Recenzja: Whateverland (Xbox Series X)

1 rok temu
Zdjęcie: Recenzja: Whateverland (Xbox Series X)


Macie czasem ochotę na klikaną przygodówkę? To jeden z moich ulubionych gatunków na powolne popołudnia. Przed nami Whateverland!

Whateverland to jedna z tych gier, które kończą z przytupem. Które zaczynają sporą dozą infantylności, trochę irytują, by ostatecznie pokazać nam, iż to jednak wcale nie jest takie płytkie.

Fabuła

Wcielając się w postać Vincenta trafiamy do dziwnego świata, Whateverland, gdzie nic nie jest takie, jak powinno być. Mamy tu gadające duchy, ludzi w ciałach ptaków, psów, czy choćby ryb. I nie da się umrzeć, więc spotkamy też nastolatka, wiecznie skaczącego z mostu, ku obojętności znajdujących się obok przechodniów.

By wydostać się z tego świata potrzebujemy odszukać kawałków zaklęcia, które przywołają rządzącą nim Beatrice i dadzą nam szansę negocjacji warunków opuszczenia krainy.

Naszym kompanem będzie Nick, duch poety, mocno przypominający Sheakspeara.

Rozgrywka

Mamy tu do czynienia z przygodówką point-and-click, w której poruszać się będziemy jedynie klikając po ekranie. Do dyspozycji gracza bedzie szereg klikalnych punktów, zarówno obiektów, z którymi możemy wejść w interakcję, jak i po prostu miejsc, gdzie nasza postać może pójść. Szczególnie na pierwszej planszy ta druga kwestia będzie bardzo istotna – nic nie sugerowało, iż coś jeszcze jest na krawędziach ekranu, a i kursor nie zamieniał się w strzałkę. Jednak wiadomo, po pierwszym odkryciu już spodziewamy się, iż gdzieś-coś dalej się czai. Wraz z rozwojem rozgrywki zaczniemy zauważać także drabiny, porozmieszczane po Whateverland, które powiedzą nam o dodatkowych poziomach.

Naszym głównym zadaniem będzie rozmowa z mieszkańcami krainy, wykonywanie dla nich różnych zadań w zamian za kawałki zaklęcia i gra w zmyślną mini-grę Bells and Bones. A przez zmyślną mam na myśli… monotonną i nudną?

Bells and Bones

Sporą część rozgrywki w Whateverland kręcić się będzie wokół gry Bells and Bones. Wymyślona na potrzeby gry mini-gierka to zabawa czterema pionkami na specjalnej planszy, których zadaniem jest strzelenie „gola” do jednej z trzech bramek. Każdy z pionków ma swoje specjalne umiejętności i zakres ruchów. Wszystko toczy się turowo, a nasz przeciwnik będzie miał do dyspozycji te same „postacie”.

Coś w tej walce jest strasznie powolnego i szczerze uznaję to za najgorszy aspekt Whateverland. O tyle to problematyczne, iż czeka nas aż 8 walk – pierwsza testowa, a następnie w systemie drabinkowym musimy dotrzeć do mistrza gry, który jest w posiadaniu ostatniego kawałka potrzebnego nam zaklęcia.

Na szczęście, jest sposób na pominięcie większości mini-gier, przez rzucenie na planszę kłębka wełny. Te znajdziemy rozrzucone po mapie. Uff. Ale jak się pewnie spodziewacie, walkę wieczoru faktycznie będziemy musieli przeprowadzić. Czy to więc tak bardzo rozsądne, żeby rzucić się na głęboką wodę w tak istotnym momencie?

Misje i łamigłówki

Powiem Wam, iż tu w sumie też nie jest za różowo. Dlaczego? W grze, co oczywiste, spotkamy się z szeregiem przysług, które będziemy musieli wykonać, by dostać to, czego potrzebujemy. Część z nich będzie dość oczywista i prostolinijna, czasem jednak trafimy na łamigłówki na osobnych planszach. Dostaniemy wtedy zwykle do ręki zestaw narzędzi i musimy sami sobie radzić. I w sumie super, tylko gra w żadnym momencie nie tłumaczy nam, czego konkretnie od nas oczekuje. I uwierzcie mi, czasem osiągany przez nas cel będzie miał sens, a czasem nie. Kilka będzie satysfakcjonujących w rozwiązywaniu, ale będą też takie, które sprawią, iż będziecie rwać włosy z głowy.

Sporym plusem będzie jednak to, iż misje czy tam zadania dla spotykanych przez nas postaci, często wykonać będziemy mogli na kilka sposobów. Wpłyną one też na to, czy nasze zakończenie będzie dobre czy złe.

Oprawa audiowizualna

Trzeba jednak przyznać, iż Whateverland wizualnie jest bardzo urokliwe. Większość plansz będzie ciemnych, ale mimo wszystko pełna kolorów albo świecących obiektów. Do czynienia będziemy tu mieć także z niezłą dbałością o szczegóły. Tła nie są puste i wszędzie coś się dzieje. Sami zresztą zobaczcie!

Każda z postaci ma swój unikatowy głos, więc możemy po prostu słuchać, zamiast czytać. Głosy są przyjemne, niektóre będą mieć akcent, rosyjski. Sami zresztą zobaczycie, jeżeli zdecydujecie się sprawdzić tę grę.

Właśnie w części audio najbardziej słychać, iż mamy do czynienia z rosyjską produkcją. Zarówno spory procent głosów, jak i po prostu muzyka, mają w sobie typowe dla tego kraju brzmienie. Zobaczymy też bardzo typowe sprzęty „AGD” zza wschodniej granicy.

Sterowanie

To jeden z kluczowych aspektów klikanek na kontrolerze. Czy to w ogóle ma sens? Jako iż nie mamy swobodnego poruszania się po planszy, a wszystko wymaga kliknięć, bardzo pomocny będzie tu system podpowiedzi, podświetlający nam klikalne elementy. Bo sama zmiana kursora nie będzie zbyt pomocna – czasem zmienia się on choćby w chwilach, gdy z obiektem nie da się wejść w interakcje.

Z ciekawostek, kliknięcie na Nicka, który będzie nam towarzyszył przez większość rozgrywki, spowoduje przypomnienie nam aktualnego celu. Nasz kompan powie wtedy coś w stylu „Ej Vincent, mieliśmy zrobić to i tamto”. Urocze.

Humor Whateverland

Okej, to jest część „rozgrywki”, która zasługuje na wyróżnienie. Żarty w grze ścielą się gęsto. Pomimo (wydawałoby się) poważnego wyglądu postaci, Vincent to śmieszek, podobnie zresztą Nick. A realnie to i w sumie praktycznie każdy, kogo napotkamy na swojej drodze.

Czy warto przeczekać dialogi? Zdecydowanie tak. Nie brakuje głupich historii, niedorzecznych konwersacji i randek, takich totalnie bez sensu.

Wrażenia

Gdyby nie to, iż pod koniec fabuła jakoś mnie chwyciła za… może nie serce, ale na pewno głowę, ocena tej gry byłaby zupełnie inna. Ostatecznie jednak, po dotarciu do samego końca, odbiera się to zupełnie inaczej i o wiele lepiej.

Jeśli macie więc wolne popołudnie czy dwa i chcecie poklikć po ekraine – to jeden z całkiem sensownych wyborów. Oczywiście pamiętajcie, by uzbroić się w cierpliwość, by szukać na ekranie drabin i czasem jednak rozegrać rundę Balls and Bones, żeby ostateczna walka nie zaskoczyła Was poziomem trudności.

Whateverland to projekt z Kickstartera, o czym powie nam książka pełna imion wspierających oraz (zakładam) to stąd są te całkiem realistyczne portety na niektórych ścianach. Na tle przerysowanych postaci wyraźnie odstają one od stylistyki gry.

Grę do recenzji dostarczyli twórcy.

Whateverland dostępne jest na konsolach PlayStation, Xbox oraz Nintendo Switch, a także na PC.

Idź do oryginalnego materiału