Elden Ring Nightreign to kooperacyjna gra, w której trzech graczy przemierza tereny hitu z 2022. Czy jest tu coś, co zatrzyma nas na dłużej?
Nie ma wątpliwości co do tego, iż Elden Ring to jedna z najważniejszych premier trzeciej dekady XXI wieku. Japońskie FromSoftware po ponad dwunastu latach szlifowania gier wywodzących się z niszowego Demon’s Souls osiągnęło status studia kultowego. Rzesze fanów wyczekują tylko, jaki będzie kolejny ruch studia odpowiedzialnego za tak uznane produkcje.
Tutaj pojawia się Elden Ring Nightreign – śmiały eksperyment, który całkiem mocno odstaje od typowego portfolio FromSoftu. Mamy bowiem do czynienia z tytułem dedykowanym rozgrywce trzyosobowej, który formułę soulslike’a przemienia w połączenie Soulsów, Fortnite’a i gry roguelike’owej pokroju Hadesa. Czy Japończykom udało się utrzymać wysoki poziom, czy może Nightreign okazało się pierwszym od dawna potknięciem studia? Przekonajmy się.
Przemierzacze nocy



Fabuła gry rozgrywa się w Limveld – krainie, która jest krzywym odbiciem znanego z pierwotnego Elden Ringa Limgrave. Świat ten jest w wielkim niebezpieczeństwie za sprawą Lordów Nocy, których destruktywne żądze poskutkowały korupcją wiecznej nocy. Jedyną nadzieją umierającego świata stanie się ośmiu śmiałków w postaci Nightfarers. To właśnie w nich wcielimy się w rozgrywce Nightreign.
System klas grywalnych postaci to żadna nowość w kontekście gier FromSoftware. Nasz wybór bohatera ma tutaj jednak wielki wpływ na rozgrywkę oraz użyteczność dla zespołu. Nie wybieramy tu bowiem jedynie startowej broni, a cały zestaw umiejętności specjalnych, które diametralnie zmieniają sposób podejścia do starć z przeciwnikami.
Spośród ośmiu klas postaci najbardziej przypadł mi do gustu Ironeye skupiony na dynamicznym strzelaniu łukiem oraz oznakowywaniu wrogów dla dodatkowych obrażeń. Inną ciekawą postacią jest Executor, który ma w swoim arsenale morderczą katanę, która pozwala wyprowadzać kontry i parować ataki niczym w Sekiro: Shadows Die Twice. Guardian skutecznie pełni funkcję tanka drużyny, a Wylder to świetna postać dla początkujących z uwagi na możliwość przyciągania do siebie wrogów i stosowania wielkich obrażeń swoją ognistą bombą. Różnorodność klas w Nightreign pozytywnie mnie zaskoczyła – myślę, iż każdy powinien znaleźć tu postać wpasowaną w personalne preferencje i styl rozgrywki.
Czym tak naprawdę jest Nightreign?



Główna pętla rozgrywki Nightreign opiera się na trzydniowych ekspedycjach. Za dnia wzmocnimy swoich bohaterów dzięki zdobytych run oraz ekwipunku znajdowanego w licznych obozach wrogów rozsianych po mapie. Po pokonaniu dwóch bossów pod koniec następujących dni staniemy w szranki z głównym Lordem Nocy, wybranym uprzednio w Roundtable Hold. Z mojego doświadczenia jedna ekspedycja trwa do godziny, co całkiem dobrze wpisuje grę w resztę roguelike’ów, z jakimi miałem do czynienia.
No właśnie – roguelike’ów. Elden Ring Nightreign ma w sobie bowiem sporo elementów charakterystycznych dla tego gatunku gier: zerowanie ekwipunku po każdej ekspedycji, nieodwracalność porażki wypadu, a choćby stałe wzmocnienia, które pomogą nam ułatwić sobie kolejne próby pokonania Lordów Nocy. Za to ostatnie odpowiadają Relikty, które umieszczamy w specjalnych czarach dedykowanych każdej z postaci. Ich efekty mogą być bardzo sytuacyjne, na przykład wzmocnienie konkretnego typu oręża czy dodanie rozmaitych przedmiotów do ekwipunku na starcie ekspedycji. Niektóre umiejętności są dedykowane konkretnym klasom postaci: jest chociażby Relikt, który wzmacnia obrażenia z łuku Ironeye’a czy wspomaga ładowanie się umiejętności po efektywnym parowaniu dla Executora.
Elden Ring, ale szybciej



Skupienie rozgrywki na ok. godzinnych sesjach sprawiło, iż Elden Ring nabrał tempa, i to znacznie. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na powolną eksplorację we własnym tempie, tak jak to było w oryginalnej grze. Razem z dwójką towarzyszy będziemy w ciągłym ruchu, nieustannie sprintując, skacząc i wspinając się po ścianach do kolejnego interesującego punktu na mapie. Obszar gry zmniejsza się bowiem niczym w Fortnite od Epic Games – pozostanie w tyle oznacza rychłą śmierć w nocnej mgle.
Warto tu też wspomnieć o zmianach, jakie następują na mapie pomiędzy ekspedycjami. Zdarza się, iż obszar gry nawiedzi tajemniczy ognisty krater na samym środku Limveld. To jedna z kilku zmiennych, które regularnie odświeżają się dla wszystkich z graczy. Niestety nie ma na ten moment zbyt wielu czynników, które diametralnie zmieniałyby sposób prowadzenia ekspedycji. Jest to możliwie największy minus Nightreigna oraz aspekt, w którym twórcy muszą wykazać się dobrym odbiorem feedbacku graczy. Bez regularnych aktualizacji gra raczej nie ma szans dłużej utrzymać się na fali popularności poprzednika.
Uważaj, z kim przystajesz



Specyfika rozgrywki trzyosobowej nowej produkcji FromSoftware wymagała ode mnie przetestowania tytułu w kilku możliwych konfiguracjach. Wpierw wszedłem do gry w publicznym matchmakingu, który sam zajął się dobraniem moich towarzyszy. Przyznam, iż wtedy bawiłem się z grą zdecydowanie najgorzej. Znalezieni przez system gracze byli bowiem swoistą loterią. Czasem trafiałem na osoby faktycznie trzymające się razem i rozumiejące, iż samemu nie zdziałamy w tym świecie zbyt wiele. Było to jednak odstępstwo od normy, którą okazały się osoby grające w Nightreign jak w kolejną singlową produkcję Japończyków. Na porządku dziennym było zatem odłączanie się od drużyny i umieranie na drugim końcu mapy czy ignorowanie towarzyszy potrzebujących kilku uderzeń do wskrzeszenia.
Potem zdecydowałem się zagrać z dwójką znajomych fanów gatunku – tutaj przyjemność z rozgrywki była zdecydowanie lepsza. Nie jest to wielkie odkrycie, jednak możliwość rzeczywistej komunikacji sprawiła, iż doświadczenie znacznie się polepszyło. Jestem przekonany, iż z taką myślą twórcy projektowali grę, co podpiera sposób zaprojektowania niektórych starć z bossami. Wielu z nich bowiem jest zbalansowanych pod atakowanie kilku celów jednocześnie, dzięki czemu dobrze skomunikowany zespół jest w stanie zarządzać tym, kto jest aktualnie na celowniku, podczas gdy reszta drużyny ma chwilę na zregenerowanie postaci.
Taki balans rozgrywki okazał się jednak największym minusem rozgrywki w trybie ekspedycji solo. Samemu nie grało się źle, jednak niektóre starcia okazywały się zbyt intensywne na samotnego śmiałka. Nie jestem tym faktem jednak zawiedziony. Twórcy jasno określali demografię swojej gry, więc cieszę się, iż gracze singlowi mimo wszystko mają tu cokolwiek dla siebie.
Prepare to lag



Po raz kolejny największą bolączką produkcji FromSoftware okazuje się niestety jej warstwa techniczna. Nightreign już podczas lutowych testów wzbudzał wątpliwości co do płynności działania w trybie wieloosobowym. Mimo sporego odzewu graczy, zarówno na testy, jak i pierwotnego Elden Ringa, Japończycy wciąż mają wielki problem z dostarczeniem gry, która nie będzie traciła klatek na każdym możliwym kroku. Płynność rozgrywki czasem utrudnia i tak już trudną produkcję, co z każdą kolejną premierą deweloperów pozostawia coraz większy niesmak.
Nie można się jednak przyczepić do warstwy artystycznej, która niezmiennie pozostaje mocą FromSoftu. Krajobrazy zapierają dech w piersi, a niektórzy Lordowie Nocy zapewniają naprawdę zjawiskowy spektakl podczas swoich walk. Z drugiej strony trudno zaprzeczyć, iż większość Nightreign to jawny recykling przeciwników i lokacji z pierwotnego Elden Ringa. Znajdziemy tu choćby kilku bossów z poprzednich gier studia, wraz z odświeżonymi motywami muzycznymi i zestawami umiejętności.
Na pochwałę zasługuje cała warstwa muzyczna, która już od menu głównego zapowiada, iż czeka nas uczta dla ucha. Nowych kompozycji nie ma zbyt wiele, jednak utwory towarzyszące nowym i starym walką są moim zdaniem czołówką muzyki w grach wideo. Podoba mi się również to, jak reaktywna jest ścieżka dźwiękowa podczas ekspedycji. Gra wie, kiedy będziemy toczyli starcia i wykorzystuje tę wiedzę, dodając każdemu momentowi rozgrywki odpowiedniej wagi i epickości.
Czy to noc, czy już nowy dzień?



Elden Ring Nightreign to naprawdę interesujący eksperyment studia znanego ze swoich hardkorowych gier dla samotnego gracza. Największą niewiadomą pozostaje tu wsparcie popremierowe, od którego w dużej mierze zależy, czy do Limveld będzie nam się chciało wracać. Póki co zawartości jest mimo wszystko dość mało, co może limitować możliwość regrywalności na przestrzeni kolejnych dziesiątek godzin. Nie zmienia to jednak faktu, iż nowa produkcja FromSoftware jest naprawdę solidną grą. Zwłaszcza jeżeli znajdziecie przyjaciół chętnych na wspólne przemierzanie nocy.
Dziękujemy firmie Cenega za dostarczenie kodu do recenzji gry.