Recenzja: Final Fantasy XVI (PlayStation 5)

1 rok temu
Zdjęcie: Recenzja: Final Fantasy XVI (PlayStation 5)


Recenzowanie każdej kolejnej odsłony Final Fantasy to dla mnie prywatnie wielki przywilej. Gatunek japońskich gier RPG kocham miłością prawdziwą i nie mała jest w tym zasługa właśnie tej serii. Nakłada to jednocześnie na mnie sporą presję. Czy po tylu latach jestem w stanie podejść do jednej z ukochanych serii gier obiektywnie?

To ostateczna, czy nie ostateczna fantazja?

Przed rozpoczęciem swojej przygody z „szesnastką” z materiału na materiał nachodziły mnie coraz większe obawy. Coś w kościach mówiło mi bowiem, iż prezentowane zmiany nie będą dla serii korzystne. Niestety już po premierze okazało się, iż przeczucie mnie nie myliło. Final Fantasy XVI jest niesamowicie udanym i grywalnym tytułem. Jednak niekoniecznie jest to dobre Final Fantasy.

Japońska szkoła gier RPG rządzi się swoimi prawami i przez to jest na tle konkurencji zawsze unikalnym doświadczeniem. Tytuły pokroju Tales of Arise, czy choćby wydanego już kilka lat temu Dragon Quest XI udowodniły, iż sprawdzona formuła ma jeszcze wiele do zaoferowania. Ba, choćby przejście Yakuzy na bardziej klasyczny model rozgrywki sprawdziło się w mojej ocenie wyśmienicie (choć wiadomo, iż nie każdy się ze mną zgodzi). Tymczasem Square Enix po raz kolejny zapatrzyło się na zachodnią konkurencję. Niestety tym samym skruszyło nieco filary, które utrzymywały serię przez lata.

Zmiany na dobre, czy na złe?

Tu pojawia się pewnego rodzaju paradoks, bo… bardzo lubię eksperymenty Square. Dzięki nim każda kolejna odsłona Final Fantasy była inna, dawała też unikalne doświadczenie. Jednocześnie nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż przy szesnastce twórcy zagalopowali się o jeden krok za daleko. Co finalnie (!) doprowadziło do tego, iż jest to w wielu aspektach gra bliższa zachodnim niż japońskim tytułom. Nie do końca jest to wada. No nie dla wszystkich. Myślę wręcz, iż wielu graczy, których odrzucała starsza formuła dopiero teraz polubi markę. Jednak pod wieloma aspektami wyraźnie widać, iż Square chciało zjeść ciastko i mieć ciastko. Przez to rozgrywka bywa zwyczajnie nierówna.

Niewątpliwie bardziej średniowieczne scenerie i dojrzały, wręcz brutalny nastrój historii mogą się podobać. Gra nie przebiera w słowach – dosłownie, bo występuje w niej sporo wulgaryzmów. Nie bierze też jeńców; krwi oraz śmierci tu co nie miara. I gdyby traktować Final Fantasy XVI jako tytuł z poza serii, mógłby to być choćby początek nowej marki Square. Tymczasem właśnie w tej ponurej narracji tkwi mój główny zarzut. Choć wszystko wydaje się być na adekwatnym miejscu, znane fanowi serii elementy nie do końca wywołują emocje, jakich bym się mógł po nich spodziewać.

Atak Eikonów

Spokojnie, nie zamierzam w tym miejscu zdradzać choćby strzępka historii, bo ta jest naprawdę dobra i potrafi sobą zaintrygować. Ale gdybym miał ją do czegoś porównywać, chyba powiedziałbym, iż jest to skrzyżowanie Gry o Tron z Atakiem Tytanów przyprawione fajnalowymi ozdobnikami. Fabułę można tu bowiem dzielić niejako na dwa motywy przewodnie. Polityczny, w którym poznajemy niesnaski występujących w świecie nacji oraz walkę z własnymi słabościami głównego bohatera. Staje on przed coraz trudniejszymi wyborami i próbuje on tak naprawdę odnaleźć swoją własną drogę w tych brutalnych realiach.

Walka Clive’a z samym sobą została zresztą przedstawiona naprawdę rewelacyjnie. Gdy dochodzi do głównych wydarzeń fabularnych, emocje aż wylewają się z ekranu. Trudno miejscami nie krzyknąć z zachwytu lub uronić łzy. Niestety, tym bardziej koliduje to z nudnawą eksploracją i nieciekawymi zadaniami pobocznymi. Co prawda niektóre z nich są zręcznie napisane i przedstawiają choćby poważne historie. Jednak bardziej rozbija się tu o ich samo wykonanie. Najczęściej przypomina rozmowę dwóch pieńków drzew przełamaną przez wymuszoną rąbaninę potworków.

Nawet aktorzy głosowi jakoś specjalnie nie silą się w zadaniach pobocznych. Często miałem wrażenie, iż aktywności te zostały na prędko dodane do tytułu, co by go bardziej urozmaicić i przedłużyć. Zdecydowanie tworząc kolejną odsłonę swojej kluczowej marki Square mogło bardziej się postarać. Choć nie ukrywam, iż widząc przed premierą nazwisko Hiroshiego Takai nie spodziewałem się wiele. Nie zrozumcie mnie źle. Czternastka jest bardzo dobrą grą online, ale… no właśnie. Nie wszystko co online sprawdza się w singlowej rozgrywce a poza tym Takai najbardziej znany jest z The Last Remnant. Umówmy się, iż nie jest to najlepszy tytuł „kwadratowych”. Tak czy inaczej, w Final Fantasy XVI wyraźnie widać pewną manierę twórcy. Gównie przy konstrukcji zadań pobocznych i prowadzeniu narracji poza wątkiem fabularnym.

Można głaskać pieska!

Marudzenie marudzeniem, ale – jak już wspomniałem – szesnastka to naprawdę dobra gra. Poza dojrzałą historią ma jeszcze jeden element, za pomocą którego lśni niczym diament. Chodzi oczywiście o walkę. przez cały czas ubolewam, iż protagoniście nie towarzyszy drużyna w tradycyjnym wydaniu. Dla jasności, przez większość czasu podróżujemy z psem Torgalem i fabularną postacią. Jednak nie możemy w żaden sposób ingerować w umiejętności, statystyki czy ekwipunek kompanów. Choć… tak, możemy głaskać i bawić się z psem, więc miłośnicy czworonogów powinni być usatysfakcjonowani. Chociaż tyle.

Wracając jednak do sedna, to jest to tak naprawę pierwsza tak dynamiczna, nastawiona na zręczność odsłona. Pozostawia w tyle pod tym względem choćby piętnastkę i Stranger of Paradise. Choć początkowo tytuł może wydawać się przez to trudniejszy, to jednak zdecydowanie jest sprawiedliwy i z czasem można go polubić. Odrywając też nowe moce Eikonów, jesteśmy w stanie dopasować styl walki do własnych potrzeb. Poszczególne ścieżki rozwoju nie są rozległe, ale mimo tego dają spore pole do manewru, zwłaszcza graczom, którzy poświęcą więcej czasu w maksowanie poszczególnych zdolności.

Walki

Najważniejsze jest to, iż każdy Eikon jest inny i używanie jego domeny diametralnie odmienia pole walki. Ponadto system walki jest zwyczajnie widowiskowy i wykonywanie poszczególnych finisherów oraz combosów nie tylko cieszy oczy, ale również daje spore pokłady satysfakcji. Na osobny wątek zasługują starcia potężnych Eikonów. W nich aż daje odczuć się potęgę każdej z bestii. Oczywiście większość takich starć jest w dużej mierze oskryptowana. Dzięki temu są one jeszcze bardziej filmowe i czasami trudno odróżnić te walki od świetnie wykonanej animacji.

Muzyka

A skoro walki są prowadzone na wręcz epicką skalę, to również taka musi być ścieżka dźwiękowa. Za całość odpowiada Masayoshi Soken, który fanom najbardziej powinien być znany z czternastej fantazji. Jest to dobra, bardzo emocjonalna ścieżka. Choć przyznaję, iż na chwilę obecną trudno słucha mi się jej poza samą grą. Ale jest to zwyczajnie kwestia dłuższego osłuchania. Niewątpliwie najbardziej zapadają tu utwory bezpośrednio powiązane z walkami fabularnymi. Bo te towarzyszące eksploracji… powiedzmy, iż są i nie przeszkadzają w rozgrywce więc spełniają swoją rolę.

Strona techniczna nowego Final Fantasy

Nie wspomniałem jeszcze o technicznym wykonaniu Final Fantasy XVI. Gra artystycznie jest zwyczajnie piękna. Nie jest w żaden sposób przesadzona w designie, czym często charakteryzuje się seria. Jak mówiłem, twórcy tym razem postanowili pójść bardziej w realistyczne motywy i dla jednych będzie to wadą, a dla innych zaletą. Ja uważam, iż – biorąc pod uwagę obrany styl artystyczny – jest naprawdę dobrze. Są też lokacje, które potrafią zaprzeć dech w piersiach. Przez całą rozgrywkę nie doświadczyłem również poważniejszych błędów. Gra działa bardzo płynnie na obu konfiguracjach i wygląda równie pięknie.

Początkowo miałem jednak bardzo poważne problemy z efektem rozmycia ekranu. Na tyle, iż wywoływał on u mnie mocny ból głowy. Na szczęście, gdy czytacie recenzję problem też został już przez łatkę naprawiony. Prawdopodobnie Square samo zdawało sobie sprawę z tego niedociągnięcia. Bardzo sprawnie zareagowało na prośby graczy. Gdy zaczynałem przygodę, nie do końca pasowały mi także konfiguracje przycisków. Uskakiwanie na R1 było bowiem przy walkach z bossami bardzo niewygodne. Na szczęście ponownie twórcy, wychodząc fanom na przeciw, dodali więcej możliwych konfiguracji.

Po prostu inne Final Fantasy

Final Fantasy XVI zatem okazało się dla mnie ciekawym doświadczeniem. Będę twardo stał przy swoim. Jest to świetna gra akcji z elementami RPG, ale niekoniecznie dobry Final Fantasy. O ile bowiem fantasy tutaj sporo, tak zabrakło mi czegoś, co śmiało można by podpiąć pod „final”. Nie będzie to moja ostateczna fantazja. Szczerze mówiąc, nie do końca chciałbym, by Square szło właśnie w tę stronę. Jednocześnie cieszę się, iż kwadratowi przez cały czas eksperymentują i w obrębie marki różni gracze mogą znaleźć swoją ulubioną odsłonę. Przez wiele godzin bawiłem się wyśmienicie i… no właśnie, chyba tak naprawdę o to właśnie chodzi. Aczkolwiek gdyby w tym miejscu ktoś poprosił mnie o polecenie japońskiego RPG, na pewno w pierwszej kolejności nie wskazałbym szesnastki. Wybór jak zwykle należy do was, a ja oddalę się w stronę zachodzącego słońca na swoim Chocobo.

Grę do recenzji dostarczyła Cenega.
Idź do oryginalnego materiału