Project Motor Racing – recenzja (PS5). Ferrari z silnikiem Opla

3 dni temu

Listopad na papierze miał być fenomenalnym miesiącem dla fanów motoryzacji, zważywszy, iż ukazać miały się aż trzy symulacyjne produkcje. Kubłem zimnej wody okazało się – wnosząc po ocenach krytyków i graczy – rozczarowujące Rennsport. Rajdowe Asseto Corsa Rally z kolei, choć spotkało się z bardzo pozytywnym odbiorem, to jednak nieco innych typ sportów motorowych, aniżeli klasyczne „kółeczka”. Nadzieją dla fanów tych drugich było Project Motor Racing, za którym przecież stał wprawdzie zupełnie nowy zespół, ale za to składający się po części z twórców uznanych serii GTR i Project CARS, wliczając w to kierującego pracami Williama Iana Bella. Premiera w końcu jednak nadeszła i cóż… dzwony dzwonią, ale nie wiadomo, w którym kościele.

Spis Treści

  • Rozgrywka
  • Poziom trudności
  • Problemy gameplayowe
  • Kariera
  • Tryby rozgrywki
  • Oprawa
  • Strona techniczna
  • Podsumowanie


Kup Project Motor Racing (PS5)

Przez pasjonatów dla pasjonatów

Czuć, iż Project Motor Racing to tytuł stworzony z pasji i miał on potencjał na stanie się naprawdę fenomenalną grą, gdyby nie masa niedoróbek, niekiedy głupkowatych, innym razem całkiem srogich. Boli to tym bardziej iż pierwsze wrażenia są naprawdę dobre. Oczywiście czuć, iż mamy tutaj do czynienia raczej z mniejszą produkcją (wszak dostajemy tu „zaledwie” 70 samochodów i 18 tras w różnych konfiguracjach, co w zestawieniu z takim Gran Turismo wpada śmiesznie, niemniej wystarczająco), ale twórcy bynajmniej nie odwalili tutaj pańszczyzny. Model jazdy chociażby wypada naprawdę zacnie. Każdy samochód prowadzi się odczuwalnie i często drastycznie inaczej. Zwłaszcza kiedy mowa o samochodach z różnych klas – stareńkie Porsche luz Mazda MX-5 będzie zdecydowanie bardziej ociężałe od Astona Martina z kategorii LMDh.

Model zniszczeń – pomijając problematyczne wykrywanie kolizji – wypada bardzo dobrze, wpływając na pracę samochdou.

Niemniej niezależnie od tego, jaki samochód wybierzemy, każdy zachowuje się na torze całkiem realistycznie. Mówię tu oczywiście z perspektywy laika, który gros swojego życie spędził za kółkiem kilkunastoletnich Toyoty Corolli i Opla Corsy. Wciąż jestem jednak w stanie stwierdzić, iż zachowanie tutejszych bolidów na asfalcie wypada zgodnie z oczekiwaniami, ba, niekiedy choćby lepiej niż w „każualowej” konkurencji. Spora w tym zasługa konsultacji przeprowadzonych przez twórców z prawdziwymi kierowcami wyścigowymi, ale także technologii True2Track, zapewniającej, iż różnice w nawierzchni zauważalnie wpływają na jazdę. Drobne nierówności toru czuć pod palcami (tutaj robotę robią haptyczne wibracje DualSense’a), nierówne rozgrzanie opon zmienia to, jak samochód wchodzi w zakręty, leżąca na trasie spalona guma nie tylko widowiskowo lata po ekranie, ale też obniża przyczepność, a nieumiejętne hamowanie może doprowadzić do zblokowania kół.

Przyjazny laikom

To powiedziawszy, Project Motor Racing jest mimo wszystko przyjazny mniej zaawansowanym kierowcom. Zaglądnąwszy do opcji, zauważycie, iż pozwala on na sporą dozę personalizacji. Mowa tutaj nie tylko o inteligencji wirtualnych oponentów czy rozmaitych asystach, ale też chociażby o dostosowaniu pozycji „fotela” w widoku z kokpitu. Twórcy zalegają wybór „autentycznych” doznać, ale dla niedzielnych kierowców bez kierownicy będzie to droga przez mękę. Toteż o ile Wasze doświadczenie wyścigowe to Gran Turismo bądź Forza, a w rękach dzierżyć zamierzacie pada, zalecałbym wybór niższych wartości. Wciąż będziecie wówczas czuli, iż panujecie nad siedzącym pod maską stadzie koni, ale świadomość, iż jeden mały błąd może posłać Was na tył stawki, nie opuści Waszego umysłu ani na moment.

Gwarantuję, iż typ po prawej nie dostanie żadnej kary.

Nieprzyjazny graczom

Psikus polega na tym, iż bardzo pozytywne doświadczenia w dużej mierze niweczone są przez niedociągnięcia. Zawodzi przede wszystkim sztuczna inteligencja, która w zasadzie zachowuje się jak żywy człowiek, ale mowa raczej o typowym mieszkańcu Rzeszowa (prawdopodobnie jeżdżącym Oplem), bo oponenci notorycznie obijają się o nas, spychają nas z toru, a na widok postawionego bokiem pojazdu na drodze odmawiają użycia hamulca, zamiast tego torpedując go, choćby jeżeli spokojnie mogliby się zatrzymać bądź go ominąć. To w połączeniu z dość umowną detekcją kolizji czyni każde wyprzedzanie stresującą walką o przetrwanie.

Wiąże się z tym jeszcze jedna, bardzo upierdliwa niedogodność – natarczywe kary od komisji wyścigowej za przekroczenie linii wyścigu, to jest zjechanie na pobocze. W grach motoryzacyjnych nie jest to nic nowego, ale sędziowie w Project Motor Racing najwidoczniej wybrali opcję atomową, nie tolerując nie tylko ścinania zakrętów, ale jakiegokolwiek opuszczenia toru, niezależnie od powodu. Toteż o ile nie wyrobisz się na zakręcie, wpakujesz się na zewnętrzy trawnik lub zostaniesz zepchnięty na pobocze przez rywala-psychopatę, to spodziewaj się, iż obok pełnego wstydu powrotu przez trawę na tor (i pewnie na tył stawki), dostaniesz także karę czasową. Oczywiści na tego rodzaju wykroczenia pozostałych kierowców komisja jest już absolutnie ślepa. Czyni to rozgrywkę w Project Motor Racing zwyczajnie męczącą. Wyścigi realizowane są tu całkiem długo, zajmując często 10-15 na wyścig, więc kiedy coś takie dzieje się na ostatnim okrążeniu, trzeba mocno się powstrzymywać, by nie cisnąć padem o ścianę.

Wybór sposobu sponsoringu to świetny pomysł.

Kariera 9-5

Ciekawie z początku zapowiada się natomiast sam tryb kariery, pozwalający na założenie własnego zespołu wyścigowego i wybranie preferowanego systemu finansowanie – od klasycznej płaskiej stawki za każdy wyścig, przez pokaźne premie w zależności od zdobytego miejsca, aż po opłacanie przez sponsora wpisowego do wyścigów czy też kosztów napraw samochodów w zamian za spory procent od zdobytych nagród. Zadecydować można również o początkowej puli pieniędzy, toteż to od Was zależy, czy wolicie piąć się kolejnych coraz to kosztowniejszych klasach, czy jednak mieć dostęp do wszystko od razu. Warto natomiast pamiętać, iż po wybraniu poziomu trudności i dostosowaniu długości wyścigów nie będziecie mogli ich zmienić bez zaczynania kariery od nowa.

Szybko okazuje się jednak, iż kariera w Project Motor Racing jest wyjątkowo wtórna. Niby powtarzalność to domena tego typu gier, ale brak poczucia postępu jest tutaj wyjątkowo bolesny. choćby kiedy pniemy się po szczeblach kariery i przesiadamy się w coraz to szybsze bolidy, nieustannie towarzyszy nam uczucie, iż jeździmy non stop po tych samych trasach, często w identycznej kolejności, w szczególności, kiedy doliczymy do tego opcjonalne treningi i kwalifikacje (można je pominąć, aczkolwiek w przypadku tych drugich będziemy wówczas startować z ostatniego miejsca) przed każdym z wyścigów. Amerykańskie puchary zawsze zaczynać będziecie na Daytonie, po której wyjedziecie na Sebring, rękę dam sobie uciąć, iż europejski – niezależnie od klasy – rozpocznie się od Brianzy, a przedostatni wyścig odbędzie się na Nurburgringu, czasem w wersji Nordschleife. Osiemnaście tras w różnych konfiguracjach to mimo wszystko wystarczająco, ale całą euforia z jazdy zabija powtarzanie ich w tej samej kolejności, tylko za sterami innego samochodu.

Noc w moim odczuciu jest zwyczajnie zbyt jasna.

Życie poza pracą

Poza tym w pojedynkę można wziąć udział również w pojedynczych weekendach wyścigowych bądź wyzwaniach (podzielonych na wytrzymałościówki i czasówki z wyłączonymi asystami). Zabraknąć nie mogło oczywiście trybu sieciowego w dwóch wariantach – rankingowym i publicznym. Ten pierwszy powinien charakteryzować się wyższym poziomem kultury jazdy, ale przed popsuciem wrażeń innym graczom powstrzymał mnie całkiem wymagający test licencyjny, wymagający przejechania czterech kółek w wyznaczonym czasie. Poległem, może to i lepiej, bo odgradza to takich jak ja i inni kierowcy, których spotkałem w publicznych lobby od zawodowców. My mogliśmy się natomiast bawić w predefiniowanych wyścigach społecznościowych oraz niestandardowych lobby, tworzonych przez graczy. Znów, bardzo fajny sposób na pozwolenie na zabawę zarówno entuzjastom, jak i laikom.

Z tyłu liceum, z przodu muzeum

Mieszane uczucia mam również względem oprawy. Z jednej strony Project Motor Racing zachwyca detalami. Widok z kokpitu posiada działające lusterka wsteczne, które dodatkowo odbijają wnętrze samochodu. Przełączając na kamerę z maski, zobaczymy z kolei jak pomniejsze elementy auta, chociażby wycieraczki, podrygują na wietrze. Karoseria każde z pojazdów pełna jest niedoskonałości, śladów po rękach czy skutków szybkich napraw. Kapitalnie prezentuje się również roślinność, w tym prześliczna trawa. Genialnie wypada natomiast udźwiękowienie. Naprawdę dawno nie słyszałem tak fantastycznie brzmiących silników. Słychać, iż samochodów pracuje, turbosprężarka świszczy, coś tam czasem rzęzi przy hamowaniu lub zmianie biegów. Niby wszystko to drobnostki, ale robią niemałe wrażenie i zwyczajnie cieszą.

Małe detale, jak chociażby asfalt czy drgające elementy karoserii, wypadają świetnie, ale w ogólnym rozcrachunku gra wygląda zaledwie poprawnie.

Z drugiej natomiast strony Project Motor Racing w ogólnym rozrachunku prezentuje zaledwie poprawnie, sprawiając niekiedy wrażenie niedorobionego, głównie w zakresie oświetlenia i cieni, które są albo bardzo niskiej jakości, albo jest ich po prostu. Widoczne jest to szczególnie w trakcie wyścigów nocnych (w trybie kariery ich oraz deszczu niestety nie uświadczyłem). To jedna z najgorszych nocy, jakie widziałem w grach. Fatalne są również trybuny, które choćby przy starcie pełne są paskudnych pseudoludzików.

Przegląd jako tako podbity

Na szczęście całość przynajmniej działa płynnie, w niemalże niezachwianych 60 FPS-ach. Niezachwianych, bo na niektórych torach Project Motor Racing faktycznie dostaje lekkiej czkawki, aczkolwiek nie na tyle mocnej, by wpływało to na rozgrywkę. To powiedziawszy, gra lubi się wykrzaczyć w najmniej spodziewanym momencie, niekiedy kilka razy w trakcie całego wyścigu. Oczywiście wówczas należy powtórzyć cały weekend, wliczając w kwalifikacje. Czasami fizyka płata też figle i zdarzyło mi się połączyć w jedność z innym samochodem. Z kolei w trakcie jednego z ostatnich wyścigów mój oponent pozbył się samochodu i postanowił rywalizować, lewitując w powietrzu.


Ferrari z silnikiem Opla

Siadając do konsoli, byłem naprawdę optymistycznie nastawiony do kolejnych kilkudziesięciu godzin za kółkiem. Project Motor Racing miał bowiem szansę, by stać się kolejnym wielkim tytułem na kartach wyścigowej historii gier, plasując się gdzieś w okolicach choćby Project CARS. Tymczasem dostaliśmy produkt widocznie niedopieczony, pełen niedoróbek i problemów, ambitny, ale o zmarnowanym potencjale. Owszem, grało mi się przyjemnie pomimo wszystkich moich frustracji, a twórcy zdążyli wypuścić już kilka łatek (obok kosztującej dwie stówy przepustki sezonowej, dodam), ale w obecnym stanie Project Motor Racing to tytuł co najwyżej poprawny.

Przeczytaj także

Wreckfest – recenzja (PC). Demolka z duszą i humorem


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse.


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Cenega.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup Project Motor Racing (PS5)

Idź do oryginalnego materiału