Steel Seed ukaże się dziś na konsolach i komputerach. Czy warto zainteresować się tą grą?
Nie ukrywam, iż Steel Seed zaintrygowało mnie już podczas ubiegłorocznych targów Gamescom. Swoje wrażenia opisałem naturalnie we właściwym artykule, a zabierze Was do niego ten odnośnik. Śledziłem oczywiście wiadomości dotyczące tej produkcji studia Storm In a Teacup i w końcu nadszedł ten dzień. Dostałem możliwość przedpremierowego sprawdzania dla Was tej gry, z czego oczywiście chętnie skorzystałem. Czy dobrze bawiłem się przechodząc ten tytuł? Czy uważam też, iż powinien on znaleźć się w bibliotece fanów skradanek? Odpowiedzi znajdziecie w niniejszej recenzji. Nie pozostaje mi więc nic innego jak tylko zaprosić Was do lektury i opisać najważniejsze elementy produkcji. Zacznijmy, jak to bywa u mnie standardowo, od opowieści.
Historia w Steel Seed




Opowieść w Steel Seed bynajmniej nie jest dokładnie tłumaczona od samego początku. Nie będę absolutnie wchodził w spoilery, nie musicie się tego obawiać. Wcielamy się w kobietę w swojego rodzaju cybernetycznej skórze. Dzięki temu jej możliwości są oczywiście zwiększone, ale czy sama chciała takiego kierunku dla swojego życia? Tego Wam nie zdradzę. Mogę natomiast napisać, iż pomimo początkowo dość obiegującego rozwijania historii zauważyłem dość szybko, iż przestała mnie ona niestety interesować. W żadnym razie nie znaczy to, iż zmuszałem się do przechodzenia Steel Seed. Nie mogę jednak przyznać, żebym grał dla poznawania opowieści. Nie minęło wiele czasu, a zeszła ona na zdecydowanie dalszy plan, ustępując miejsca rozgrywce. Skupię się na niej w następnym akapicie. W historii nie brakuje zdrad i zwrotów akcji, aczkolwiek mimo tego niezbyt obchodziły mnie losy postaci. Uważam, iż kilka osób sięgałoby po tę grę, aby odkrywać opowieść.
Rozgrywka




Jak wspomniałem na początku dzisiejszej recenzji, opisywana gra to przede wszystkim skradanka. Jest to oczywiście dość rozległe pojęcie, toteż warto sprecyzować podejście studia Storm In a Teacup do rozgrywki w swoim najnowszym dziele. Podczas około 10 godzin, jakich wymaga przejście gry będziemy widzieć przede wszystkim naszą główną bohaterkę Zoe, oraz jej pomocniczego drona, Koby’ego. Najprościej ujmując rozgrywkę, określiłbym ją jako cybernetyczny Tomb Raider. Podobnie jak Lara Croft w ostatnich odsłonach swoich przygód, Zoe nierzadko będzie skakała i wspinała się. Eksploracja bez wątpienia nie należy do skomplikowanych. Zawsze możemy zobaczyć, do których miejsc możemy doskoczyć i wspiąć się na nie dzięki oznaczeniu ich dzięki pasków LED. Moim zdaniem jest to dobre, a przede wszystkim bardzo klimatyczne i utrzymane w stylu świata gry, akcentowanie odpowiednich miejsc. o ile mimo tego zgubilibyśmy się, to możemy nacisnąć krzyżak w bok, a zobaczymy wskaźnik celu. Ja lubiłem z tego korzystać, abym wiedział, dokąd udać się na końcu Wcześniej mogłem szukać znajdziek, czy specjalnych jednostek waluty, za którą ulepszymy zarówno Zoe, jak i drona. Niestety, często skoki posiadają za mały margines błędu i muszą być wykonane precyzyjnie. Na tyle precyzyjnie, iż sekwencje platformówkowe potrafią niesamowicie frustrować i irytować.
Skradanie czy walka?
Wchodząc w specjalne cyfrowe „krzaki”, Zoe będzie niewidoczna dla wrogich jednostek. Ponadto możemy przytrzymać R1 przy wystających blokach, aby się do nich przykleić i przesuwać wzdłuż nich, nie wystawiając się na wzrok wrogów. O dziwo przeciwnicy nie widzą latającego obok schowaną Zoe Koby’ego. o ile jednak postanowimy przejąć nad nim kontrolę, oponenci dużo łatwiej go zauważą – widać tu niekonsekwencję, która psuje immersję. W przypadku wykrycia Zoe, możemy stanąć do walki. Nasza postać bynajmniej nie jest bezbronna. Po naciśnięciu kwadratu możemy wyeliminować po cichu wrogie maszyny, które następnie przeszukamy pod kątem surowców do usprawnień. Będziemy też w stanie korzystać z energetycznego miejsca wykonywać uniki, a także korzystać z gadżetów w walce wręcz. Nie jest to jednak rekomendowane podejście. Poza kilkoma momentami, w których musimy uporać się z falami wrogów, zdecydowanie lepiej jest się przekradać. Zwłaszcza, jeżeli w oddali widzimy automatyczną wieżyczkę strażniczą (którą można jednak shakować). Szkoda jednocześnie, iż SI przeciwników jest niezbyt udane. Z jednej strony potrafią nas zauważyć po głośniejszym działaniu (nawet możemy stuknąć w swoje płyty pancerza, by przyciągnąć uwagę oponentów). Natomiast z drugiej stanowczo za gwałtownie przestają nas poszukiwać i na pewno nie jest to szczyt sztucznej inteligencji w skradankach.
Ulepszenia w Steel Seed




Do wchodzenia w interakcje z punktami kontrolnymi, czy właśnie do przeszukiwania „ciał” służy przytrzymanie trójkąta na padzie. Jak już napomknąłem, możemy ulepszać naszą postać, ale i drona. Koby’ego wyślemy na przykład do rozpoznania terenu i oznaczymy za jego pomocą zauważonych wrogów. Będziemy też w stanie zdjąć ich po cichu, a choćby – po odblokowaniu odpowiedniej umiejętności – zhakować oprogramowanie droidów i zmusić ich do działania po naszej stronie. Nie dajmy się jednak oszukać – Steel Seed nie należy traktować jako gry akcji i mimo iż da się walczyć z przeciwnikami, to jednak ewidentnie premiowane jest ciche przechodzenie poziomów i likwidowanie zagrożenia po cichu. Aby odblokować ulepszenie, musimy spełnić dwa wymogi. Jednym z nich jest oczywiście posiadanie wymaganej ilości waluty. Drugim za to jest wykonanie odpowiedniego wyzwania. Ich przykładami mogą być zrzucenie 20 przeciwników w przepaść, zabicie 10 wrogów z ukrycia, czy wyeliminowanie konkretnej liczby oponentów dzięki gadżetów lub Koby’ego. W mojej ocenie jest to interesujące podejście, które urozmaica rozgrywkę.
Grafika i udźwiękowienie




Oprawa wizualna Steel Seed jest niestety mocno nierówna. Z jednej strony mamy bowiem naprawdę świetnie wyglądające futurystyczne lokacje i przyjemny efekt flary (którego moc możemy dostosować do własnych preferencji) oraz bardzo dobrze prezentujące się sylwetki Zoe i jej pomocnika. Z drugiej natomiast często natkniemy się na dość rozmazane tekstury – nie tylko elementów tła, ale choćby przedmiotów na pierwszym planie. Absolutnie nie uważam, żeby była to brzydka gra, co to, to nie. Wyraźnie jednak widać, iż brakuje jej pewnych szlifów graficznych. Nie przypadło mi też do gustu częste poruszanie się w bardzo ciemnych miejscach, w których trudno jest widzieć, gdzie powinniśmy iść. Jest to szczególnie widoczne w ¾ gry. Doceniam natomiast szczególnie ostatni biom, który stoi w silnym kontraście do tego, co wcześniej widzieliśmy przez kilka godzin spędzonych z grą. Na plus zaliczam także fakt, iż przez cały czas mamy stabilną liczbę klatek na sekundę. Podoba mi się również udźwiękowienie – zwłaszcza rewelacyjne nagranie tytułowe. Czekam, żeby pojawiło się w serwisach muzycznych i na pewno dodam je wtedy na moją listę odtwarzania.
Niestety, zdarza się też zanikający dźwięk podczas poruszania się – czy to pieszo, czy na specjalnej „desce”. Kilka razy musiałem ponadto wczytać ostatni punkt kontrolny, bo Zoe, nie wiadomo dlaczego, nie chciała złapać się krawędzi lub zatopiła się w teksturze.
Podsumowanie




Steel Seed to w ogólnym rozrachunku udana produkcja, która na pewno spodoba się niejednemu fanowi trzecioosobowych skradanek. Udźwiękowienie jest bardzo dobre, a grafika – choć nierówna – może się podobać. o ile nie szukacie w tej grze wciągającej fabuły i zamiast tego zależy Wam na wciągającej rozgrywce, to można dać temu tytułowi szansę. Nastawcie się jednak na uciążliwe sekwencje znane z platformówek i związaną z tym częstą irytację. Uważam, iż grze wyszłoby na lepsze, gdyby nie było tych etapów. Ocena na pewno byłaby wtedy wyższa. Na pewno nie należy przejść obok tej produkcji obojętnie, aczkolwiek sięgając po nią, należy mieć świadomość pewnych ewidentnych mankamentów.
Kod recenzencki zapewniło ESDigital Games.