Recenzja Final Fantasy XVI – Gra o tron miesza się z Godzillą, wyszło cudownie

10 miesięcy temu

Final Fantasy XVI to jedna z najlepszych nowożytnych odsłon popularnej serii. Miesza elementy niemal nie do połączenia, splatając polityczne intrygi z walkami monstrualnych bestii. Final Fantasy nigdy wcześniej nie było tak mroczne, a ja tę wizję całkowicie kupuję.

Ścięte głowy, nagie kobiety, sztylety między łopatkami, torturowania, homoseksualne rządze i alkoholowe biesiady. Final Fantasy nigdy wcześniej nie schodziło tak głęboko do realiów mrocznego fantasy. To pierwszy raz, kiedy możemy w tej serii obrazowo poznać horror wojny, dramat zniewolenia oraz podstawowe ludzkie rządze. Nie tylko ducha, ale również ciała.

Final Fantasy dojrzało. Grając w szesnastą odsłonę trudno nie mieć wrażenia, iż jej twórcy byli pod silnym wpływem Gry o tron. Wątki rodzin królewskich, rywalizujących imperiów oraz dworowych machinacji są silne obecne. Jednocześnie – również jak w Grze o tron – w tle tli się wątek znacznie bardziej magiczny. Sprowadzający się do być albo nie być całej ludzkości, z zagrożeniem czyhającym poza ekranem niemal jak Biali Wędrowcy za Wielkim Murem Westeros.

Na siatkę intryg, zdrad oraz rodowodów twórcy Final Fantasy XVI nakładają epickie walki. Trochę Dragon Ball, trochę Pacific Rim.

Jeżeli graliście w demo Final Fantasy XVI i doświadczyliście efektownego starcia magicznych bestii Feniksa oraz Ifryta, to zaręczam wam: niczego nie widzieliście. Później skala konfliktów eikonów – tytanicznych istot przywoływanych przez wybrańców – wyłącznie rośnie. W połowie kampanii zdałem sobie sprawę, iż epicka konfrontacja z wersji demonstracyjnej jest jak walka szkrabów w piaskownicy. Nie przesadzam.

Reżyseria tych walk to absolutny geniusz. Połączenie filmowych sekwencji, etapów QTE oraz swobodnej konfrontacji jest zrealizowane na poziomie, który wprawi was w zachwyt. Square Enix bierze garściami co najlepsze z całego dorobku japońskiej kinematografii. Począwszy od Godzilli, przez Gundama, kończąc na Neon Genesis Evangelion. Poezja. Absolutna poezja! Będziecie uczestniczyć w tych starciach z opadem szczęki. Tego nie da się opisać. To trzeba doświadczyć na wielkim ekranie w salonie.

Jedynym problemem z tymi niezwykle efektownymi starciami – a mamy ich naprawdę sporo – jest zbyt sztywne prowadzenie gracza przez kolejne etapy wyreżyserowanej choreografii. Zauważycie, iż nie jesteście w stanie rozbić paska życia przeciwnika poniżej pewnego poziomu, stając się zakładnikiem animacji, którą musi ukończyć rywal, by starcie przeniosło się do kolejnego etapu. To koszt, który ponosimy za niezwykle filmowe starcia na skalę, która zawstydza choćby producentów Nier i Metal Gear Revengeance.

Pomiędzy epickimi starciami eikonów Final Fantasy XVI studzi klimat klasyczną, momentami archaiczną rozgrywką.

Chociaż piękne, Final Fantasy XVI jest dosyć zachowawcze w kwestii budowania świata. Mimo takich mechanizmów jak postępująca zmiana dnia i nocy czy rotacja przeciwników na terenach swobodnej eksploracji, otoczenie zaskoczyło mnie niską dozą interaktywności. Nie zniszczymy sterty skrzyń by przeszukać ich zawartość, nie wespniemy się na żadną konstrukcję by wykonać interesujący zrzut ekranu ani nie zanurzymy się w wodzie, skracając drogę do celu.

Z perspektywy współczesnych gier cRPG, świat w Final Fantasy XVI jest mocno linearny. Korytarzowy wręcz. Gdy na horyzoncie majaczy interesująca wieża, to niestety nie będziemy mogli do niej wejść, a jedynie wytłuczemy przeciwników dookoła. Budynki w miastach, miasteczkach i wsiach są zaryglowane na cztery spusty, nie licząc wyjątków do policzenia na palcach. Przez to eksploracja nie jest tak satysfakcjonująca, a głębia budowana polityczną intrygą i mrocznym fantasy nieco ulatuje.

Producenci próbują maskować te niedoskonałości rozmawiającymi ze sobą postaciami NPC i zapętlonymi karawanami kupieckimi, ale pudrowanie nie zdaje się na wiele. Korytarzowa architektura świata, z jego zamkniętymi na cztery spusty budynkami, to jedno z moich największych rozczarowań. Szkoda, iż tak dobra gra nie dostała tak bogatego środowiska, na jakie zasługuje.

Na szczęście choćby bez niego w Final Fantasy XVI jest co robić, poza głównym wątkiem. Będziecie mieli pełne ręce roboty.

Zadania poboczne w FFXVI to znacznie więcej niż tylko sposób na dodatkowe punkty doświadczenia. Opcjonalne misje rozszerzają mechanizmy rozgrywki i dodają nowe możliwości. Przykładowo, zdobycie wierzchowca choccobo wiąże się właśnie z wykonaniem zadania pobocznego. jeżeli go nie zrealizujemy, wszędzie będziemy biegać o własnych nogach. Opcjonalne misje zwiększają także skuteczność przedmiotów leczących, odblokowują nowe projekty u kowala, a choćby wpływają na dialogi głównego wątku. Zdecydowanie warto je realizować!

Poza typowymi side questami, świat Final Fantasy XVI oferuje dodatkowe wyzwania, jak polowanie na naprawdę trudnych, unikalnych przeciwników na podstawie słownego opisu ich występowania. Aż się człowiekowi przypominają czasy Morrowinda i szukania celów w oparciu o „skręć w lewo na szlaku za dwoma wzniesieniami”.

Do tego dochodzą czasowe wyzwania podzielone na etapy, realizowane na osobnych arenach. Gracz koresponduje również z postaciami niezależnymi, rozwija bazę wypadową i zwiększa poziom prestiżu rozmaitymi aktywnościami, odblokowując unikalne nagrody. Słowem, naprawdę jest co robić, a Final Fantasy XVI to gra na wiele godzin. Przeszedłem ją mając wbite 70 godzin na liczniku. Nie żałuję ani jednej, bawiłem się doskonale.

Final Fantasy XVI zrywa z systemem drużyny aby walka stała się ciekawsza. To świetna ewolucja. Starcia dają dziką frajdę.

Prowadzenie drużyny przez wiele odsłon było kluczowym elementem Final Fantasy. W FF XVI również towarzyszą nam sojusznicy, ale ci są w pełni niezależni od gracza. Pomagają jak potrafią i nie mamy nad tym żadnej kontroli. Na szczęście członkowie drużyny są skuteczni i bez problemu rozprawiają się z najsłabszymi przeciwnikami gdy my koncentrujemy się na solidniejszym worku do bicia.

Rezygnując z kontroli nad drużyną, twórcy Final Fantasy XVI odpowiednio wzmocnili głównego bohatera i sprawili, iż ten jest na polu bitwy jak huragan. Starcia są bardzo efektowne i w dużej mierze koncentrują się na unikach oraz kontrach. System zyskał na zręcznościowym elemencie. Taktyczna pauza odeszła w zapomnienie, natomiast rozgrywce bliżej takim seriom jak Nier czy Devil May Cry. Brzmi jak herezja, ale świetnie działa w praktyce.

Dzięki nowemu podejściu klasyczne starcia w Final Fantasy XVI nudzą się znacznie wolniej niż w poprzednich odsłonach. Zamiast omijać grupy wrogów podczas swobodnej eksploracji, wjeżdżam w nich niczym skrzydlata husaria. Wiem bowiem, iż starcie potrwa zaledwie kilkanaście sekund, z kolei dodatkowe punkty doświadczenia nigdy nie śmierdzą. W Final Fantasy XVI dzięki bogom nie ma skalowania przeciwników, więc przyjemnie być silniejszym niż zakładają to poziomy wrogów w głównym wątku.

Fanów serii przerażonych zmianami uspokajam: pod płaszczem dark fantasy wciąż chowa się znane i lubiane Final Fantasy

Jest więcej krwi, nagości i politycznych intryg, ale pod tą wierzchnią warstwą chowa się doskonale znane, momentami naiwne, lubiane Final Fantasy. Główny bohater to klasyczny mruk wybrany przez los do zbawienia świata. Zadurzona w nim towarzyszka nie odstępuje go na krok. Nie zabrakło kluczowych dla serii stworzeń, w tym choccobo i mogli. Jest tutaj również Cid, pojawiający się w każdej odsłonie serii. Szesnasta brzmi, wygląda i pachnie jak rasowe Final Fantasy.

Właśnie ta silne przywiązanie do serii sprawia, iż FF XVI wydaje się nieco archaiczne w obszarze świata, jego eksploracji oraz stopnia interakcji z otoczeniem. Jednocześnie nowa odsłona czerpie z naturalnych sił Finali – wciągającej opowieści posuwanej na przód dzięki rewelacyjnie wyreżyserowanym scenom przerywnikowym, tym razem w całości na silniku i bez jakichkolwiek ekranów wczytywania.

To właśnie te sceny i ta historia wywołały we mnie autentyczne emocje. Niczego nie będę zdradzał, ale grając w Final Fantasy XVI czułem szczerą wściekłość i rozumiałem motywację kluczowych bohaterów. Duża w tym zasługa anglojęzycznych aktorów, rewelacyjnie grających i dodających do japońskiej produkcji nieco europejskiego średniowiecza. Słyszę głos Cida i za każdym razem mam ciarki. Świetnie to wyszło.

Cieszy także, iż FF XVI oferuje napisy w języku polskim. Tłumaczenie jest niezłe, a tekstu w nowej odsłonie jest naprawdę dużo. Gra oferuje bowiem gigantyczne interaktywne kompendium wiedzy, z historią każdego państwa, bohatera oraz regionu geograficznego. Owo kompendium jest tak świetnie zaprojektowane, iż zdecydowałem się poświęcić mu osobny tekst na łamach Spider’s Web.

Od Final Fantasy XVI trudno się oderwać. Tak dobrze nie bawiłem się od czasów FFXII.

Trzynasta odsłona z bohaterką Lightning oraz Piętnastka z Noctisem bledną na tle najnowszej części. Zarówno w obszarze rozgrywki, jak również snutej narracji. Nie oznacza to jednak, iż FF XVI jest mesjaszem gatunku. Część elementów mogła być lepsza, jak interakcja ze światem czy optymalizacja. Gra na PS5 działa bowiem z dużą zadyszką, choćby w trybie performance.

Nie zmienia to faktu, iż ostatnia filarowa odsłona Finala, która tak mocno mnie wciągnęła (nie licząc pobocznych projektów jak FF7 Remake czy Crisis Core) to Dwunastka z 2007 roku. Od tamtego czasu seria straciła dla mnie nieco na atrakcyjności i dopiero teraz bawiłem się z główną odsłoną tak dobrze, iż myślałem o niej w pracy, na rowerze i zasypiając w łóżku.

Największe zalety:

  • Twórcy łączą Grę o tron i Godzillę, wyszło to świetnie
  • Tak epicko wyreżyserowane walki, iż Nier i Devil May Cry się chowają
  • Nie tylko główny wątek fabularny. W FF XVI jest co robić
  • Misje poboczne to więcej niż dodatkowe XP. Wpływają na mechaniki
  • Koniec taktycznej pauzy zdaje egzamin
  • Niesamowite efekty cząsteczkowe
  • Wspaniała muzyka, czekam na premierę na Spotify
  • Interaktywny leksykon wiedzy, który powinien być wzorem do naśladowania
  • Przygoda dla jednego gracza na wiele dzięsiątków godzin

Największe wady:

  • Korytarzowa struktura lokacji, zaryglowane drzwi i bramy
  • Niska interaktywność bohatera ze środowiskiem
  • W pewnym momencie fabuła mocno do przewidzenia
  • Rozczarowująca wydajność, zwłaszcza w trybie performance (PS5)

Ocena recenzenta: 9/10

Kapitalna sprawa, iż wciąż powstają tak interesujące produkcje dla jednego gracza, pozwalające zanurzyć się w ciekawy, pełen intryg i zwrotów akcji świat na długie dziesiątki godzin. Dlatego chociaż momentami naiwne i archaiczne, Final Fantasy XVI zdecydowanie zasługuje na waszą uwagę. Zarówno z powodu efektownych starć na miarę hollywoodzkiego filmu, jak również z powodu gęstej niczym smoła politycznej intrygi oraz barwnych postaci.

Idź do oryginalnego materiału