Niemal każdy bohater popkultury ma jakąś swoją origin story – historię tego, jak zmienił się w postać, która zakorzeniła się w wyobraźni odbiorców. Ale opowiadanie o tym wprost nie zawsze jest dobrym pomysłem.
A jednak kino, komiks czy literatura ciągle dostarczają nam podobnych historii. Zrobił to także Andrzej Sapkowski w Rozdrożu kruków. Nowa powieść autora przynosi origin story Geralta z Rivii, najbardziej udanego bohatera polskiej literatury popularnej od czasów Andrzeja Kmicica, pod kątem globalnych zasięgów bijącego na głowę Sienkiewiczowskiego obrońcę Częstochowy.
Czy faktycznie było warto ujawniać początki?
Jak udała się ta próba? To pytanie jest szczególnie aktualne w kontekście Sezonu Burz (2013), poprzedniej odsłony wiedźmińskiego cyklu. Sezon, rozgrywający się gdzieś między Ostatnim życzeniem i Mieczem przeznaczenia – pierwszym i drugim tomem wiedźmińskich opowiadań – jako próba powrotu do świata sagi była zdecydowanie nieudana. Zawodziło tam w zasadzie wszystko: od nieporadnej fabularnej konstrukcji, przez sposób portretowania postaci, po styl i język – zwłaszcza dialogów. A te ostatnie były przecież jednym z najmocniejszych atutów prozy Sapkowskiego. Trudno się było czasem oprzeć wrażeniu, iż całość napisał jakiś znacznie mniej utalentowany od niego ghost writer – po swojemu, na miarę mniejszego talentu, rozwijający cudze pomysły.
Rozdroże na szczęście nie jest Sezonem burz. Jednocześnie nie jest to też Mniejsze zło czy Granica możliwości, z pewnością w „wiedźmińskim kanonie” nowa powieść nie zajmie miejsca wśród najlepszych literackich produkcji Sapkowskiego. Działa jednak całkiem dobrze na poziomie czytelniczej przyjemności, tworząc wciągającą historię, raz jeszcze pozwalającą wrócić do lubianego świata i zamieszkujących go bohaterów.
Najbardziej zaskakujące jest to, iż główny bohater jest tu jeszcze kimś zupełnie innym niż w reszcie sagi. Geralt rodzi się bowiem w polskiej literaturze, wjeżdżając na ulice Wyzimy już jako osoba w średnim wieku. Ktoś, kto sporo przeżył i sporo wie, kto zna życie, a zaznajamiając się z nim, przeżył niejedno rozczarowanie, kto nie potrafi uśmiechać się inaczej niż ze zdradzającym zgorzknienie szyderstwem.
W Rozdrożu kruków widzimy Geralta młodzieńczego i naiwnego, bohatera, który nie zdążył jeszcze zgorzknieć ani choćby wykształcić charakterystycznego, inteligentnie cynicznego poczucia humoru. Młody wiedźmin po szkoleniu w Kaer Morhen po raz pierwszy w życiu wyrusza na szlak. Jego wiedza o świecie ogranicza się do wykutej na pamięć treści wiedźmińskich bestiariuszy, wielokrotnie daje popis własnej ignorancji.
Na swojej drodze spotyka starszego, doświadczonego wiedźmina, który zabijając potwory, uzbierał na całkiem zgrabny majątek, gdzie prowadzi życie zamożnego ziemianina, zdolnego poświęcać czas wolny od pracy na intelektualne poszukiwania. Bierze młodego adepta pod swoje skrzydła, uczy go wykraczającej poza rzemiosło wiedzy, podobnie jak w filmie Nieśmiertelny (1986) grany przez posiwiałego Seana Connery’ego Ramirez wprowadzał Connora McLeoda w tajniki życia nieśmiertelnych. Relacja z wyrafinowanym, doskonale wykształconym mentorem pcha Geralta na drogę, na której powstanie znany nam bohater – ktoś o wiele lepiej wykształcony i oczytany, niż mogłaby sugerować to profesja zabójcy potworów.
Sapkowski wielokrotnie wysyła sygnały znającym sagę czytelnikom, wprowadza motywy, które zostaną rozwinięte w dalszej części cyklu. Jak zwróciło już uwagę kilku recenzentów, struktura Rozdroża przypomina strukturę questu w grze wideo – łącznie z ogłoszeniami na przydrożnych słupach, które kierują Geralta ku kolejnym, posuwającym akcję do przodu przygodom. Czytając książkę na czytniku albo ekranie smartphone’a, aż chce się czasem sprawdzić, czy gdzieś na marginesie nie wyświetlają się zdobywane przez bohatera punkty doświadczenia.
Te odniesienia do gry są tak ostentacyjne, jakby Sapkowski mówił: „dobra, wiem, iż nie czytaliście i znacie ten świat tylko z gier, więc macie coś dla waszych ukształtowanych przez gry wyobraźni”.
Wiedźmin na JDG
Jednocześnie lektura prowokuje do refleksji, iż prawdziwa origin story wiedźmina – jako popkulturowego fenomenu – leży nie na jego pierwszym wiedźmińskim szlaku, ale w polskich latach 90. Bo choć pierwsze opowiadanie z cyklu ukazało się w „Fantastyce” już w 1986 roku, to wiedźmin kulturowo przynależy do następnej dekady. Jest ubranym w fantastyczny kostium bohaterem polskiej transformacji, być może najbardziej charakterystycznym obok Franza Maurera.
Geralt – zgryźliwy, rozczarowany zabójca potworów, starający się jak najlepiej wykonywać swój fach – przypomina inteligenta zmuszonego odnaleźć się w nowej, drapieżnej rzeczywistości. Geralt prowadzi w zasadzie jednoosobową działalność gospodarczą – choć osadzoną w mocno uregulowanym, ciągle działającym według cechowych zasad zawodzie – co czyni go idealnym bohaterem na czas, gdy po latach PRL Polacy znów zaczynają grę w kapitalizm.
Praca wiedźmina i innych zawodów klasy średniej – czarodziejów, kupców, właścicieli zajazdów, bankierów – przedstawiana jest na ogół w sadze z dużą uwagą i szacunkiem. Choć oczywiście nie brakuje w tych branżach oszustów, gospodarczych aferzystów i karczmarzy podających podłej jakości piwo. O wiele bardziej negatywny jest jednak obraz polityki, która w wiedźmińskim świecie jest brudna, zdradziecka, małostkowa, głupia, niepotrzebnie okrutna, skorumpowana i zakłamana. Najlepiej trzymać się od niej możliwie najdalej. Choć Geralt ciągle wciągany jest w polityczne intrygi – łącznie z tą, która ostatecznie podpala cały jego świat, a choćby całe multiwersum – to najchętniej skupiłby się na sferze prywatnej i zawodowej.
To przeciwstawienia życia prywatnego i pracy klasy średniej budującej rzeczywisty dobrobyt z jednej strony, a brudnej, nieudolnej polityki z drugiej, też jest czymś bardzo głęboko osadzonym w mentalności lat 90. Wyrasta z emocji społeczeństwa, rozczarowanego tym, jaki kształt przybrała nasza demokracja, ze Stanem Tymińskim w drugiej turze pierwszych wolnych wyborów prezydenckich, wszystkimi aferami, posłami zajmującymi się wieszaniem nocą w sali sejmowej krzyża i Polską Partią Przyjaciół Piwa w pakiecie.
Najntisowa jest też postmodernistyczna poetyka pastiszu, widoczna zwłaszcza w najlepszych opowiadaniach z cyklu. Sapkowski pisze bardzo samoświadomą, nie zawsze do końca poważnie traktującą się fantasy, nieustannie zarzucającą widza literackimi odniesieniami. Ta poetyka pastiszu trochę słabnie w wiedźmińskich powieściach, ale i tam nagle przeniesieni być możemy w scenę jakby wyjętą z Krzyżaków Sienkiewicza.
Językowo świat wiedźmina jest garnkiem, w którym wszystko się ze wszystkim miesza. W imionach bohaterów i nazwach własnych sąsiadują ze sobą słowa brzmiące germańsko, celtycko, romańsko i słowiańsko. Na mapie znajdujemy Aedirn, Vengerberg, Oxenfurt i Toussaint, a obok nich Wyzimę, Novigrad czy Tretogor. Wolne Miasto Hołopole, sąsiadujące z Królestwem Kaedwen, kojarzy się z pejzażem językowym najntisów, jego Szwagrexami i Drutexami. Na te wszystkie słowiańskie nazwy wrzucone w bynajmniej niebędący fantastyczną wersją słowiańszczyzny świat można patrzeć jako na wyraz kluczowego dla dekady po upadku realnego socjalizmu pragnienia, byśmy się ze swoją środkowoeuropejskością, a w najgorszym wypadku wschodnioeuropejskością, odnaleźli w zjednoczonej Europie.
Progresywny bohater na miarę naszych możliwości
Rozdroże kruków ukazuje się równolegle z napisanym przez naszego kolegę z redakcji Michała Sutowskiego pierwszym tomem biografii innego symbolu polskich lat 90. – Aleksandra Kwaśniewskiego. Jak autor zauważa we wstępie, fenomen Kwaśniewskiego polegał między innymi na tym, iż był on w stanie wyrazić jak na swoje czasy względnie progresywne, modernizacyjne i proeuropejskie treści w plebejskiej, ludycznej i przemawiającej do klas ludowych formie. Choć wiedźmin – przynajmniej przed falą popularności gier – nie był raczej fenomenem masowo konsumowanym przez klasy ludowe, to można o nim powiedzieć podobną rzecz: to, podobnie jak Kwaśniewski w polityce, progresywny, popkulturowy bohater na miarę polskich lat 90.
Co odróżnia go zdecydowanie od mniej lub bardziej radykalnie prawicowej polskiej fantastyki tego okresu. W czasie, gdy środowiska katolickie zaczynały wielką kampanię na rzecz ograniczenia praw reprodukcyjnych kobiet, nasi fantaści sprzedali czytelnikom sadystyczne fantazje o obozie koncentracyjnym w zaświatach, gdzie fizycznym i psychicznym torturom poddawany jest bohater winny – między innymi – dopuszczenia do aborcji swojego „nienarodzonego dziecka”.
W wiedźmińskim cyklu można znaleźć odbicie wszystkich kluczowych światopoglądowych sporów lat 90., głównie o aborcję i w ogóle prawa kobiet, o rolę religii i Kościoła. Trudno mieć wątpliwości, iż wiedźmin stoi w nich po adekwatnej stronie. Choć jedną z najbardziej pozytywnych bohaterek cyklu, postacią pełniącą wobec Geralta quasi-matczyną rolę, jest Nenneke – arcykapłanka bogini Melitele – to cykl przepełniony jest antyklerykalną emocją, korespondującą z utworem ZChN zbliża się – największym kulturalno-politycznym osiągnięciem Pawła Kukiza.
Sapkowski pisze fantasy, które ma wyraźnie profeministyczną intencję. Świat wiedźmina pełen jest mizoginów – to postaci bez wyjątku niesympatyczne, często wręcz odstręczające, a ich mizoginia prędzej czy później zostaje przykładnie ukarana. Jednocześnie wizja tego, co jest, a co nie jest emancypujące i upodmiatawiające dla kobiecych bohaterek, mocno tkwi w popkulturowych, określonych też klasowo fantazjach z lat 90.
Świat sagi pełny jest także napięć rasowych, czy ściślej rzecz mówiąc: gatunkowych. Na kontynencie, gdzie rozgrywa się akcja, ludzie i ich królestwa są przybywającymi z daleka kolonistami, napierającymi na wcześniejszych mieszkańców – elfów, krasnoludów, driady, niziołki itd. Międzygatunkowe napięcia rozstrzygane są przy pomocy takich narzędzi, jak pogromy, czystki etniczne, przepisy ograniczające prawa „nieludzi”. We wszystkich tych konfliktach wiedźmin jest po stronie tych, którzy padają ofiarą dyskryminacji.
Jeśli dodamy do tego jeszcze ekologiczną wrażliwość, to układa się to w całkiem sympatyczny pakiet, choć naturalnie ukształtowany przez ograniczenia swoich czasów. Nie tylko w tym, jak rozumie się kobiecą emancypację. Sposób przedstawiania bohaterów klas ludowych – na czele z próbującym nieudolnie podtruć smoka baranem wypchanym siarką szewcem Kozojedem – jako żywo przypomina to, jak inteligenckie media portretowały w latach 90. i jakiś czas potem Leppera i lepperiady.
Czasy się zmieniły, problemy zostały
Kwaśniewski był politykiem, który idealnie trafił w swój czas. Gdy kończyła się jego druga kadencja, czasy były jednak inne, poparcie byłego prezydenta nie dawało już nikomu pewności politycznego sukcesu. Czy podobne procesy dotykają postaci Geralta?
Z jednej strony nie wszystko w sadze starzeje się dobrze. Próby dopisania bardziej współczesnych motywów w wydanej w tym roku książce – np. dezinformacji i fake newsów w wątku wyjaśniającym przyczyny uprzedzeń do wiedźminów panujących w świecie sagi – nie wypadają szczególnie przekonująco.
Z drugiej strony, gdy w Rozdrożu kruków znów czytamy o feudałach prześladujących kapłanki za pomoc, jaką udzielają kobietom obarczonym niechcianą ciążą, to możemy tylko ze smutkiem skonstatować, iż niestety problem ten jest tak samo aktualny jak w latach 90. Świat poszedł do przodu, pojawiły się smartphone’y i media społecznościowe, wiedźmin za sprawą gier wideo i Netflixa stał się globalnym fenomenem, ale w Polsce w niektórych kwestiach wciąż tkwimy w miejscu.