Recenzja: The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

1 rok temu
Zdjęcie: Recenzja: The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom


Kolejna wizyta w Hyrule wydaje się jeszcze bardziej ekscytująca i zaskakująca niż poprzednie, a jednocześnie, czujemy się tu jak w domu.

Nie będę Was trzymać w niepewności, czy gra mi się podobała, czy nie. Zresztą zdanie powyżej już to sugeruje. Z nową Zeldą potrafiłem zarywać noce, choć rano trzeba było wcześnie wstawać do obowiązków. Długo zastanawiałem się, czy gra zasługuje na 10. Oceny tej jeszcze na konsolowe.info nigdy nie wystawiłem. Oczywiście podzielę się z Wami moimi przemyśleniami na ten temat. W swojej recenzji opiszę również, co nowego czeka Was w Tears of The Kingdom. Poruszę też temat tego, jak gra wygląda na ekranie, co często powoduje ożywione dyskusje w internecie. Nie zwlekajmy więc dłużej i powróćmy do magicznego świata The Legend of Zelda!

Fabuła

Historia Tears of The Kingdom to kontynuacja świetnie przyjętego Breath of The Wild. jeżeli ktokolwiek z Was obawiał się, iż nowa gra będzie adekwatnie tylko DLC do poprzedniczki, to może odetchnąć spokojnie. W TotK poznajemy zupełnie „nową legendę”, choć spotykamy przy tym naszych starych znajomych. Misji, zadań pobocznych, aktywności dodatkowych jest tutaj na pęczki, jednak jak to się wszystko zaczyna?

Podczas niewinnej eksploracji podziemi zamku Hyrule Link i Zelda natrafiają na pradawnego demona, który budzi się i uwalnia swoją mroczną energię. Link oczywiście staje na wysokości zadania i stawia czoła wrogowi, co niestety prowadzi do zniszczenia master sword oraz do kontaktu ze wspomnianą mroczną energią przeciwnika. Rękę naszego bohatera pokrywa zepsucie i w efekcie pozbawia go zebranych „serduszek” i wytrzymałości. Jednak przede wszystkim Link traci swoje moce… Nie martwcie się, jest to bowiem furtką do zdobycia zupełnie nowych, o czym napiszę w dalszej części recenzji. Wróćmy teraz do historii!

Na lądzie, w powietrzu… i pod ziemią!

Uwolniony Demon King, bo tak nazywa się nasz adwersarz, namieszał sporo w Hyrule. Na niebie pojawiły się lewitujące wyspy pełne starożytnych, rzekłbym stonepunkowych, robotów zwanych Zonai. Wyglądają jak połączone energią kamienie i metal, co dodaje im oryginalności i tworzy interesujący klimat. Część z nich oswoi Linka z nowymi mocami. Jednak duża ich część jest zaprogramowana na pilnowanie określonego terytorium i będzie atakować wszystko, co na nie wejdzie, w tym oczywiście naszego bohatera.

Ta przedziwna cywilizacja robotów wnosi do królestwa wiele swoich wynalazków jak wiatraki, miotacze płomieni, rakiety, koła. Jednak żeby skutecznie je zasilać, potrzebna jest energia. Aby wynalazki służyły dłużej, należy zwiększyć zasób akumulatorów. Skąd je wziąć? Przecież próżno było szukać w znanej z Breath of the Wild krainie takich rzeczy. No i tutaj schodzimy pod ziemię, gdzie wykopiemy potrzebne surowce. W naszej przygodzie będziemy balansować między eksploracją tych trzech płaszczyzn Hyrule — powietrznych wysp, lądu i podziemi, które to przeplatają się, tworząc jeden wielki ekosystem.

The LEGO of Zelda

Nintendo postawiło sobie bardzo wysoko poprzeczkę za sprawą Breath of the Wild, jak sprostać takim oczekiwaniom? Jak udało się kolejny raz tchnąć powiew świeżości w serię o Linku i Zeldzie? Największą robotę robią tutaj wspomniane nowe umiejętnoci i warto poświęcić im więcej miejsca. Wszystkie scharakteryzowałbym jako mariaż The Legend of Zelda… z klockami lego!

Fuse

Pamiętacie, jak krucha była broń w Breath of the Wild? Przeszło już to trochę do kanonu, gdzie jeżeli w jakiejś grze następuje zepsucie broni, porównuje się jego tempo do tego z BotW. W Tears of the Kingdom wcale nie jest z tym lepiej. Mroczna energia, która zrobiła sporo zamieszania w topografii królestwa, spowodowała również dalszy rozkład żelaza. Czyżby twórcy próbowali w ten sposób dać graczom pstryczka w nos? Bynajmniej, mało tego, udało im się z irytującego aspektu gry zrobić coś niezwykle interesującego. Tym razem możemy łączyć ze sobą broń, tarcze i elementy otoczenia, aby osiągać niebywałe rezultaty! Na czym to polega?

Klasyczna kombinacja to na przykład drewniany kij z kamieniem, z których połączenia otrzymamy siekierę albo młot. Narzędzia świetnie sprawdzą się przy ścinaniu drzew czy górnictwie. Inne możliwości to na przykład miecze łączone z pozostałościami po pokonanych wrogach. Przy pomocy Fuse nie tylko zwiększamy siłę oręża, ale również jego wytrzymałość, czy zasięg (używając jako komponentu na przykład włóczni). Mniej standardową fuzją będzie za to połączenie kija z… wagonikiem górniczym. Było to na początku gry moje ulubione (i dosyć wytrzymałe) narzędzie do kruszenia skał.

Pójdźmy jednak dalej i złączmy tarczę z rakietą Zonai. Co prawda rakieta rozpadnie się po pierwszym użyciu, jednak wyniesie nas wysoko w górę, co pozwoli rozwiązać niejedną łamigłówkę. Łącząc zaś szlachetny kamień z drzewcem, uzyskamy coś na kształt różdżki, co pozwoli ciskać we wrogów elementarnymi kulami. Strzały również świetnie komponują się z przedmiotami. O ile nie wskóracie wiele maślanymi pociskami, to na przykład strzała z okiem potwora sama naprowadzi się na cel. Tears of the Kingdom zachęca nas do eksperymentowania, a rozpadająca się broń nie denerwuje już jak dawniej.

Ultrahand

Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak z umiejętnością Ultrahand, dzięki której połączymy ze sobą przeróżne większe przedmioty, od wynalazków Zonai po kłody czy deski. Macie problem ze wspinaczką na górę? Drogę przecina dolina? Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście sami zbudowali sobie schody czy most. Największą frajdę sprawiają jednak jeżdżące, pływające i latające konstrukcje naszej produkcji. Podobnie jak przy układaniu klocków LEGO, ogranicza nas wyobraźnia, pomysłowość… i dostępne „klocki”. W konstrukcjach musimy zwrócić uwagę na rozkład obciążenia. Siła grawitacji, wiatr i inne czynniki będą bowiem oddziaływać na nasze konstrukcje jako element dopracowanego modelu fizyki w grze. Już teraz internet zalewają niebywałe pomysły niektórych graczy, choć trzeba przyznać, iż i stworzenie najprostszego wagonika napędzanego wiatrakiem sprawia ogromną frajdę.

Autobuild

Wszystko to, co zbudujemy przy pomocy Ultrahand, będziemy mogli odtworzyć dzięki umiejętności Autobuild. jeżeli w naszym zasięgu będą odpowiednie materiały, użyjemy właśnie ich, a brakujące… zostaną wytworzone z zebranych wcześniej ogniw Zenite’u. Oznacza to, iż w dowolnym momencie możemy „wyczarować” sobie wcześniej stworzoną konstrukcję, choć za każdy brakujący element przyjdzie nam zapłacić.

Recall

Bardzo interesująco przedstawia się możliwość cofania w czasie wybranego przedmiotu dzięki Recall. Każdy z widocznych w grze modeli ma zapisywaną ścieżkę, dzięki czemu możemy wykorzystać jego historię ruchu do swoich celów. Oczywiście, trzeba wykorzystać tę umiejętność w zagadkach w lochach, jednak chciałem tu znowu wspomnieć mniej oczywiste rozwiązania. Przy pomocy Ultrahand możemy poruszać przedmiotami, a następnie odtwarzać ten ruch używając Recall. Nie ma więc potrzeby budować stałego mostu, wystarczy nam poruszająca się w powietrzu platforma. Umiejętność ta przydawała się również w walce. Przeciwnik czymś w nas rzuca? Zwróćmy to do nadawcy!

Ascend

Dosyć dużą nowością jest możliwość przebicia się przez sufit (znajdujący się na rozsądnej wysokości) i przeniesienia się na przykład na szczyt góry czy budynku.

Czy to wszystko nie wydaje się trochę przesadzone i nie wytrąca balansu gry? Oczywiście! I daje ogromną satysfakcję. Zamysłem twórców było to, aby do celu dochodzić na wiele sposobów. Dzięki wspomnianym wcześniej umiejętnościom jest to właśnie możliwe. jeżeli czujemy, iż oszukaliśmy grę, to o to właśnie chodziło!

Płynny lot czy turbulencje?

W Tears of The Kingdom uwielbiam eksperymentować z budowaniem różnych pojazdów. Fabularnie też jest bardzo ciekawie, z toną misji pobocznych, różnych znajdziek i wyzwań. Można tu utonąć na długie godziny i niestety zarwać niejedną noc. W internecie podniesiono jednak dwie palące kwestie, które kładą się cieniem na grze. Są to brak polskiej lokalizacji oraz wydajność produkcji na Nintendo Switch.

Zacznę od tej drugiej kwestii, ponieważ faktycznie TotK zdarza się czasem chrupnąć, szczególnie wtedy gdy włączamy umiejętności. Niekiedy daje o sobie znać słabej jakości tekstura albo gdzieś w oddali zauważymy doczytujący się model. Z drugiej strony, gra działa przeważnie bardzo płynnie. Powiedziałbym nawet, iż zaskakująco dobrze trzyma stałe 30 klatek na sekundę. Szczególnie zważając na to, iż wygląda jeszcze lepiej niż Breath of the Wild. W najnowszej odsłonie widoczne są na przykład bardzo przyjemne smaczki w postaci efektów cząsteczkowych. Cell shadingowy styl graficzny z BotW przez 6 lat nie zestarzał się na tyle mocno, by odstraszać. Tym bardziej ulepszenie grafiki w TotK nie zawodzi.

Co zaś tyczy się polskiej lokalizacji, TotK nie jest wyjątkiem i nie poddano go tłumaczeniu na język polski. Boli tu szczególnie widok dostępnego w opcjach… języka rosyjskiego. Brak „spolszczenia” tyczy się u nas wszystkich gier Nintendo. Warto też pamiętać, iż inne języki z Europy środkowo-wschodniej również nie otrzymały swoich tłumaczeń. Ot, znowu musimy przełknąć gorzką pigułkę, iż nie jesteśmy dla japońskiego giganta znaczącym rynkiem. Z drugiej jednak strony rozumiem rozgoryczenie fanów, tym bardziej iż w grze znowu większość dialogów przyjdzie nam czytać. To właśnie brak pełnego voice actingu jest elementem, który chyba najbardziej boli mnie w kolejnym szlagierze AAA od Nintendo, choć (oczywiście) zawsze tak było. Miejmy nadzieję, iż kiedyś zobaczymy i nasz rodzimy język w napisach, jak i z głośników usłyszymy głosy naszych aktorów.

Podsumowanie

Dochodzimy do sedna, a mianowicie oceny gry. Wiadomo, iż na tym cudownym marmurze są pewne pęknięcia, ale czy to już oddala Tears of the Kingdom od zdobycia kompletu oczek? Zwykle recenzując świetną grę, zawsze widziałem w niej coś, co dyskwalifikowało ją od maksymalnej oceny. Nie da się ukryć, iż czasem spadają tu wyświetlane klatki. Jednak muszę z całą mocą stwierdzić, iż ważniejsze od tych momentów są ogólne doznania z gry. A przeszły one moje najśmielsze oczekiwania, choćby pomimo tego, iż już od dłuższego czasu śledziłem rozwój tej produkcji.

Wyobraźcie sobie, iż cała przyjemność, którą mieliście z grania w Breath of the Wild pozostało spotęgowana przez godziny zabawy, jakie mieliście z klockami LEGO. W efekcie powstał niezwykle wciągający zjadacz czasu, w którym pomimo licznych nowości i niespodzianek czujemy się jak w domu. Nintendo po przeszło 6 latach od premiery swojego flagowego sprzętu wypuściło kolejny raz tytuł, który może napędzić jego sprzedaż. Sam będę wspominał 2023 rok jako rok The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom… ponieważ parafrazując klasyka „dużo w nią grałem, bo bardzo ją lubię”, tylko ze snem będzie gorzej.

Egzemplarz recenzencki dostarczył ConQuest Entertainment - oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce
Idź do oryginalnego materiału