Recenzja: SOMA (Nintendo Switch)

6 dni temu
Zdjęcie: Recenzja: SOMA (Nintendo Switch)


Już za parę dni na konsolach Nintendo Switch pojawi się się SOMA. Sprawdźcie naszą recenzję portu tej już dziesięcioletniej gry.

SOMA to jeden z popularniejszych horrorów dostępnych na konsolach. Tytuł stworzony przez weteranów gatunku, znanych już wszystkim dzięki serii Amnesia. Najważniejszym pytaniem dziś jest więc: jak sprawdza się ta historia w wersji przenośnej na Nintendo Switch.

Fabuła

W grze wcielamy się w Simona Jarretta. Rutynowa wizyta u lekarza, mająca na celu zbadanie jego mózgu, zamienia się w ciemną i podwodną przygodę. Po utracie przytomności budzimy się na stacji PATHOS-II, opuszczonym podwodnym kompleksie. Co się stało? Czym jest PATHOS-II? Gdzie podziali się wszyscy ludzie stamtąd?

Wraz z eksploracją fabuły dowiadujemy się coraz więcej o otaczającym nas świecie i realiach, a także poznajemy resztki cywilizacji, zamknięte w nie-swoich ciałach.

Jest to jednak horror, więc poza eksploracją czekają nas także potwory. SOMA nie ma w sobie elementów walki – przygotujcie się jednak na rzucanie przedmiotami, by odwrócić uwagę czających się stworów i skradanie się. Kilka różnych poziomów trudności pozwoli Wam tu dostosować grę do swoich preferencji.

Rozgrywka

Historię w SOMA eksplorować będziemy z perspektywy pierwszej osoby, co później okaże się kluczowe. Mamy całkiem niezłą swobodę ruchu, a świat jest prawie otwarty. Kolejność eksploracji jest praktycznie dowolna, w logicznych segmentach oczywiście, po kolei wciągając nas coraz głębiej w fabułę.

Nasz bohater na szczęście mówi i czasem komentuje wydarzenia na ekranie. Czasem mamy też dostęp do specjalnych terminali, które przywołują „wspomnienia” nieznanych nam osób i wydarzeń. Co jednak wydarzyło się na stacji? Jest ona dość wyraźnie w ruinie, sporo w niej robotów (głównie popsutych) i stert cementu wymieszanego z czymś, co wygląda jak organiczna tkanka. Czym jest to dziwne… coś?

W grze nie uświadczymy ekwipunku, chociaż czasem korzystać będziemy OmniToola, poręcznego narzędzia, które pomoże nam dostać się do terminali czy dostać się do zamkniętych pomieszczeń na stacji. Większość interakcji z otoczeniem jest jednak intuicyjna, choć czasem będzie wymagać spostrzegawczości czy lekkiego główkowania. Tu potrzebować będziemy hasła, tam loginu, a innym razem trzeba będzie znaleźć odpowiednią dźwignię.

SOMA na Switchu

Powiem Wam, iż na Nintendo Switch SOMA nie wygląda za pięknie. Ekran w konsoli jest na szczęście niewielki, więc przez cały czas można „wsiąknąć” w fabułę, jednak gdy zechcemy się faktycznie przyjrzeć otoczeniu – boli. Gra przypomina mi bardziej Quake II, niż współczesne tytuły. Zobaczcie sami.

Słaba grafika to jednak tylko jeden z problemów.

Ekrany ładowania są naprawdę długie i czasem pojawiają się w niespodziewanych momentach. Zakres renderowania… jest całkiem zabawny. Bo czy wiecie, iż o zbliżającym się „potworze” powiedzą Wam najpierw wibracje? Zobaczymy go jednak dopiero później, bo renderowanie nie potrafi poradzić sobie często choćby z wyświetleniem drugiego krańca średniej wielkości pomieszczenia. To szczerze jeden z większych problemów z wydajnością gry. Nie dość, iż po prostu nie wygląda to za dobrze, to jeszcze faktycznie utrudnia rozgrywkę, szczególnie gdy jesteśmy na jednym z wyższych poziomów trudności.

Wizualnie, poza faktem, iż grafika przypomina Quake’a, na pewno zwrócimy uwagę na statyczny dym, po prostu stojący w miejscu, a także pomieszczenia, które oświetlają się dopiero, gdy zbliżymy się do samych świateł. Nie raz, nie dwa, zobaczymy także doładowujące się tekstury, szczególnie w bardziej szczegółowych wnętrzach.

Wrażenia

Jednak. Pomimo tego, iż graficznie port pozostawia całkiem sporo do życzenia, jest to tytuł w który przyjemnie się gra w tej mobilnej formie. To idealny tytuł do zabrania do łóżka i pogrania trochę przed snem. Tempo gry jest wystarczająco dobre, by trzymać naszą uwagę, pełne udźwiękowienie także mocno w tym pomaga. Sterowanie… Chyba rozwiązałabym ciut inaczej, ale gwałtownie idzie się mimo wszystko do niego przyzwyczaić.

Więc, chociaż port nie jest idealny, SOMA to wciąż tytuł warty uwagi, gdzie „strachów” jest w sam raz. choćby jeżeli jesteście nowi w tym gatunku i nie przepadacie za krwistymi historiami pełnymi potworów i walki, będzie to bardzo dobre wprowadzenie w coś bardziej strasznego. A sama warstwa fabularna gry przypadnie do gustu także fanom science-fiction.

Tytuł oryginalnie pojawił się na konsolach PlayStation 4 we wrześniu 2015, a ponad dwa lata później, w grudniu 2017 zadebiutował na Xbox One. Naszą recenzję wersji na Xboxa znajdziecie tutaj. Na Nintendo Switch tytuł dostępny będzie już za dwa dni, czyli od 24 lipca.

Grę do recenzji dostarczył wydawca.

Idź do oryginalnego materiału