Recenzja: Loretta (Nintendo Switch)

4 miesięcy temu
Zdjęcie: Recenzja: Loretta (Nintendo Switch)


Klikana przygodówka w pikselartowym stylu, w której będziemy mieć szansę mordować ludzi niewinnie wyglądającą panią domu? Oto Loretta i kawałek jej skomplikowanego życia.

Witamy w amerykańskich latach 40-tych! W domku z białym płotem, przy krągłych autach i kobietach z falistymi włosami. Ze spodniami na szelkach i błękitnymi podomkami. Oto Loretta!

Fabuła

To historia, którą zaczynamy praktycznie od końca. Pierwszą sceną jest Loretta i ktoś, w jej domu. Tajemniczy gość, który próbuje dowiedzieć się, co się stało z jej mężem. Bo Walter, niespodzianka, zaginął bez śladu, i zaskakująco dużo ludzi, próbuje go odnaleźć.

Po początkowej scenie „wracamy” się jednak do momentu sprzed śmierci Waltera, powoli poznając całą historię już od chronologicznego początku do końca.

Rozgrywka

Mamy tu do czynienia głównie z widokiem z boku w pełne detali sceny w stylu pixel art. Przypomina to wizualnie oczywiście klasyczne klikane przygodówki, jak Thimbleweed Park czy oryginalne przygody Guybrusha Treepwooda.

Przez większość rozgrywki wcielać będziemy się w Lorettę i nią poruszać planszach, klikając w różne napotykane po drodze obiekty. Część z nich będzie lekko podświetlona, ta najbardziej istotna dla fabuły, choć znajdą się też miejsca, w które możemy kliknąć, by po prostu dowiedzieć się więcej. Zarówno o życiu naszych bohaterów, jak i o otaczającym ich świecie.

Pomiędzy czekać na nas będzie kilka łamigłówek, trochę intuicyjnych puzzli, a także parę głębokich pytań.

Rozgrywka jest całkiem długa, a po zobaczeniu zakończenia będziemy mieć ochotę na sprawdzenie innych opcji rozwoju wydarzeń – bo nie jest to gra liniowa, a nasze decyzje mają znaczenie.

Sterowanie

Powiem Wam, iż miałam tu parę problemów. Nintendo Switch to nie jest mój sprzęt „codzienny”, ale zakładam, iż większość ludzi miałaby tu lekkie kłopoty.

Klikanie po przedmiotach zwykle będzie pod domyślnym przyciskiem interakcji (A), choć część obiektów, szczególnie gdy będzie ich kilka obok siebie, wywołamy innym przyciskiem. Okej, fajne rozwiązanie. W konsolowych klikankach czasem faktycznie był kłopot z wybieraniem bliskich sobie obiektów, więc takie rozróżnienie ma ręce i nogi i działa na naszą korzyść.

Co jednak jest mylące (i wprowadziło mnie w stan kilkudniowej frustracji) jest… sposób… interakcji w niektórych przypadkach. Jeden rozdział powtarzałam czterokrotnie, nie mogąc „wyjść” z ekranu. Typowy przycisk „B” by odłożyć przedmiot nie działał, klikanie… czegokolwiek innego też nie. Więc ani nie mogłam wejść w interakcję, ani wyjść z ekranu. Myśląc iż to błąd, restartowałam rozdział po wcześniejszym zamknięciu gry.

Okazało się jednak, że… musiałam przytrzymać przycisk interakcji. Przytrzymać. Nie kliknąć, jak w stu procentach poprzednich momentów jak ten. Nie było żadnego indykatora sugerującego, iż właśnie w ten sposób musimy się zachować. Klikając jednak w desperacji zauważyłam, iż przycisk lekko ciemnieje po przytrzymaniu. Hurra. Może to mój błąd? A może drobny „zgrzyt”?

(Zostawię Wam tu rzeczoną problematyczną planszę, żebyście nie musieli tracić czasu. Przytrzymajcie dłużej przycisk interakcji!)

Sporo takich mini-gier niestety będziemy musieli zaczynać kilkukrotnie, by zrozumieć niewytłumaczone zasady nimi rządzące.

Co poza tym? Mamy standardowy ekwipunek, do którego jednak praktycznie nie musimy zaglądać. Zbierane przez nas przedmioty same tam trafiają, a Loretta wie, jak ich używać i nie potrzebuje do tego naszej pomocy. Nie będzie też obiektów, z którymi coś trzeba będzie zrobić – połączyć, czy obrócić. Łatwo więc zapomnieć, iż ta torba w górnym ekranie w ogóle istnieje. Ale to nic złego! Na dobrą sprawę pozwala to wciągnąć się w historię.

Oprawa audiowizualna

Jest super, serio. Wizualnie w sensie. Pixel art jest świetny, pełno detali, zabawa światłem. Miodzio. Bardzo mi się podobało. Czasem możemy zobaczyć niektóre przedmioty z bliska i wyglądają one naprawdę dobrze.

Nie wszystko jest pikselartowe, wiecie? Znajdą się elementy, głównie części układanek albo „menu”, w którym klikać będziemy kolejne rozdziały.

W kategorii audio… jest dość cicho. Towarzyszyć nam będzie muzyka, ale niestety nie uświadczymy głosów postaci, czy czytania dialogów. Jesteśmy więc pozostawieni sami sobie.

Tempo dialogów jest jednak bardzo dobre. Nie ma ich za dużo, przez co nie jesteśmy zniechęceni, ale jest ich wystarczająco dużo, żeby zaangażować nas w historię.

Wrażenia

Loretta to solidna przygodówka i dobry psychologiczny thriller. Intryga jest gęsta, a nasza bohaterka może za sobą zostawić… różną ilość trupów. Bardzo podobało mi się to, w jaki sposób twórca upewnił się, iż Walter zginie – przez „powrót” w czasie z końcówki do samego początku, jesteśmy świadomi, iż pewne rzeczy są „stałe”. Chcąc uniknąć mordowania męża, spotykamy się z planszą, która mówi nam, iż „dobrze wiesz Loretta, to wcale nie było tak”. I bum. Z klasą i humorem. W tym momencie już wiedziałam, iż się polubimy.

Humor w tej grze bardzo mnie cieszył. Siedziałam w samolocie i parskałam śmiechem, a siedzący obok mnie dzieciak próbował zaglądać mi w ekran – nie pozwoliłam. Loretta to opowieść dla dorosłych, w której nie brakuje z jednej strony przemocy i krwi, a z drugiej także rozmów o seksie. Gra jest też dość bogata w różnej maści przekleństwa. Więc nie pokazujcie jej młodszej widowni!

Przygodówkowe cliche, czyli skrzynka z bezpiecznikami? Oczywiście, iż jest! Przecież nie mogło jej zabraknąć. Kocham.

Czy warto sprawdzić tę grę? Absolutnie. Brak polskiego języka nie powinien za bardzo przeszkadzać, bo dialogi nie są specjalnie skomplikowane. A humor, klimat i oprawa wizualna rekompensują to naprawdę szybko.

Gra jest już dostępna na konsolach PlayStation, Xbox oraz na Nintendo Switch, a także na PC

Grę do recenzji dostarczył wydawca.

Idź do oryginalnego materiału