PAYDAY 3: Houston Breakout – recenzja DLC. Houston, mamy problem

2 tygodni temu

Wygląda na to, iż role się odwróciły. Tym razem to Houston ma problem.

I jest to problem sporego kalibru zresztą – tak się składa, iż znalazł się o krok od spędzenia reszty życia w więzieniu. Rzecz jasna, nie możemy do tego dopuścić. W związku z tym więc szykuje nam się spora akcja; trzeba będzie przechwycić Houstona z sądowego aresztu i odstawić go gdzieś z daleka od celi. Możemy załatwić to zarówno na głośno, jak i na cicho. W przypadku pierwszej opcji czeka nas spektakularna strzelanina przeciwko wrogowi o znacznej przewadze liczebnej. W przypadku drugiej – sporo kombinowania. Niezależnie jednak, którą z nich wybierzemy, będziemy musieli się w Houston Breakout trochę nagimnastykować.

PAYDAY 3: Houston Breakout przeszłam wraz z kumplem na oba z możliwych sposobów (choć nie do końca celowo. Wersja na głośno wyszła przez to, iż w skutek jakiegoś kuriozalnego przypadku wrzuciłam granat do wentylacji). Jako iż przeważnie robię wszystko, by unikać “walki z hordą”, opcja z bezpośrednim starciem była dla mnie dość niemile widziana, choć muszę docenić, iż faktycznie stanowiła całkiem fajne wyzwanie. Jak przystało na tego typu przybytek, wezwanych do ochrony policjantów było niesamowicie dużo i wychodzili zewsząd. Dosłownie. Każde drzwi, każdy szklany dach – którędy tylko dało się wejść do środka, tamtędy wchodzili. Totalna rozpierducha. Ale chyba o to właśnie chodziło, prawda?

Ciekawszym wariantem w mojej opinii było natomiast wykonanie tej misji na cicho. Nie zamierzam oczywiście opisywać całego procesu, aczkolwiek zapewniam, iż trzeba się było trochę nagłowić. Przemykanie cichcem po gmachu pełnym ludzi, grzebanie w elektronice, wywabianie ochroniarzy, niszczenie dowodów, no i oczywiście rzeczy znane i lubiane już z podstawki. Do zrobienia było sporo, a dokonanie tego tak, by nikt nas nie zauważył, również nie należało do prostych. Kiedy jednak nam się to uda, satysfakcja jest spora. Moim zdaniem choćby większa niż po przeżyciu napadu “na pełnej k*rwie”, iż tak to sobie pozwolę ująć.

Na sporą korzyść tej misji działa z pewnością wielkość lokacji, po której się przemieszczamy. Houston Breakout, jak wcześniej wspomniałam, dzieje się wewnątrz gmachu sądu. Naprawdę pokaźnego gmachu. Całość ma łącznie garaż i dwa piętra, z czego każde zajmuje sporą powierzchnię. Mamy tam lobby, pokoje dla pracowników, łazienki, sale sądowe, pomieszczenie z dowodami i temu podobne miejsca. W wersji na cicho przyjdzie nam odwiedzić niemal wszystkie. Przy przechodzeniu na głośno trochę mniej, ale również sporo. Każda z nich zaś wygląda całkiem schludnie, przyjemnie się na nie patrzy. W spolszczeniu zadbano choćby o to, by napisy na tablicy informacyjnej na sali rozpraw wyświetlały się w naszym rodzimym języku, co ze swojej strony całkiem doceniam – nie raz i nie dwa zdarzyło mi się przyuważyć, iż gry zostawiały takie rzeczy w wersji oryginalnej, a tutaj jednak dołożono odrobiny starań, by to zedytować. Miło.

Fot. materiały promocyjne (Deep Silver)

Z całym tym miejscem akcji miałam adekwatnie tylko jeden problem. Schody. Cholera, nigdy nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie te gnojki są. Wiele zadań wewnątrz tego DLC wymaga poruszania się po piętrach góra-dół, a przez to, iż miałam problem ze znalezieniem klatek schodowych, kręciłam się tylko jak smród po gaciach po tych korytarzach i sprawdzałam wszystkie alejki po kolei. W wersji na cicho, kiedy nie ma się maski na twarzy ani policji na karku, nie ma z tym większego problemu – po prostu schodzi na tym parę minut dłużej niż to konieczne. Za to w głośnym wariancie… No cóż, tutaj robi się trochę gorzej. W każdym z tych korytarzy w końcu czeka wtedy masa przeciwników, przez których nie sposób się przebić bez szwanku.

Houston Breakout było moim pierwszym zetknięciem z DLC do którejkolwiek z gier z serii PAYDAY, w związku z czym nieco zaskoczyło mnie, jak malutkie się ono okazało. Jasne, cena też jest stosunkowo niska w porównaniu ze “standardowymi” dodatkami, aczkolwiek mimo wszystko przeżyłam lekki szok. Cały napad można zrobić w kilkadziesiąt minut. Do tego mamy jeszcze parę elementów kosmetycznych w zestawie, no i to w sumie tyle. Nie potraktuję tego oczywiście jako jakiś olbrzymi minus, jako iż gdybym znała serię lepiej, to pewnie choćby nie zwróciłabym na to uwagi, ale skoro już piszę tę recenzję, to lojalnie daję znać. o ile nie macie jeszcze żadnego dodatku w tej grze, a Odbicie Houstona miałoby być waszym pierwszym – miejcie z tyłu głowy, iż nie spędzicie w nim za wiele czasu. No, chyba iż postanowicie wykorzystać je sobie do farmienia kasy. Wtedy można tam siedzieć i godzinami, powtarzając napad w kółko.

Fot. materiały promocyjne (Deep Silver)

Podsumowując, PAYDAY 3: Houston Breakout zafundowało mi wprawdzie krótką, ale całkiem przyjemną rozrywkę. Mapa jest duża, ładna i dość różnorodna, a skradanie się po niej i wykonywanie kolejnych zadań w drodze do uwolnienia Houstona – angażujące. Gdyby jednak twórcy w jakimś odległym, alternatywnym uniwersum zechcieli z jakiegoś powodu wysłuchać losowej recenzentki z zagranicy, to chciałabym ładnie poprosić o jakieś walące po oczach tabliczki wskazujące drogę do schodów. Może dzięki nim tak ułomni gracze jak ja przestaną się wreszcie gubić jak idioci…


Powyższa recenzja powstała we współpracy z firmą PLAION. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne (Deep Silver)

Idź do oryginalnego materiału