę na siłę. adekwatnie to choćby nie minus, tylko raczej neutralna składowa świetnej całości. A gdy wszystko jest tak dobre, to coś, co jest „tylko okej”, wypada przy reszcie troszkę blado.
Dla osób, które dużą uwagę przywiązują do kwestii technicznych – Ninja Gaiden: Ragebound na PlayStation 5 działa bardzo dobrze. Gra jest płynna, obraz wyświetlany jest w wysokiej rozdzielczości. Nie napotkałem żadnych błędów, o których warto byłoby wspomnieć. Macie konsolę Sony? Możecie śmiało odpalać najnowszą grę studia The Game Kitchen.
Podsumowanie
Czasami, gdy piszę o grze, która naprawdę mi się podoba, mam wrażenie, iż daję się zbyt ponieść emocjom. Niektórzy czytający oczekują może czegoś innego, ale wychodzę z założenia, iż muszę przekazać jak najwięcej swoich uczuć i emocji właśnie. Ninja Gaiden: Ragebound to jedna z najlepszych platformówek 2D, w jakie grałem w ostatnich latach. Nie potrafię znaleźć zbyt wielu rzeczy, które mi tutaj nie pasowały. Mam poszukać czegoś na siłę? Może jeden boss był trochę drażniący a linia fabularna jest za krótka? Pewnie też nie każdemu przypadnie punktowanie i zbieranie rangi za wynik na każdym poziomie? Możliwe. To jednak tylko gdybanie. Gdybanie, które mi, jako fanowi tego gatunku, nie przeszkadza. Bawiłem się świetnie i wiem, iż Ragebound będzie bardzo wysoko na mojej liście ulubionych gier tego roku. Serdecznie polecam.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse.
Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Dotemu.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.