Uwielbiam taktyczną serię Fire Emblem, ale najnowsza odsłona nie zdołała przeprowadzić skutecznego szturmu na moje serce. Fire Emblem Engage jest efektowne, ładne, duże i długie, ale bawiłem się z nim znacznie gorzej niż z poprzednimi częściami.
Muszę ubić generała wrogiej armii. Ten jest otoczony sługusami, a przewaga liczbowa przeciwnika to jakieś trzy do jednego. Czyli świetne warunki, by wykazać się taktyczną bystrością. Tak byłoby we wszystkich poprzednich odsłonach turowego Fire Emblem, gdzie grałbym zachowawczo, minimalizując straty i maksymalizując obrażenia, analizując słabe punkty przeciwnika.
Fire Emblem Engage jest jednak znacznie inne. Chociaż gra wyrasta z tego samego taktycznego pnia, umiejętności specjalne głównych bohaterów są tak potężne, iż zaburzają naturalny system kamień – papier – nożyce znany w tej serii. Już nie muszę wywabiać włóczników łucznikami. Nie mam potrzeby taranować mieczników konnicą. Nie widzę powodu do przecierania szlaku ciężkozbrojnymi.
Misję rozwiązuje następująco: używam tytułowej funkcji Engage! na trzech głównych bohaterach. Dzięki niej herosi zyskują dodatkową moc, czerpaną z magicznych pierścieni. Jednostki zamieniają się w przepotężnych wojowników, pozostając w specjalnym stanie przez trzy tury. Jeden z nich ma zasięg ruchu tak wielki, iż bez problemu dociera do wrogiego generała i atakuje go kilkukrotnie. Drugi robi dokładnie to samo. Na deser zostawiam potężną czarodziejkę, która teleportuje się za plecy generała i rzuca potężny, spopielający czar obszarowy. To tyle. Warunek zwycięstwa spełniony, misja zakończona powodzeniem.
Mój główny problem z Fire Emblem Engage polega na tym, iż zbyt wiele tutaj Dragon Balla, zbyt mało taktycznej walki.
Gracz od samego początku żyje w przekonaniu o swojej potędze oraz doskonałości. Grając jako bóstwo wielbione w trzech królestwach, spotykamy na swojej drodze masę sojuszników oraz wyznawców. Od samego początku możemy także dokonywać metamorfoz Engage!, co daje absurdalne korzyści na polu bitwy. Na tyle wielkie, iż w wielu misjach wystarczy postawić wzmocnionego herosa w ciasnym przejściu. Fale wrogów będą niszczone samymi jego kontratakami. Nie przesadzam.
Cała ta dodatkowa moc została oddana również w warstwie wizualnej. Bohaterowie coraz mniej przypominają herosów z krainy fantasy, a coraz bardziej wysublimowane wyższe byty niczym w Xenoblade Chronicles. Po kilku godzinach szczerze tęskniłem za bardziej „przyziemnym” charakterem poprzedniego Fire Emblem: Three Houses. A jeszcze bardziej za Fire Emblem Awakening dla Nintendo 3DS-a. W Engage zbyt wiele jest efektownych animacji, potężnych ataków energetycznych i wielkich eksplozji.
Balans trudności to coś, co nie działa jak należy. jeżeli do ubicia mamy konkretnego wroga, samobójcza szarża wzmocnionych jednostek sprawdza się w 4 na 5 przypadków. choćby biorąc pod uwagę, iż bossowie najczęściej posiadają kilka pasków życia. Spotkałem się z opiniami, iż dzięki temu Engage jest bliższe klasycznych odsłonom Fire Emblema. jeżeli tak, to o wiele bardziej wolę kierunek, jaki seria obrała w czasach 3DS-a.
Problemem jest także historia, narracja oraz bohaterowie. Na każdym z tych pól doszło do regresu.
Fire Emblem powraca do klasyki w stylu: zły smok zagraża światowi, jesteś wybrańcem mającym go uratować. Po kilkunastu godzinach dochodzi do pierwszych zwrotów akcji. Dosyć przewidywalnych i sztampowych. Na kilka godzin przed napisami końcowymi znowu mamy małe trzęsienie ziemi, ale co do zasady fabuła stanowi jeden ze słabszych elementów gry. Jest przewidywalna do bólu, bardzo liniowa i nie daje graczowi okazji do decydowaniu o losie świata.
W przypadku innych odsłon gorszą fabułę ratowały relacje między bohaterami, dialogi, a choćby romanse. Niestety, herosi w Fire Emblem Engage nie są przesadnie ciekawi. Ich projekty są zdumiewająco nijakie, zwłaszcza w kontekście poprzedniej odsłony. Do tego więzi między herosami są budowane zdumiewająco szybko, natomiast unikalne sceny otrzymywane w formie nagród krótkie i byle jakie. To nie jest drużyna, za którą chce się skoczyć w ogień.
Nie mogę też przeboleć, iż twórcy nie postawili na przeniesienie walk do pełnego, szczegółowego 3D.
Zdecydowana większość aren pojawiających się w grze ma swoje znacznie bardziej szczegółowe, w pełni trójwymiarowe odpowiedniki. Te są jednak wyświetlane wyłącznie podczas animacji ataków. Po takim szczegółowym polu bitwy możemy się także przejść już po tym, gdy wygramy starcie. Sama konfrontacja odbywa się jednak z lotu ptaka i z uproszczoną oprawą, dokładnie jak w poprzednich odsłonach.
Szkoda iż producenci nie zdecydowali się na zupełnie alternatywną formę walki, z ujęciem znad ramienia bohaterów. Taki format świetnie sprawdza się na przykład w serii Valkyria Chronicles. Stworzone w tym celu lokacje już i tak są przecież w grze. To byłby bardzo ciekawy, w pełni opcjonalny dodatek wynoszący Fire Emblem na nowy poziom. Przynajmniej w aspekcie oprawy.
Narzekam i narzekam, a z Fire Emblem Engage mam kilkadziesiąt godzin na liczniku.
Uwielbiam rozegrać starcie lub dwa jadąc pociągiem. Gra idealnie idzie w parze z mobilnym charakterem Switcha, sporo tracąc w trybie telewizyjnym. Problem polega na tym, iż nie jest tak udana jak poprzednie odsłony. To dobry Fire Emblem, ale tylko tyle. Nic więcej. Część nowych pomysłów do mnie nie trafia, historia jest banalna, bohaterowie nieciekawi, a brak istotnych wyborów oraz alternatywnych ścieżek fabularnych rozczarowuje.
Największe zalety:
- Dobra gra na długie dziesiątki godzin
- Walka potrafi wciągnąć i uzależnić
- Świetnie spisuje się w mobilnym formacie. Jak złoto do pociągu
- Atrakcyjna oprawa (jak na gatunek i Switcha)
Największe wady:
- Dyskusyjny balans trudności. Gracz jest zbyt potężny
- Sztampowa historia, przeciętne postaci, banalne zwroty akcji
- O wiele mniej interesujące relacje w drużynie, nudne romansowanie
- Gracz nie ma możliwości wpływania na historię
- Poprzednie odsłony Fire Emblem są lepsze
Paradoksalnie, najciekawsza wydaje się walka, chociaż mocno odbiega od tego, do czego przyzwyczaiły nam poprzednie odsłony. Jest zbyt efekciarska, ale i tak wciąga. O ile w poprzednich Emblemach wiele starć traktowałem jako zapychacze między kolejnymi ciekawymi dialogami oraz przerywnikami, w Engage jest odwrotnie. Najlepiej bawiłem się podczas walki, bolejąc nad przewidywalną historią oraz postaciami, które trudno w pełni polubić.