Resident Evil 4 Remake to coś więcej niż tylko udane odtworzenie kultowego survival horroru. Otrzymaliśmy wzorowy przykład tego, jak powinno produkować się gry wideo i co w nich jest najważniejsze: rozgrywka tak mięsista i tak satysfakcjonująca, iż staje się uzależnieniem. Odstawiam RE4R i zaraz pojawia się głód.
Resident Evil 4 kupiłem łącznie osiem razy. Pierwszy raz na GameCube, ostatni to zaskakująco udana wersja VR dla Oculus Questa. Uwielbiam tę serię i kocham czwartą odsłonę, dlatego najzwyczajniej w świecie bałem się tego remake’u. Obawiałem się, iż Capcom nie udźwignie legendy survival horroru, która swojego czasu zrewolucjonizowała cały gatunek. Strachy są jednak nieuzasadnione, a Resident Evil 4 Remake to solidny kandydat na grę roku. Absolutnie nie przesadzam.
Remake wzorowy. Capcom osiągnął absolutne mistrzostwo mieszania starego z nowym.
Resident Evil 4 Remake posiada wszystkie elementy czyniące oryginalny horror niepowtarzalnym. Jednocześnie twórcy tak mieszają w kotle, iż chociaż składniki są te same, dzięki nowym przyprawom otrzymujemy niepowtarzalne danie. Produkcja kapitalnie wodzi fanów za nosy. Bohaterowie niezależni pojawiają się w innych miejscach (w innych też giną), łamigłówki są zmodyfikowane, a ukochane elementy rozgrywki doczekały się udanych rozwinięć i udoskonaleń. Wszystko jest po staremu, a jednocześnie nic nie straszy archaizmami.
Remake to z jednej strony esencja tego, co najlepsze w Resident Evil 4, ale z drugiej wiele pozytywnych zaskoczeń. Przykładowo ukochany przez fanów Merchant stał się jeszcze bardziej gadatliwy i zawadiacki, tylko zyskując na uroku. Do tego zleca graczowi dodatkowe wyzwania, jak np. zniszczenie medalionów czy znalezienie kurzych jaj na danym obszarze. Nagrodą za zlecenia jest specjalna waluta, za którą kupujemy przedmioty niedostępne w klasycznej ofercie. Świetnie zazębia się to z podstawową ekonomiką gry, nadając systemowi dodatkowej głębi.
Kompletną nowością – ale świetnie wpisującą się w rozgrywkę – jest skradanie i ciche eliminowanie wrogów. RE4R nie przejdziecie niczym Sam Fisher, ale sporo obszarów pozwala zaoszczędzić amunicję, o ile postawicie na cichą infiltrację oraz nóż. Będąc przy nożu – ten z jednej strony ulega zniszczeniu i trzeba rozglądać się za nowym, ale z drugiej pozwala teraz parować wrogie ataki, o ile macie wyczucie czasu. Gdy pierwszy raz odbijecie rzuconą przez Ganados siekierę, poczujecie się kapitalnie.
Jednocześnie twórcy Resident Evil 4 Remake z precyzją chirurga wycinają to, co w oryginalnej grze nie zachwycało.
Producentom remake’u udała się rzecz niesamowita: etap w zamku, który dla wielu wydawał się odczuwalnie gorszy od początkowej wioski, stał się kapitalny. Wciąż jestem zdumiony tym, jak przyjemna okazała się eksploracja wielkiej górskiej warowni. Przemierzając zamek, rozgrywka staje się bardziej techniczna. Gra łapie inne tempo, ale to naturalna, niewymuszona, organiczna wręcz ewolucja. Czuć, iż Capcom mocno trzyma lejce tego upiornego konia, sterując nim z ogromną precyzją, umiejętnie bawiąc się formułą. Czuć deweloperski kunszt.
Wszystkie elementy gry, które w 2023 roku mogłyby wydawać się śmieszne, zmieniono na lepsze. Nie będę zdradzał detali, by nie zepsuć nikomu frajdy z rozgrywki. Napiszę tylko, iż na fanów czeka masa niespodzianek, z czego w zasadzie każda będzie pozytywna. Włącznie z wielkim ego Ramona Salazara (pozdrawiam kumatych).
Tutaj warto wspomnieć o samej Ashley, która od czasu do czasu towarzyszy graczowi. Dama w opresji była dla wielu jednym z najbardziej irytujących elementów oryginalnej gry. Jednak w RE4R nastolatkę da się lubić. Capcom dobrze rozpisał jej dialogi, przez co dziewczyna zyskuje charakteru i choćby z 30-tką na karku uśmiechałem się pod nosem na niektóre wymiany zdań z Leonem. Ashley nie jest już tylko kulą u nogi dla gracza, ale od czasu do czasu stanowi realną pomoc podczas konfrontacji. Ma choćby własną grywalną sekwencję, umiejętnie trzymającą z w napięciu.
Resident Evil 4 Remake jest jak narkotyk. Odstawiam grę i już mną trzęsie. Dawno nie byłem tak uzależniony czystą rozgrywką.
Na pewno znacie wiele gier, które przechodzicie POMIMO powtarzalnej lub po prostu przeciętnej rozgrywki, robiąc to dla fabuły, sekretów albo oprawy wizualnej. Z Resident Evil 4 Remake jest odwrotnie: gameplay okazuje się tak mięsisty, iż wszystko inne – grafika, muzyka czy bohaterowie – schodzi na dalszy plan. Chcesz po prostu strzelać do zombie. Walka to unikalne przeżycie, podczas którego każde pociągnięcie za spust i każdy headshot daje cholerną satysfakcję.
Dziesiąty zombie. Dwudziesty. Setny. Im głębiej zapuszczałem się w ponurą hiszpańską wioskę w poszukiwaniu córki prezydenta USA, tym lepiej się bawiłem. Złapałem się na tym, iż choćby na kilka godzin przed napisami końcowymi trafianie w głowy zombie przy pomocy karabinu snajperskiego daje mi gigantyczną frajdę. Ba, z każdą kolejną konfrontacją bawiłem się coraz lepiej, eksperymentując z arsenałem środków oraz możliwości.
To naprawdę imponujące, jak wiele scenariuszy walki umożliwia Resident Evil 4 Remake. Od klasycznego wlepiania headshotów, przez wykorzystanie elementów środowiskowych, po wymyślne pułapki z minami zbliżeniowymi. Do tego dochodzi nieobecne wcześniej skradanie pozwalające zaoszczędzić sporo amunicji, a także rozbudowany arsenał broni wszelakich. Gracze są w stanie wyeliminować całe stado zombie, nie oddając ani jednego strzału. RE4R jest jak kreatywna piaskownica, tylko z krwią i flakami zamiast wiaderek i zamków.
Nawet po 20 godzinach wciąż odkrywałem nowe zachowania przeciwników. Do tego gra oferuje kapitalne scenariusze walki.
Byłem pod wielkim wrażeniem, gdy grupa zombie zaczęła przepychać się między sobą o to, kto pierwszy rzuci się w moim kierunku. Gdy wczytałem stan zapisu, sytuacja się nie powtórzyła. Mamy więc do czynienia z gigantyczną biblioteką zachowań wrogów, dzięki której choćby po wielu godzinach gry wciąż doświadczamy czegoś nowego. Przykładowo, ostatni zombie z grupy obrócił się na pięcie i zaczął uciekać, a ja stałem jak wryty. Czegoś takiego w Resident Evil nie było nigdy wcześniej.
W parze z szerokim wachlarzem zachowań rywali idzie rozbudowany system obrażeń. Odłupywanie kolejnych płatów tkanki od upiornego Regeneratora to uczta dla oczu. Z kolei wystrzał strzelby tak silny, iż urywa tors wieśniaka, a jego nogi wciąż stoją na ziemi, to widok, którego nie powstydziłby się sam maestro Tarantino. Głowy, ręce, nogi, wszystko to łamie się i odrywa z groteskową pieczołowitością, wpływając na zachowanie wrogów. Będziecie pod wielkim wrażeniem widząc, jak pozbawiony kończyn „kadłubek” Regeneratora próbuje was dopaść.
Wszystko to spaja bardzo duża zmienność walk. Capcom dba o to, aby kolejne konfrontacje były unikalne. Przeplata rozmaite scenariusze. W jednym bronisz się w ciasnym korytarzu, aby zaraz potem uczestniczyć w pojedynku snajperskim na otwartej przestrzeni. Konfrontacja z dwoma ślepymi Garradorami zapadnie mi w pamięci na długo. To niezwykle agresywni przeciwnicy pozbawieni oczu, którzy rzucają się na każde źródło dźwięku. Wystarczyła odrobina stalowych nerwów i taktyczny przykuc, a dzikie monstra przerobiły hałasujące zombie na mizerię.
Do tego Resident Evil 4 Remake to zaskakująco długa produkcja. Pierwsze przejście zajęło mi solidne 28 godzin.
Przez ten czas i tak nie zrealizowałem wszystkich zleceń Merchanta, nie kupiłem wszystkich broni, nie odblokowałem wszystkich usprawnień oraz nie odkryłem wszystkich sekretów. Dlatego cieszy mnie, iż zaraz po przejściu survivala mam możliwość rozpoczęcia New Game+, z zachowanymi zdobyczami. Gra jest tak satysfakcjonująca, iż przejdę ją przynajmniej dwukrotnie, chociaż realniej obstawiam od 3 do 5 maratonów. RE4R naprawdę jest tego warte.
Te 28 godzin to kapitalny wynik jak na współczesne gry wideo. Twórcy remake’u nie wycinają żadnej istotnej zawartości, oddając survival pełen akcji w długości charakterystycznej dla gier sprzed dwóch dekad. Bardzo mnie to cieszy zwłaszcza w kontekście rozczarowującego pod tym względem remake’u Resident Evil 3, jeszcze krótszego od i tak dosyć krótkiego oryginału z PSX. Co najlepsze, przez te 28 godzin choćby na moment nie będziecie się nudzić. Dzięki zleceniom i opcjonalnym mini-bossom dociekliwi mają pełne ręce roboty.
Resident Evil 4 Remake to solidny kandydat na grę roku. Udany remake, cudowny survival i kapitalna gra akcji.
To jedna z tych wyjątkowych gier, gdzie po ograniu mocnego fragmentu robisz pauzę, bierzesz łyk czegoś dobrego i rzucasz w myślach „cholera, ale to jest dobre”. Resident Evil 4 Remake broni się na każdej płaszczyźnie: remake’u, survivalu oraz brutalnej gry akcji. To jeden z najlepszych horrorów, w jakie kiedykolwiek grałem, chociaż sam w sobie nie straszy prawie w ogóle. Natomiast jako fan gatunku, ograłem ich naprawdę sporo.
Do pełnie szczęścia brakuje mi tylko trybu Mercenaries dostępnego na premierę (pojawi się później) oraz bonusowych scenariuszy Separate Ways i Assigment: Ada znanych z oryginału (nie pojawią się wcale bądź jako DLC). To jednak mała cena za kandydata do gry roku, który skutecznie przypomina, co w grach wideo jest najważniejsze: rozgrywka tak dopracowana i satysfakcjonująca, iż po przejściu dostajesz efektu odstawiennego.
Największe zalety:
- Tak dobra produkcja, iż to solidny kandydat na grę 2023 roku
- Nie tylko podtrzymuje legendę oryginału, ale ją rozbudowuje i rozwija
- Mechanika walki tak dobra, iż działa jak narkotyk. Fenomen!
- Udane nowe elementy: parowanie, skradanie, zlecenia
- Remake wzorowy: zmienia to co nie wyszło, bawi się formułą z fanami serii
- Luis Sera <3
- Kapitalne audio na słuchawkach i efekty pada DualSense
- Merchant pozostało lepszy niż w oryginale
- Bardzo długa gra – przechodziłem ją 28 godzin
Największe wady:
- Artefakty graficzne na PS5 po wznowieniu gry z trybu uśpienia
- Brak trybu Mercenaries na premierę (będzie później)
- Brak trybów Separate Ways oraz Assigment Ada
- Ashley biegnąca za graczem sapie jak kamaz
Capcom nie tylko oddaje należytą cześć legendzie survival horroru. On tę legendę wydłuża na kolejne lata. W życiu postrzegałem tylko kilka gier jako tytuły godne oceny 9+/10, ale Resident Evil 4 Remake zdecydowanie należy do tego grona. Absolutny fenomen w serii, która już i tak znajduje się w szczytowej formie.