Recenzja: Wild Hearts S (Nintendo Switch 2)

2 godzin temu
Zdjęcie: Recenzja: Wild Hearts S (Nintendo Switch 2)


Wild Hearts S to odświeżona wersja gry wydanej przez EA w 2023 roku. Czy udało się przeniesienie pełnoprawnego tytułu z konsol domowych?

Niespełna trzy lata temu studio Omega Force pod szyldem EA Originals pokazało światu swoją odpowiedź na Monster Hunter od Capcomu. Przyjęcie pierwotnego Wild Hearts nie było wtedy nader pozytywne. W naszej recenzji Konrad postawił sprawę jasno – produkcja Omega Force to ambitny tytuł, któremu brakowało trochę szlifu. Czy wydane w lipcu odświeżenie gry w postaci Wild Hearts S naprawiło błędy pierwowzoru i dobrze przeniosło rozgrywkę na przenośnego Switcha 2? Przekonajmy się.

Znów w Minato

Warstwa fabularna nie dostała tu żadnej nowej warstwy farby. Wcielimy się zatem w tajemniczego łowcę, który ucieka przed konfliktem ze swojego rodowego kraju. niedługo po przybyciu do inspirowanej feudalną Japonią Azumy okaże się, iż kryzys ekologiczny zagraża każdemu mieszkańcowi krainy. Jedyną nadzieją staniemy się wtedy oczywiście my – łowca wyposażony w groźny oręż i mityczną moc Karakuri.

Przyznam, iż nie miałem wielkich oczekiwań po narracji WHS. Fabuła jest bowiem całkiem szablonowa, choć nie brakuje tu ciekawych i barwnych postaci. Niestety, podobnie jak w pierwowzorze, twórcy nie pokusili się o nagranie ścieżek dialogowych naszego protagonisty. Boli to szczególnie przez fakt, iż reszta kwestii jest nagrana naprawdę przyzwoicie.

Polowanie na Kemono

Główną osią rozgrywki Wild Hearts S jest oczywiście polowanie na zniekształcone abominacje w postaci Kemono. Fani kultowej serii Capcomu poczują się tu jak w domu – eksplorujemy spore poziomy pełne zasobów i sekretów do znalezienia. Ciekawą mechaniką odróżniającą Wild Hearts od Monster Huntera są Karakuri, czyli struktury, które możemy dowolnie budować na mapie. W toku gry odblokujemy ich całe multum: od wieżyczek wykrywających potwory, aż po kotwiczki, które pozwolą jeszcze szybciej przemierzać poziomy.

Karakuri nie służą jednak do pasywnych fortyfikacji na mapie. Będą one bowiem ważnym elementem naszego arsenału w polowaniach na groźne i niebywale szybkie Kemono. Widząc szarżującego Sapscourge’a możemy zatem gwałtownie zmaterializować pudełko, które zatrzyma i ogłuszy potwora. Przy bardziej zwinnych bestiach nieoceniona okaże się sprężyna, która z pędem wybije nas z drogi przed morderczym atakiem.

Ciekawy i zaskakująco dynamiczny system budowania Karakuri nie zastąpi jednak dość lakonicznego wyboru oręża. Twórcy nie zdecydowali się bowiem na dodanie większej ilości broni, przez co finalnie mamy ich do wyboru jedynie osiem. Wizyta u kowala pozwoli nam lekko dostosować konkretne statystyki, jednak wciąż – wybór jest zdecydowanie niewystarczający. Na plus wspomnę jednak, iż każda broń wydawała się być całkiem sensowna pod kątem skomplikowania. Nie jest to poziom Monster Huntera, jednak widowiskowe powietrzne combosy Clawbladem potrafią być satysfakcjonujące.

Nowy sprzęt, stare technologie

No i wreszcie przechodzimy do najciekawszej kwestii w kontekście przeniesienia Wild Hearts na przenośną konsolę Nintendo. Czy gra wydana w 2023 roku na obecną generację konsol ma szansę sensownie działać i wyglądać na nowym sprzęcie hybrydowym Japończyków? Niestety, nie obyło się bez licznych kompromisów.

Już po pierwszym uruchomieniu gry widać, iż twórcy obrali sobie całkiem ambitne zadanie przeniesienia pełnoprawnej gry AAA na konsolę o ułamku mocy PS5 czy Xbox Series X. Wild Hearts S wygląda bardziej jak gra z poprzedniej generacji sprzętów domowych. Niektóre tekstury niekorzystnie wybijają się na tle innych, a oświetlenie ewidentnie nie było projektowane z myślą o mniej prądożernym urządzeniu. Będąc sprawiedliwym oddam jednak twórcom, iż przeskok graficzny między generacjami samego Switcha już teraz jest naprawdę zauważalny.

Największym problemem portu okazała się jednak wydajność, która skutecznie utrudniała mi zabawę. Gra działa bowiem bez limitu klatek na sekundę. Patrzenie w niebo zapewni nam zatem płynne 60 FPS-ów, jednak pełne destrukcji pojedynki z Kemono gwałtownie obniżą tę wartość choćby o połowę. Nie wiem, dlaczego twórcy nie zdecydowali się na opcję zablokowania gry do trzydziestu FPS. Bez takiej opcji pozostaliśmy z grą, która stoi w międzygeneracyjnym rozkroku. Co ciekawe, wydajność zdaje się być znacznie bardziej akceptowalna w trybie stacjonarnym Switcha 2. Na dużym telewizorze jednak tym bardziej rzucają się w oczy niewyraźne tekstury zdobiące wiele poziomów.

Czy dzikim warto być?

I właśnie z tym rozkrokiem mam tu największy problem. Widać bowiem, iż Omega Force chciało przenieść pełne doświadczenie Wild Hearts na przenośną konsolę Nintendo. I jest to faktycznie pełnoprawna wersja gry z 2023 roku, tym razem mieszcząca się w kieszeni. Szkoda jednak, iż nie dostaliśmy tu w zasadzie żadnej nowej zawartości i raczej się na takową nie zapowiada.

Kiedy dodamy do tego fakt, iż problemy pierwotnie wydanej produkcji wciąż zostają tu nienaprawione, coraz trudniejszym zadaniem staje się polecenie Wild Hearts S komukolwiek, kto nie jest już wyjadaczem polowań na potwory. Dla całej reszty graczy polecałbym poczekać na promocję lub jakiekolwiek poprawki do wydajności.

Dziękujemy Koei Tecmo Europe za dostarczenie egzemplarza gry do recenzji.
Idź do oryginalnego materiału