Pierwszy sezon serialu The Last of Us od HBO zasłużenie uchodzi za jedną z najlepszych adaptacji gier wideo w historii. Przygody Joela i Ellie przyciągnęły przed ekrany zarówno zapalonych graczy, jak i osoby, które nigdy nie miały w rękach pada. Teraz, po emisji całego drugiego sezonu, przyszedł czas, by odpowiedzieć na pytania: jak twórcom udało się przenieść kontrowersyjną historię drugiej części gry na ekran? I czy serial wzbudza równie silne emocje, jak pierwowzór?
Piszę tę recenzję jako fan gier The Last of Us, który zna fabułę na wylot. W związku z tym w tekście znajdą się spoilery — zarówno dotyczące serialu, jak i gry The Last of Us: Part II.

Kontrowersje, emocje i zemsta
Premiera gry The Last of Us Part II była jednym z najbardziej burzliwych momentów w historii branży gier. Dla jednych – mocna, dojrzała opowieść o nienawiści i jej konsekwencjach. Dla innych – zdrada ukochanych bohaterów i źle poprowadzona narracja. Sam zaliczam się do pierwszej grupy. Choć uważam, iż gra ustępowała klimatem i spójnością pierwszej części, to była bardzo dobra – odważna i nieoczywista.
Gra miała jednak pewną przewagę nad serialem: jako medium interaktywne pozwalała wcielić się w Abby, znienawidzoną przez wielu postać, i samemu przeżyć jej historię. To emocjonalne przejście miało ogromną siłę oddziaływania. Od początku miałem wątpliwości, czy serial – który odbieramy pasywnie – poradzi sobie z taką konstrukcją. Odpowiedzi na to pytanie jeszcze nie znamy. HBO zdecydowało się bowiem rozdzielić fabułę gry na dwa sezony. W tym poznaliśmy tylko połowę historii.

Wierność i zmiany
Podobnie jak w pierwszym sezonie, twórcy starają się być wierni materiałowi źródłowemu. Choć nie brakuje mniejszych i większych zmian, większość najważniejszych scen została przeniesiona na ekran niemal bez zmian. Największym dodatkiem jest całkowicie nowa scena walki z zarażonymi w miasteczku Jackson – spektakularna, dobrze zrealizowana batalia, która nie pojawiła się w grze. Co ciekawe, osadzono ją w czasie kluczowego momentu fabularnego – śmierci Joela.
Śmierć Joela zrealizowana została niemal identycznie jak w grze. To wciąż wstrząsająca scena, która nie traci na sile, choćby jeżeli zna się jej przebieg. Oglądałem ją z żoną, która nie znała fabuły – obserwowanie jej reakcji było niezwykle poruszające. Myślę, iż wielu fanów miało podobne doświadczenie, dzieląc ten moment z osobami „niewtajemniczonymi”.
Dodanie bitwy w Jacksonie zmienia jednak nieco kontekst tej śmierci. Joel nie jest jedyną ofiarą – społeczność mierzy się z poważną stratą. Tommy w serialu nie rzuca się impulsywnie do zemsty, jak w grze. Zostaje w osadzie, a w drogę ruszają Ellie i Dina – same, z własnej woli. To subtelna, ale znacząca zmiana.

Seattle i struktura opowieści
Pobyt bohaterek w Seattle odtworzono dość wiernie. Trzy dni, które spędzają w mieście, mają podobną strukturę do tej z gry. Pojawia się konfrontacja w studiu telewizyjnym, dramatyczna sekwencja w szpitalu i oceanarium – wszystkie te wydarzenia są niemal identyczne. Zabrakło oczywiście eksploracyjnych sekwencji, które w grze pozwalały poznać miasto – serial nie może sobie na to pozwolić.
Zamiast tego dostajemy więcej retrospekcji i rozbudowania tła niektórych frakcji. To dobre rozwiązanie, które pozwala pogłębić świat przedstawiony, choć momentami tempo sezonu przez to siada.
Sezon kończy się w punkcie kulminacyjnym – konfrontacją Ellie i Abby w teatrze. Scena jest przeniesiona niemal 1:1 z gry, łącznie z dialogami. Problemem jest jednak to, iż na dalszy ciąg historii widzowie będą musieli czekać najpewniej dwa lata. W grze, po tym momencie, od razu przechodziliśmy do retrospekcji Abby, co pozwalało lepiej zrozumieć jej motywacje. W serialu takiego płynnego przejścia nie ma. Obawiam się, iż ten długi odstęp wpłynie negatywnie na odbiór całości – widzowie będą mieli zbyt dużo czasu w przemyślenia i ocenianie Abby, zanim poznają jej punkt widzenia.

Abby, Ellie i nowe twarze
Kaitlyn Dever jako Abby spisała się naprawdę dobrze. Oddaje siłę, gniew i determinację tej postaci. Zagrała złożoną bohaterkę z odpowiednią intensywnością i przekonaniem – trudno się oderwać od jej scen. Nie mogę się doczekać, jak rozwinie się jej wątek w trzecim sezonie.
Bella Ramsey, wcielająca się w Ellie, wypada nieco słabiej niż w pierwszym sezonie. Bez wsparcia Pascala i grając już bardziej samodzielnie, nie zawsze przekonuje. Jej występ nie jest zły, ale czegoś mu brakuje – być może więcej subtelności lub emocjonalnej głębi.
Świetnie spisał się natomiast Young Mazino jako Jesse. Serialowy Jesse jest dojrzalszy, bardziej opanowany niż jego growy odpowiednik. Stanowi moralny kompas i często wypowiada myśli, które pojawiają się również u widzów.
Isabela Merced jako Dina również daje radę. Jej postać zyskała nieco więcej czasu antenowego i głębi – mamy wgląd w jej przeszłość, relację z Joelem i silniejszą więź z Ellie.
Pedro Pascal, mimo ograniczonego czasu ekranowego, wciąż błyszczy. Każda scena z nim – czy to retrospekcja, czy dramatyczne chwile – przypomina, jak ważna była jego obecność dla jakości serialu.

Kontrowersyjne decyzje twórców
Dużą zmianą względem gry jest inny sposób wprowadzenia Abby. W serialu poznajemy ją już w pierwszej scenie – znamy jej motywacje, emocje i cel. W grze ten element pojawia się znacznie później, co wzmagało szok i poczucie niesprawiedliwości. Wybór HBO jest zrozumiały – ciężko byłoby utrzymać tajemnicę w dobie spoilerów – ale jednak odbiera to części widzów siłę narracyjnego uderzenia.
Jeśli chodzi o zarażonych – jest ich więcej niż w pierwszym sezonie, choć pewnie i tak część widzów uzna, iż to za mało. Każde ich pojawienie się jest jednak zrealizowane z dbałością o detale. Kostiumy, efekty i choreografia walk stoją na bardzo wysokim poziomie. Horda zarażonych naprawdę budzi grozę.
Co nie zagrało?
Nie obyło się bez problemów. Niektóre sceny są niepotrzebnie przeciągnięte, dialogi bywają rozwleczone, a w kilku momentach postacie zbyt długo milczą, wpatrując się w siebie.
Mam też dwa poważniejsze zastrzeżenia. Pierwsze dotyczy rozmowy Joela i Ellie na ganku. W serialu połączono dwa ważne wątki – wyznanie prawdy o Salt Lake City i przebaczenie. W grze rozmowy te dzielił spory czas, co miało sens. W serialu dzieją się jednocześnie, co moim zdaniem psuje emocjonalny wydźwięk sceny.
Drugim problemem jest scena na wyspie Serafitów. Jest sztuczna, zbędna i wygląda jak klasyczny przypadek „plot convenience”. Ellie cudem przeżywa, znajduje łódkę w idealnym miejscu i wraca do punktu wyjścia. To fragment, który niczego nie wnosi i można by go spokojnie pominąć.

Dźwięk, muzyka, wizualia
Na koniec pochwały. Muzyka Gustavo Santaolalli ponownie podnosi poziom całej produkcji – charakterystyczne, melancholijne motywy idealnie komponują się z obrazem. Zniszczone Seattle, choć często pokazane zaledwie w tle, robi wrażenie. choćby krótkie ujęcia miasta ukazują piękno i grozę postapokaliptycznego świata.

Podsumowanie
Drugi sezon The Last of Us to wciąż kawał bardzo dobrego serialu – odważny, emocjonalny i dobrze zrealizowany. Choć nie dorównuje pierwszemu sezonowi i nie uniknął kilku błędów, pozostaje jedną z najlepszych ekranizacji gier, jakie powstały. Cieszy, iż HBO nie bało się podążać za trudnym materiałem źródłowym, choć szkoda, iż nie zdecydowano się na przedstawienie całej historii w jednym sezonie. Pozostaje nam czekać na kontynuację – z nadzieją, iż dostarczy równie mocnych emocji.