Onimusha 2: Samurai’s Destiny – recenzja (PC). Demon z przeszłości powraca

2 tygodni temu

Capcom ostatnio lubi zaglądać do swojej biblioteki klasyków. Po sukcesie remasterów Resident Evil przyszła kolej na zapomnianą serię o samurajach walczących z demonami. Onimusha 2: Samurai’s Destiny wraca po dwudziestu latach nieobecności, przypominając nam, dlaczego ta franczyza była kiedyś tak ceniona.

Spis Treści

  • Jubei i zemsta na Nobunaga
  • Mechaniki godne samuraja
  • System towarzyszy i prezentów
  • Techniczne aspekty remastera
  • Archaizmy, które mogą boleć
  • Czy warto sięgnąć po klasyka?

Jubei i zemsta na Nobunaga

Zamiast kontynuować historię Samanosuke z pierwszej części, twórcy postawili na nowego bohatera. Jubei Yagyu to jedyny ocalały z rzezi swojego klanu, dokonanej przez demoniczne siły Nobunagi Ody. Ten wskrzeszony wojownik powrócił z zaświatów z jednym celem — podporządkować sobie feudalną Japonię przy pomocy armii potworów. Brzmi banalnie? Może i tak, ale realizacja tej prostej historii ma w sobie niepowtarzalny urok.

Klimat przypomina stare filmy samurajskie z gatunku jidaigeki, gdzie honor i zemsta były najważniejsze. Dialogi bywają patetyczne, niektóre sceny ocierają się o kicz, ale paradoksalnie to dodaje produkcji charakteru. Współczesne gry często boją się być nieco naiwne i przez to tracą duszę. Tutaj mamy czystą rozrywkę w stylu wczesnych lat dwutysięcznych — bez zbędnego zadęcia, za to z sercem.

Mechaniki godne samuraja

System walki stanowi fundament całego doświadczenia. Każda z dostępnych broni — katana, włócznia, młot bojowy czy podwójne ostrze — ma swój unikalny rytm i zastosowanie. Katana jest szybka i zbalansowana, włócznia świetnie sprawdza się przeciwko grupom, a młot miażdży pancerze cięższych przeciwników. Do tego dochodzi magia żywiołów, która nie tylko zwiększa obrażenia, ale też nadaje atakom spektakularny charakter wizualny oraz broń zasięgowa — łuk i karabin.

Pokonani wrogowie zostawiają kolorowe dusze, które trzeba aktywnie wchłaniać. To nie jest automatyczny system — w ferworze walki często musimy wybierać między kontynuowaniem komba a zebraniem cennych kulek. Żółte przywracają zdrowie, niebieskie ładują pasek magii, czerwone służą jako waluta do ulepszania ekwipunku, a fioletowe pozwalają na transformację w potężną formę Oni. W oryginale ta przemiana była automatyczna, teraz możemy ją kontrolować, co znacząco zwiększa głębię taktyczną rozgrywki.

System towarzyszy i prezentów

Największą innowacją względem pierwszej części jest wprowadzenie czwórki towarzyszy. Magoichi to cwany strzelec, Ekei to rubaszny mnich o złotym sercu, Kotaro reprezentuje młodość i zapał, a tajemnicza Oyu skrywa więcej, niż pokazuje. Każda z tych postaci ma własne cele i motywacje, które poznajemy poprzez system prezentów. Mechanika ta wymaga od nas aktywnego budowania relacji — odpowiednie podarunki zwiększają poziom przyjaźni, odblokowując nowe sceny fabularne i nagrody.

Co ciekawe, nie można poznać wszystkich historii podczas jednego przejścia. Wybory, których dokonujemy, wpływają na to, który towarzysz będzie nam częściej towarzyszył. To zachęca do ponownych rozgrywek, tym bardziej iż każda postać oferuje inne wsparcie w walce i unikalne zakończenie swojego wątku. System ten był innowacyjny jak na 2002 rok i choćby dziś sprawdza się znakomicie.

Techniczne aspekty remastera

Capcom podszedł do odświeżania z szacunkiem dla oryginału. Wszystkie elementy wizualne przeszły gruntowny lifting — prerenederowane tła prezentują się świetnie w wysokiej rozdzielczości, modele postaci są znacznie bardziej szczegółowe, a choćby wstawki FMV (które najwyraźniej przepuszczono przez jakiegoś AI do upscalingu) nie kłują w oczy. Całość wypada zdecydowanie lepiej niż oryginał odpalony na emulatorze. Na PC Onimusha 2: Samurai’s Destiny działa w stabilnych 60 klatkach na sekundę, co znacząco poprawia responsywność podczas walk. Miłą niespodzianką dla polskich graczy jest dodanie rodzimej lokalizacji w postaci napisów — drobny, ale jakże istotny szczegół. Szkoda natomiast, ze tytuł nie ma zbyt wielu opcji graficznych, raptem kilka generycznych. Tutaj można było zrobić coś więcej.

Najważniejszą zmianą jest dodanie nowoczesnego schematu sterowania. Klasyczne „tank controls” przez cały czas są dostępne dla purystów, ale nowy system analogowy jest znacznie wygodniejszy. Warto jednak pamiętać o przełączeniu proporcji ekranu na 4:3 – domyślny tryb panoramiczny po prostu przycina obraz, zamiast go rozszerzać. Do pakietu dorzucono też piekielnie trudny tryb Hell, gdzie jedna pomyłka kończy się śmiercią, oraz dostęp do wszystkich minigier od początku.

Archaizmy, które mogą boleć

Nie wszystkie rozwiązania z epoki PS2 przypadną każdemu do gustu. W Onimusha 2 mamy statyczne kamery, które osobiście uwielbiam za budowanie klimatu i kinowe ujęcia, dla współczesnych graczy mogą stanowić wyzwanie. Szczególnie podczas walk w ciasnych pomieszczeniach, gdy kamera przeskakuje między ujęciami, niektórzy mogą poczuć się zdezorientowani. To kwestia przyzwyczajenia — dla fanów klasycznych survival horrorów to element uroku, dla młodszych graczy potencjalna bariera.

Równie frustrujący jest wszechobecny backtracking. Wioska Imasho służy jako centralny hub, do którego wracamy po każdej większej misji. Oznacza to konieczność przemierzania tych samych lokacji wypełnionych respawnującymi się wrogami. Dla jednych to okazja do farmienia dusz i złota potrzebnego na prezenty, dla innych — męcząca powtarzalność, która sztucznie wydłuża czas gry. Współczesne standardy projektowania poziomów są po prostu inne i tutaj czuć największy rozdźwięk między oczekiwaniami a rzeczywistością.

Czy warto sięgnąć po klasyka?

Onimusha 2: Samurai’s Destiny to produkt swojej epoki, który zachował większość pierwotnego uroku. Satysfakcjonujący system walki, interesujące mechaniki społeczne i klimat feudalnej Japonii przez cały czas potrafią wciągnąć. Remaster dodaje niezbędne ulepszenia techniczne, zachowując jednocześnie to, co w oryginale było najlepsze. Czy jest to najlepsza część serii? Wielu fanów tak twierdzi i po latach łatwo zrozumieć dlaczego — to tytuł, w którym Capcom zaczął eksperymentować z formułą, dodając elementy RPG i system relacji, jednocześnie zachowując rdzeń sprawdzonej rozgrywki.

Dla fanów klasycznych gier akcji to pozycja obowiązkowa, choć nowicjusze muszą być przygotowani na pewną dozę frustracji związaną z archaicznymi rozwiązaniami w postaci backtracku czy braku autosave’ów. jeżeli jednak potraficie przymknąć oko na te niedoskonałości, czeka was jedna z najlepszych przygód w feudalnej Japonii. A iż za rok pojawi się zupełnie nowa odsłona Way of the Sword, to idealny moment na przypomnienie sobie, dlaczego ta seria zasługuje na powrót do łask. O ile cena 134 zł Was nie odstraszy. Za tyle można mieć PS2 i oryginał, więc w tej materii Capcom lekko przegiął według mnie. Na szczęście, na pewno dość gwałtownie będzie można zdobyć ten tytuł za niego mniejsze pieniądze, jak to na PC.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry dziękujemy firmie Cenega.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Idź do oryginalnego materiału